Ale zjazd. Zaszokował transferem. Kiedyś zachwycał i był wart fortunę
Piekielnie szybki, dobry technicznie, z kapitalnym dryblingiem. Brzmi jak przepis na idealnego skrzydłowego. W pewnym momencie właśnie na takiego zapowiadał się Douglas Costa. Ostatnie lata jego kariery to jednak stopniowy zjazd. 33-letni Brazylijczyk wylądował właśnie w… Australii. Zagra dla Sydney FC.
Zdążył wejść do świata seniorskiej piłki jako nastolatek, zagrać kilkadziesiąt razy dla Gremio, pokazać się w młodzieżowej reprezentacji Brazylii. I wystarczyło. Parol na 19-letniego Costę zagiął wówczas Szachtar Donieck, który upodobał sobie sprowadzanie utalentowanych graczy właśnie z Kraju Kawy. Ukraiński gigant zapłacił 8 mln euro i pozyskał przebojowego pomocnika.
Przez Donieck do Monachium
Ostatecznie Brazylijczyk spędził w Doniecku aż pięć i pół roku. Świetnie odnalazł się w zespole pełnym swoich rodaków. Grał m.in. z Fernandinho, Willianem czy Luizem Adriano, ale miał też okazję spotkać w szatni i na murawie Mariusza Lewandowskiego. Costa nie załapał się jeszcze na historyczny sukces Szachtara, jakim był niewątpliwie triumf w Pucharze UEFA z 2009 roku. Do klubu przyszedł kilka miesięcy później i niemal z miejsca stał się jednym z kluczowych zawodników drużyny.
Zanim odszedł, licznik występów w barwach ekipy z Doniecka pokazał 203 mecze. Costa strzelił w nich 38 goli i zanotował 40 asyst. Wraz z zespołem pięciokrotnie świętował zdobycie mistrzostwa Ukrainy. Regularną i dobrą grą zapracował sobie też w końcu na powołanie do reprezentacji Brazylii.
Europejscy giganci mocno obserwowali w tamtym okresie ukraiński rynek, bo po murawach za naszą wschodnią granicą biegało wielu naprawdę perspektywicznych piłkarzy. Costa też wpadł w oko niektórym z nich, a najbardziej zdeterminowany okazał się Bayern Monachium. “Die Roten” wyłożyli na stół aż 30 mln euro.
Wymarzony start
Pierwsze tygodnie Douglasa w Monachium były wręcz wyśnione. Brazylijczyk od razu wskoczył do podstawowej jedenastki i robił prawdziwą furorę. W pierwszych siedmiu kolejkach ligowych zaliczył… dziesięć asyst. Dorzucił do tego gola strzelonego już w debiucie. Kapitalną dyspozycję potwierdzał też zresztą w Lidze Mistrzów.
O tym, w jak wielkiej formie był wtedy Costa, świadczy doskonale jeszcze jeden fakt. W tamtym okresie pomocnik Bayernu regularnie grał w pierwszym składzie reprezentacji “Canarinhos”. Czasami nawet kosztem… Neymara.
- Douglas Costa gra na bardzo wysokim poziomie w Bayernie i reprezentacji. Wykonuje bardzo dobrą pracę na lewym skrzydle razem z Marcelo. To dwóch świetnych piłkarzy, którzy mogą zrobić różnicę - doceniał kolegę z kadry wspomniany Neymar.
Tamten sezon był zdecydowanie najlepszym w karierze Costy. W Bayernie kończył go z dorobkiem siedmiu goli i aż 18 asyst. Był m.in. wybierany najlepszym piłkarzem jesieni w Bundeslidze. Rozegrał też bardzo udane eliminacje do mundialu, dając drużynie konkrety w postaci bramek czy decydujących podań w czterech spotkaniach z rzędu.
- On będzie jeszcze lepszy. Nie jest może supergwiazdą jak Lionel Messi czy Cristiano Ronaldo, ale już niedługo może osiągnąć ich poziom - mówił wówczas prezydent Gremio, Duda Kroeff.
Portal goal.com umieścił wtedy Costę na dziewiątym miejscu w rankingu najlepszych transferów sezonu.
