Ajax dołączył do Realu Madryt i wszedł na futbolowy Panteon. Oto dwucyfrowe wygrane w najlepszych ligach

Ajax dołączył do Realu Madryt i wszedł na futbolowy Panteon. Oto dwucyfrowe wygrane w najlepszych ligach
Youtube
Ajax Amsterdam rozbił w weekend na wyjeździe Venlo aż 13:0. Tego typu wyniki w spotkaniach na najwyższym poziomie rozgrywkowym to prawdziwa rzadkość. Sytuacja, gdy w najlepszych pięciu ligach Europy drużyna zdobywa dwucyfrową liczbę bramek, to ewenement, ale historia zna takie przypadki.
13:0 Ajaksu to wynik absolutnie historyczny. To nowy rekord Eredivisie, a zarazem najwyższa ligowa wygrana w historii klubu z Amsterdamu. Ten niesamowity, ale i szalenie przykry dla kibiców Venlo mecz przypadł dokładnie w 10. rocznicę ostatniej “dwucyfrówki” w Holandii - pamiętnego starcia, w którym PSV rozgromiło Feyenoord. Dekada między dwoma takimi wynikami to jednak naprawdę niewiele czasu. W większości najsilniejszych lig Starego Kontynentu oczekiwanie na tak sensacyjny rezultat trwa już od dekad.
Dalsza część tekstu pod wideo

Serie A. 9 maja 1948: Torino 10:0 Alessandria Calcio

W całej Serie A tylko raz kibice mogli obejrzeć zespół wbijający rywalowi aż 10 bramek. Zrobiło to słynne “Grande Torino”, jedna z najlepszych drużyn klubowych włoskiego futbolu. W ten sposób ówcześni ligowi hegemoni jeszcze bardziej osłodzili sezon zakończony czwartym tytułem z rzędu. Mistrzostwo zdobyli w fenomenalnym stylu, kompletnie deklasując konkurentów. Ich przeciwnicy z kolei znaleźli się w gronie czterech zespołów relegowanych do Serie B. Co ciekawe, tamtego majowego dnia najbardziej nie błyszczeli najlepsi strzelcy zespołu, Valentino Mazzola i Guglielmo Gabetto, którzy trafili do siatki rywali po razie, ale pomocnik, Ezio Loik. Popisał się on hattrickiem.
Niespełna rok później całymi Włochami wstrząsnęła tragedia. Niemal cała ekipa “Byków” zginęła w katastrofie samolotu podczas powrotu ze sparingu z Benfiką. Maszyna rozbiła się o mury bazyliki na wzgórzu Superga. Wypadek pochłonął istnienie 31 osób. Jedynymi piłkarzami, którzy uszli z życiem, byli Sandro Toma i Ladislao Kubala, którzy musieli pozostać w Turynie. A juniorzy zdołali dokończyć sezon i dowieźć jeszcze jedno mistrzostwo. Więcej o straszliwej historii “Grande Torino” przeczytasz w tym miejscu. Zapraszamy.
Do dziś nikomu nie udało się wyrównać rekordowego zwycięstwa turyńskich bohaterów.

Premier League (wówczas First Division). 26 grudnia 1963: Fulham 10:1 Ipswich Town

W Anglii przyjęto, że rekordy ustanowione w dawnej First Division oddziela się grubą kreską od tych z ery Premier League. Po rewolucji z 1992 roku nie mieliśmy jednak ani jednego przypadku “dwucyfrówki” w angielskiej ekstraklasie. Po dziewięć bramek strzelały ekipy:
  • Manchesteru United w meczu z Ipswich
  • Tottenhamu przeciwko Wigan
  • Leicester City w konfrontacji z Southampton
A zatem ostatnia liczba “10” na tablicy wyników zagościła jeszcze przed reformą. I to nie byle kiedy, bo w szalonym “Boxing Day” z 1963 roku. Tak, tego wspominanego co roku z uwagi na niebywały rezultat 66 goli w 10 meczach.
Prawie 57 lat temu na Craven Cottage w 24. kolejce przyjechała czerwona latarnia ligi, Ipswich Town. Popularni “The Tractor Boys” półtora roku wcześniej cieszyli się z mistrzostwa, ale w międzyczasie wiele się zmieniło i wyglądali na murowanego kandydata do spadku. W poprzedniej serii gier odnieśli zaledwie drugie zwycięstwo w sezonie. Czekali na nie od... pierwszej kolejki. Do Londynu jechali więc z nowymi nadziejami. W perspektywie mieli dwa mecze z Fulham z rzędu, bo mieli ich gościć u siebie zaledwie dwa dni później. Ze względu na brak czasu programy meczowe na domowe starcie z klubem ze stolicy przygotowano już przed 26 grudnia. W treści można było przeczytać:
- Mam nadzieję, że Ipswich kontynuowało swoją dobrą robotę przeciwko Fulham na Craven Cottage w Boxing Day. Obawiam się jednak, bo ten tekst został przygotowany, zanim poznaliśmy wynik tego meczu, więc mogę jedynie trzymać kciuki.
No cóż. Skończyło się nokautem. Fulham zwyciężyło 10:1. Ipswich zmotywowało się na “rewanż” i odpowiedziało na upokorzenie wygraną 4:2. W całym sezonie straciło jednak aż 121 goli i z hukiem spadło z ligi.

