Amerykanie chcą zbudować kolejną potęgę. Wybrali nietypowe miejsce, płacą niewiele. A klub rośnie!
Wielu kojarzy ją głównie z wakacjami i niemieckimi emerytami, ale dzięki RCD Mallorca, balearska wyspa już niedługo może zacząć być utożsamiana również z wielkim futbolem. Amerykańscy właściciele rządzą tam od blisko dekady i wytrzymali już niejedną próbę. Czerpiąc z doświadczenia z NBA, chcą wprowadzić klub na salony.
Majorka pozostaje jednym z najpopularniejszych celów dla europejskich wczasowiczów. Tylko w ubiegłym roku zawitało na nią blisko 13 milionów odwiedzających. Pozycja wyspy na turystycznej mapie Starego Kontynentu stanowiła też ważny wabik dla Andy’ego Kohlberga, kiedy ten latem 2023 roku stał się większościowym właścicielem RCD Mallorca. Były zawodowy tenisista, który podczas kariery w latach 80. był najwyżej sklasyfikowany na 28. miejscu w rankingu ATP, przygodę z wyspiarskim klubem rozpoczął już jednak znacznie wcześniej. Prezesem został bowiem dziewięć lat temu, kiedy wraz z grupą przyjaciół postanowił stworzyć na Balearach wyjątkowy projekt piłkarski.
Na początku 2016 roku amerykańskie konsorcjum pod wodzą Roberta Sarvera, wieloletniego partnera biznesowego Kohlberga oraz włodarza Phoenix Suns, zdecydowało się na wyłożenie na stół 20 milionów euro i zakup klubu pogrążonego wówczas w kryzysie finansowym, organizacyjnym i przede wszystkim sportowym. Choć chwilę później zespół spadł do Segunda B, czyli na ówczesny trzeci poziom rozgrywkowy, Amerykanie nie uciekli z tonącego statku. Zamiast tego zakasali rękawy i cierpliwie czekali na to, gdy ich praca zacznie przynosić odpowiednie plony. Te zaczęły pojawiać się w przeciągu ostatnich miesięcy.
Ekspresowy powrót
Początki często nie są łatwe, ale w tym przypadku przeszkód było naprawdę sporo. Kiedy Amerykanie przejęli Mallorcę, ta znajdowała się na piłkarskim OIOM-ie. Była zadłużona na ponad 30 milionów euro, zmierzała też równią pochyłą do Segunda Division B, a tak nisko nie występowała od początku lat 80. Nieprzyzwyczajeni do reguły spadków i awansów nowi właściciele od początku zdawali sobie jednak sprawę, że to projekt długofalowy. Choć wcześniej interesowali się zakupem innych klubów, takich jak Rangers, Bolton, Levante czy Getafe, byli zdecydowani na Mallorcę. To właśnie na Balearach odkryli niszę, którą postanowili zagospodarować.
- Mallorca jest najważniejszym klubem na wyspie, a to różnica w porównaniu z innymi zespołami, nad których zakupem się zastanawialiśmy, bo one często są drugim czy trzecim wyborem w swoim mieście. Zauważyliśmy tu ogromną szansę, szczególnie biorąc pod uwagę 13 milionów odwiedzających i liczbę obcokrajowców na wyspie. Chcemy stanowić opcję dla Europejczyków, którzy niekoniecznie muszą być kibicami Mallorki, ale po prostu wielkimi fanami piłki nożnej i zapragną przyjechać tu, by doświadczyć czegoś wyjątkowego - powiedział Kohlberg w maju podczas spotkania z dziennikarzami, cytowany przez SportsPro.
Nikt nie zamierzał porywać się z motyką na słońce. Zanim klub mógł skupić się na swoich działaniach związanych z dostosowaniem hiszpańskiego klubu do amerykańskiej wizji, trzeba było skupić się na gaszeniu pożarów. Spłacono więc długi i wszystkie siły skierowane zostały na sportową odbudowę klubu. To się udało w ekspresowym tempie. Mallorca odbiła się od dna, szybko awansowała najpierw do Segunda Division, a następnie od razu do La Ligi. I choć później jeszcze raz zaznała goryczy spadku, to od 2021 roku nieprzerwanie występuje w najwyższej klasie rozgrywkowej. A od pewnego czasu coraz mocniej się w niej nawet rozpycha.
