Adam Nawałka największą pomyłką Lecha Poznań? Zraził do siebie wszystkich
Pierwszą i nadchodzącą drugą kadencję Adama Nawałki w reprezentacji Polski przeplata - poza długim okresem odpoczynku od zawodu - krótki epizod w Lechu Poznań. Choć prowadził "Kolejorza" tylko w 11 spotkaniach, to pozostawił po sobie całą masę niezwykle barwnych wspomnień. Szkoda tylko, że w większości negatywnych. To była tragedia w trzech aktach.
O spotkaniu Adama Nawałki z prezesem PZPN Cezarym Kuleszą więcej przeczytasz TUTAJ.
Akt pierwszy. Nowa nadzieja
Adam Nawałka został trenerem Lecha Poznań 25 listopada 2018 roku, niecałe pięć miesięcy po odejściu z reprezentacji Polski. Koncepcja z wychowanym na własnej piersi, ale niedoświadczonym Ivanem Djurdjeviciem nie wypaliła, więc Piotr Rutkowski i Karol Klimczak, za namową dyrektora sportowego Tomasza Rząsy, przekręcili wajchę o 180 stopni i postawili na największą trenerską gwiazdę w kraju.
- To była bardziej akcja marketingowo-PRowa. Lech miał mocno nadszarpnięty wizerunek, ktoś taki był potrzebny - uważa Grzegorz Hałasik z "Radia Poznań".
Nawałka został najlepiej zarabiającym trenerem w historii klubu, przebił nawet Nenada Bjelicę. Oczywiście wraz z nim przyszedł cały sztab szkoleniowy znany z reprezentacji, od asystenta Bogdana Zająca i trenera bramkarzy Jarosława Tkocza po analityków i trenera mentalnego. Ale to był dopiero początek wymagań.
- W klubie dość szybko zauważyli, że Nawałka będzie "trudny w obsłudze", gdy zaraz na początku pracy wysłał kierownika drużyny do sklepu sportowego, żeby przywiózł mu do gabinetu przyrząd do robienia brzuszków i miało to być zrobione "na cito" - wspomina Damian Smyk, dziennikarz "Weszło". Generalnie jednak atmosfera była wzniosła, w końcu Lecha objął autor niedawnych sukcesów reprezentacji.
- Entuzjazm był niesamowity. Media klubowe zaliczały rekordy subskrypcji na YouTubie, a w sali konferencyjnej nigdy wcześniej nie było więcej ludzi niż na pierwszej konferencji Nawałki. Częściej zaczęli się też pojawiać dziennikarze ze stolicy, co wcześniej nie miało miejsca - podkreśla Dawid Dobrasz, kierownik działu sportowego "Głosu Wielkopolski".
Piłkarz Lecha z tamtego okresu, chcący zachować anonimowość, zapewnia, że w osobistym kontakcie trener też robił świetne wrażenie. Podkreśla, że to "poważny człowiek, który naturalnie wzbudza szacunek".
- Umiał stworzyć rodzinną atmosferę. Pamiętał, kto miał kiedy urodziny, jak miała na imię czyjaś żona, przechodząc obok potrafił zapytać o bliską osobę - dodaje, również anonimowo, były pracownik klubu.
Druga cecha, która została mu do dziś, to pracoholizm.
Piłkarz: - Sztab szkoleniowy pracował na okrągło. Wiązało się to z dużymi wydatkami. Liczne, przedmeczowe obozy musiały swoje kosztować. Na wyjazdy jeździł z nami nawet wóz z rowerami stacjonarnymi. Pod względem organizacyjnym musiał mieć wszystko dopięte na ostatni guzik.
Pracownik: - Z klubu nie wychodził przez cały dzień. Wszystkim żal było współpracowników, którzy dołączyli do sztabu ze strony klubu, bo w przeciwieństwie do tych z reprezentacji nie byli tak zaprawieni w bojach. Jeden z analityków, który mieszkał we Wronkach, jeździł do domu położyć się na dwie-trzy godziny spać, a potem wracał na Bułgarską. Na obozach wszyscy potrafili siedzieć do późnej nocy i dyskutować na temat dwóch jednostek treningowych.
Do obozów jeszcze wrócimy, ale na początku Nawałkę broniły wyniki. Zaczął od porażki z Cracovią, ale następnie wygrał kolejno ze Śląskiem Wrocław 2:0, Zagłębiem Sosnowiec 6:0 i Wisłą Kraków 1:0. Potem przyszła zimowa przerwa. I miesiąc miodowy się skończył.