Człowiek-szklanka
Robiącego coraz większą furorę Brazylijczyka zatrzymała jednak kontuzja. Uraz uda, jakiego nabawił się pod koniec sezonu, ciągnął się potem miesiącami. A nawet kiedy Costa wracał już do gry i łapał formę, to zaraz pojawiały się kolejne problemy natury zdrowotnej. Szwankowało kolano, szwankowały mięśnie. Przebojowy styl gry oparty na dużej szybkości i licznych pojedynkach z rywalami nie pomagał.
Drugi sezon w koszulce Bayernu był dla Costy już wyraźnie mniej udany. Nawet kiedy dopisywało zdrowie, nie zawsze mógł już liczyć na regularne występy w pierwszym składzie, co ewidentnie go irytowało. Mówił wprost, że nie jest już w Monachium szczęśliwy. Że ma oferty z innych mocnych lig. I faktycznie. Zgłosił się po niego Juventus, strony dobiły targu, a Brazylijczyk powędrował na roczne wypożyczenie z opcją późniejszego wykupu.
W stolicy Piemontu przebojowy skrzydłowy odzyskał dawny blask. Znów, podobnie jak podczas premierowego sezonu w Bayernie, notował mnóstwo asyst. Uzbierał ich ostatecznie 13, dołożył sześć zdobytych bramek, a “Stara Dama” nie miała wątpliwości, że chce zamienić wypożyczenie Costy w jego transfer definitywny. Nie był to tani interes, wszak trzeba było zapłacić aż 40 mln euro, ale Juventus zdecydował się na taki krok.
Czy była to dobra decyzja? Przyszłość pokazała, że nie, ale mądry człowiek po szkodzie. Costa mocno obniżył loty, znów regularnie łapał urazy, których namnożyło się jeszcze więcej niż za czasów Bayernu. Jak informuje portal Transfermarkt, w sezonie 2018/19 brazylijski pomocnik stracił przez kontuzje… 202 dni. Przełożyło się to na 27 opuszczonych spotkań. W kolejnej kampanii - 82 dni, 17 meczów z głowy. A jak już grał, to potrafił np. uderzyć i opluć rywala.
Douglas stał się piłkarzem ze szkła. Nawet kiedy pierwszy (i jedyny) raz w swojej karierze pojechał w 2018 roku na mistrzostwa świata, też nabawił się urazu. W efekcie zagrał tylko dwa razy, spędzając na murawie zaledwie 77 minut. Były to zresztą właściwie jego ostatnie podrygi w kadrze. Kilka miesięcy po mistrzostwach zagrał jeszcze w paru meczach towarzyskich, a potem żadne powołanie już nie przyszło. Ostatni raz Costa przywdział zatem trykot “Canarinhos” jako 28-latek.
Duży zjazd
Karierę próbował jeszcze ratować tam, gdzie przeżywał najlepsze miesiące. Tym razem został wypożyczony z Juve do Bayernu, ale na ten epizod można spuścić zasłonę milczenia. 20 meczów, w większości jako zmiennik, jeden gol, trzy asysty. Bawarczycy nie mieli już z Brazylijczyka żadnego pożytku, a on zrozumiał chyba, że musi zejść szczebel czy dwa niżej. Nie był już wtedy zawodnikiem na wielkie granie.
Ostatnie lata w karierze Costy to stopniowy zjazd. Latem 2021 roku skrzydłowy ostatecznie opuścił Europę. Próbował swoich sił w macierzystym Gremio (bez większego efektu), Los Angeles Galaxy (kilka przebłysków - osiem goli i osiem asyst w 51 meczach), a przez ostatnie pół roku był głębokim rezerwowym we Fluminense. Być może Brazylijczyk przypomni o sobie tam, gdzie poprzeczka powinna być zawieszona już wyjątkowo nisko. Kilka dni temu zakontraktowanie 33-latka ogłosiło… Sydney FC.
Costa podpisał dwuletnią umowę z czwartą siłą poprzedniego sezonu ligi australijskiej. W nowym zespole spotka choćby Jordana Courtneya-Perkinsa, a więc zawodnika, który odbił się niedawno od… Rakowa Częstochowa i Warty Poznań.
Bez wątpienia nie tak miała potoczyć się ta kariera. Costa nie jest jeszcze przecież wetaranem, a od kilku lat oglądamy go raczej na peryferiach poważnego futbolu, gdzie zresztą wcale nie radzi sobie najlepiej. Potencjał miał wielki. Nigdy nie potrafił jednak ustabilizować swojej formy, na co wpływ miały też liczne kontuzje. Szkoda. Po prostu szkoda.