- Od momentu przejęcia Mallorki przez amerykańskich właścicieli, wprowadzono politykę niskobudżetową. Klub wyeliminował zbędne wydatki. Za czasów gry w Segunda B i potem w Segunda División sprowadzano piłkarzy dobranych pod poziom tych rozgrywek. Do tego zatrudniono również odpowiedniego trenera, jakim był w tamtym okresie Vicente Moreno. To wszystko złożyło się na tak szybki powrót zespołu do elity - mówi w rozmowie z nami Gabriel Forteza, korespondent Diario AS na Majorce.
Koszykarskie doświadczenie
Amerykańskie przejęcia europejskich klubów nie zawsze kończyły się dobrze. Kohlberg i Sarver od początku otoczyli się jednak właściwymi i doświadczonymi kolegami. Oprócz tej dwójki wśród nowych akcjonariuszy Mallorki znaleźli się Steve Nash, czyli jedna z legend NBA, oraz Stuart Holden, w przeszłości reprezentant USA w piłce nożnej. Od niedawna w tej grupie jest też Steve Kerr, trener Golden State Warriors. Właścicielom doradza z kolei uczestnik MŚ 1998 z Anglią, Graeme Le Saux. Ważną postacią w klubowych strukturach jest też dyrektor generalny, Alfonso Diaz.
- Bardzo trudno byłoby wskazać jedną osobę, która jest odpowiedzialna za rozwój Mallorki na przestrzeni ostatnich lat. Od momentu wejścia do klubu Amerykanów, ci rotowali personaliami. Wydaje się, że najważniejsza była jednak stabilizacja na kluczowych stanowiskach. Z jednej strony cały czas za tym projektem stał poważny i dobrze zorganizowany właściciel. Z drugiej zaś pieczę nad drużyną trzymali kolejni odpowiedni trenerzy - uważa nasz rozmówca.
A tych za okresów amerykańskich rządów w Mallorce było w sumie pięciu. Fernando Vazquez wyleciał szybko, bo jeszcze w grudniu 2016. Potem krótkie epizody zanotowali Javier Olaizola i Sergi Barjuan, a następnie Vicente Moreno, który wywalczył z zespołem dwa awanse, a od tego sezonu jest trenerem Osasuny. W latach 2020-2022 drużynę prowadził Luis Garcia Plaza, a po nim aż do obecnych rozgrywek Javier Aguirre. To z nim za sterami “Piraci” dotarli w maju po raz pierwszy od 2003 roku do finału Pucharu Króla, w którym jednak musieli uznać wyższość Athletiku Bilbao (1:1, 2:4 w rzutach karnych). W aktualnych rozgrywkach za wyniki zespołu odpowiada natomiast Jagoba Arrasate.
- Latem oczekiwano zmian, ponieważ konserwatywny model gry Javiera Aguirre już się po prostu wyczerpał. Ten szkoleniowiec osiągnął z drużyną stawiane przed nimi cele, a nawet je przekroczył, docierając do finału Copa del Rey. Było jednak wiadome, że jeśli klub chce poczynić krok wprzód i być jeszcze ambitniejszy, musi przyjść nowy szkoleniowiec. Szczególnie, że Mallorca nie chce być już tylko skoncentrowana jedynie na wynikach - zauważa Forteza.
Mają być atrakcją
Klub jest bowiem dla Amerykanów czymś więcej niż projektem czysto sportowym. Zgodnie z przytoczonymi przez SportsPro danymi, na Estadi Son Moix aż 75 procent karnetowiczów VIP stanowią obcokrajowcy. Profil kibica Mallorki jest więc znacznie mniej konserwatywny od jego kontynentalnych odpowiedników. To z kolei od początku stanowiło ogromną szansę dla nowych włodarzy, którzy zgodnie z amerykańskim podejściem do sportu, chcieli wcielić w życie kilka pomysłów na połączenie piłki nożnej oraz rozrywki.