Ligue 1 (wówczas Premiere Division). 4 września 1965: Girondins Bordeaux 10:0 Stade Francais

“Żyrondyści” na początku zakończonego wicemistrzostwem sezonu 1965/66 popisali się efektownym zwycięstwem nad Stade Francais. Ich rywale nie mieli na koncie zbyt wielu osiągnięć, ale to nie oznaczało, że byli chłopcami do bicia. A przynajmniej nie aż takimi, jak chociażby Ipswich czy Alessandria, które spadły z ligi. Ekipa z Paryża zaledwie kilka tygodni wcześniej grała w Pucharze Miast Targowych - odpowiedniku dzisiejszej Ligi Europy - gdzie po zaciętym boju uznała wyższość Porto. Na rodzimym podwórku została jednak rozjechana walcem. Bordeaux do wygranej poprowadził reprezentant Francji (wcześniej grał również dla Argentyny) Hector de Bourgoing. Skrzydłowy popisał się czterema bramkami. Do jego trafień dołożyło się aż sześciu kolegów. Dziś Stade Francais ma status klubu amatorskiego.

Bundesliga. 11 października 1984: Borussia Moenchengladbach 10:0 Eintracht Brunszwik

Ósma kolejka rozgrywek. Eintracht powoli podnosił się po fatalnym początku sezonu - czterech porażkach w czterech pierwszych kolejkach. Zdołał nawet ograć wicemistrza z Hamburga. Nie było powodów, by przypuszczać, co zawodników z Brunszwiku czeka w Gladbach. “Źrebaki” sezon wcześniej zakończyły rozgrywki na trzecim miejscu. W Borussii pełno było gwiazd. W nokaucie wzięli udział choćby Uli Borowka, Michael Frontzeck, Frank Mill, Hans-Joerg Criens czy Uwe Rahn.
Jakość piłkarska stała zdecydowanie po stronie gospodarzy, ale takiego wyniku nie spodziewali się np. ludzie, którzy załatwiali wyposażenie stadionu. Legenda mówi bowiem, że tablica wyników nie miała możliwości wyświetlenia dwucyfrowych liczb i pod koniec pokazywała 0:0. Hattrickami popisali się dwaj ostatni z wymienionych wyżej piłkarzy. Eintracht siedem miesięcy później pożegnał się z Bundesligą.

La Liga. 20 grudnia 2015: Real Madryt 10:2 Rayo Vallecano

Stosunkowo niedawne wspomnienie. Tercet “BBC” urządził sobie w grudniu 2015 r. rzeź podczas derbowego starcia z Rayo, bez litości punktując znacznie niżej notowanych rywali. Po kilkunastu minutach gry nic jednak nie wskazywało, że spotkanie zakończy się dwucyfrową zdobyczą “Los Blancos”. Co prawda “Królewscy” szybko objęli prowadzenie dzięki bramce Danilo, ale już w 12. minucie przegrywali za sprawą trafień Antonio Amayi i Jozabeda.
Chwilę potem zaczęły się problemy “Franjirrojos”. Najpierw czerwona kartka, potem stracony gol, aż wreszcie kolejne osłabienie i “na deser” rzut karny dla Realu. I to wszystko zanim zegar pokazał pół godziny gry. Goście cały czas jednak starali się grać zgodnie z filozofią menedżera Paco Jemeza. Hiszpan nie uznawał oddawania inicjatywy rywalom, chciał, aby jego podopieczni operowali piłką. Jak się okazało, było to zdecydowanie zbyt odważne podejście jak na ekipę grającą w dziewiątkę na Santiago Bernabeu. Real zaczął kanonadę. Ostatecznie Karim Benzema i Cristiano Ronaldo zapisali sobie po dwa gole, a cztery dorzucił Gareth Bale.
Jemez z kolei po spotkaniu nie mógł ukryć rozpaczy. Zdawał sobie sprawę, że taki wynik stawia w złym świetle całą La Ligę:
- Zostaliśmy upokorzeni. To nie przyniosło żadnej korzyści ani madrytczykom, ani hiszpańskiej piłce. Straciliśmy naszą wiarygodność. Nikt nie wygrał, wszyscy przegraliśmy. To hańba, kompromitacja.

Przeczytaj również