Dzięki środkom pozyskanym na umowie La Ligi z funduszem CVC, klub był w stanie przeprowadzić modernizację stadionu, który po przebudowie został pozbawiony nielubianej przez kibiców i utrudniającej im oglądanie meczów bieżni lekkoatletycznej. Zamiast niej pojawił się za to między innymi specjalny szklany tunel, dzięki któremu kibice zyskali możliwość podpatrywania piłkarzy i trenerów przed oraz po spotkaniach. To tylko jedna z planowanych nowinek wprowadzonych przez Amerykanów, którzy chcą przemycić kilka pomysłów doskonale znanych ze sportowych aren zza oceanu.
Efekty tego widać w liczbach. Zgodnie z wyliczeniami The Athletic w ciągu ostatnich sześciu lat liczba sprzedanych karnetów wzrosła z sześciu do aż 21 tysięcy. Wraz z przebudową stadionu trzykrotnie zwiększyła się też pojemność sektora VIP. Klub krok po kroku dąży do tego, by stanowić również atrakcję turystyczną. Przy czym, co często podkreślają jego włodarze, nikt nie zamierza tam kopiować jeden do jednego konceptów ze Stanów Zjednoczonych. Doświadczenie płynące do Mallorki prosto z Phoenix Suns ma stanowić dla niej jedynie źródło inspiracji.
Jedność, nie mamona
Amerykanie zadbali więc o otoczkę, kwestie sportowe pozostawiając w gestii lokalnych fachowców. Od 2020 roku dyrektorem sportowym klubu jest Pablo Ortells. Wcześniej przez lata pracował z powodzeniem na tym samym stanowisku w Villarrealu, w którym pełnił też funkcję szefa skautingu. To właśnie on odpowiedzialny jest za zatrudnienie Arrasate oraz szereg ciekawych, acz zarazem bardzo przemyślanych transferów. Mallorca nie wydaje na potęgę. Latem jej bilans transferowy wyniósł blisko 12 milionów euro na plus. W drużynie brakuje jakichś wielkich gwiazd. Do takich należy zaliczyć więc świeżo upieczonego reprezentanta Portugalii, Samu Costę, a także doświadczonego Vedata Muriqiego.
- Nie ulega wątpliwości, że sukces drużyny w obecnym sezonie opiera się więc właśnie na jedności. W szatni możemy znaleźć piłkarzy pochodzących z najróżniejszych stron świata, którzy potrafią się nawzajem wesprzeć, ale jednocześnie twardo rywalizują o miejsce w składzie. Widać też, jak każdy jest zaangażowany w grę dla tego zespołu - podkreśla Forteza.
W obecnym sezonie klub na pensje może wydać 59 milionów euro - dużo mniej niż nie tylko Real (755) czy Barcelona (426), ale także kluby takie jak Real Sociedad (160) czy Celta (78). To jednak właśnie “Piraci” grają w półfinale rywalizacji o Superpuchar Hiszpanii z Realem Madryt. Dla Mallorki, która już kiedyś sięgnęła po to trofeum, udział w turnieju odbywającym się w Arabii Saudyjskiej nie oznacza jedynie dodatkowego zastrzyku finansowego. Wyspiarski klub dzięki takim występom może przede wszystkim ugruntować swoją pozycję w hiszpańskiej elicie, co dla jego włodarzy jest od początku kluczowym celem.
- Mallorca już dwukrotnie stanęła przed szansą na zdobycie Superpucharu Hiszpanii. W 1998 sięgnęła po to trofeum po dwumeczu z Barceloną, w 2003 musiała uznać wyższość Realu Madryt. Teraz ponowny udział w wydarzeniu tej rangi jest dla klubu sporą nagrodą. Jeśli natomiast chodzi o cały sezon, to ewentualny powrót do europejskich pucharów po raz pierwszy od 2004 roku byłby świetnym wynikiem. Jednocześnie byłby to krok w celu dalszego rozwoju klubu, który powinien polegać na ugruntowaniu swojej pozycji w La Lidze i, jeśli to tylko będzie możliwe, zadomowieniu się w pierwszej dziesiątce tabeli - podsumowuje nasz rozmówca.