Akt drugi. Pamiętniki z Turcji
Okres przygotowawczy Nawałka zaczął za to od bardzo mocnych treningów we Wronkach. Następnie drużyna wyleciała na obóz do tureckiego Belek. Piłkarze liczyli, że tam wreszcie pograją więcej w piłkę, ale nic z tego. To, co szkoleniowiec robił w reprezentacji, próbował przenieść na warunki klubowe. Szybko wkradła się monotonia.
Portugalczycy denerwowali się, że w trakcie treningu piłkę dotknęli trzy razy. Trening potrafił polegać na tym, że pracowano nad schematem wyprowadzenia ataku, gdzie jeden piłkarz zagrywał ze środka do drugiego, ten oddawał piłkę do boku. Nawałka obserwował całość przy linii bocznej, mając oko na wszystkich zawodników. Gdy tylko coś się mu nie spodobało, ktoś się poruszył nie tak jak zaplanowali, to akcja wracała do początku. Zdarzało się, że ktoś, kto grał w ataku, przez całe zajęcia ani razu nie dostał piłki.
- Piłkarze narzekali, że treningi były wręcz były za lekkie. Od niektórych słyszałem - jak w tym słynnym wywiadzie Jacka Wiśniewskiego - że przez półtorej godziny robią jakieś gry na chodzonego. Sporo taktyki, mało gry, mało intensywności. Zawodnicy dali mu ksywę "Adamka". Słyszałem później, że niektórzy odkręcali się fizycznie przez kilka tygodni, bo byli po prostu niedotrenowani. Chodzili na dodatkowe zajęcia, by organizmy się nie zastały - wspomina Smyk.
- W Turcji zapaliła się "czerwona lampka". Wtedy okazało się, że akcja marketingowa była świetna, ale produkt okazał się niestety słaby. Można było zobaczyć, że nie idzie to w dobrą stronę. Wyniki sparingów nie zawsze muszą o czymś świadczyć, trenerzy często się tym bronią, ale tam w grze nie było widać żadnych pozytywów - dodaje Hałasik.
Wtedy też "na grubo" dały o sobie znać natręctwa Nawałki, które zabawnie opowiada się w formie anegdot, ale na dłuższą metę irytowały. W Belek zażyczył sobie na przykład, by wyłożono trawą kilkumetrowe przejście z hotelu na boisko trawą, żeby piłkarze nie przechodzili po twardej nawierzchni. A chodziło o naprawdę krótki odcinek.
Podobna sytuacja miała miejsce już po powrocie do Polski, kiedy to nie spodobało się, że przy jednym z bocznych boisk treningowych drużyna musi zmieniać buty w błocie. Kazał wyłożyć miejsce dywanikiem ze sztucznej trawy. Następnego dnia stwierdził, że przebieranie się na stojąco też nie jest za fajne. Zaraz podstawiono stare ławki rezerwowych, żeby zawodnicy mieli na czym usiąść. Kiedy przyszły przymrozki, wszystko zamarzło i zobaczył, że piłkarze nie mają jak usiąść. Wściekł się, że nikt nie pomyślał, żeby usunąć lód.
Do legendy przeszło już nagłe wezwanie jednostki straży pożarnej przed sparingiem w Opalenicy, która jeździła wokół boiska i polewała je wodą z węża. Dodajmy, że to też miało miejsce zimą... Zakaz cofania autokarem i codziennie świeże owoce to przy tym "nawałkowa" normalka.
- Innym razem, w trakcie obozu w Turcji, Nawałka wymyślił, że po tygodniu należałoby przemieszać piłkarzy w pokojach. Psycholog stworzył portret osobowościowy każdego zawodnika. Potem siedzieli i próbowali dopasować, kto z kim powinien mieszkać. Parowanie prawie jak w reality show. Siedzieli do rana, rozpisywali to jak taktykę na kluczowy mecz, aż na koniec Nawałka miał stwierdzić, że to zupełnie bez sensu i ze wszystkiego się wycofał - opowiada były pracownik Lecha. Sztab miał też dwie noce debatować nad problemem z... haluksem, który zgłosił Kamil Jóźwiak.
Inna niż u poprzednich trenerów miała być relacja z zespołem. Kiedy nie szło, to pozostali szkoleniowcy potrafili się otworzyć, podyskutować. U Nawałki miało tego brakować. Sztab wymyślał pomysł i on miał być realizowany. To, że nie wychodziło, w oczach trenera miało być winą piłkarzy. Chciał też udowodnić, że z przeciętnych zawodników zrobi ważne ogniwa drużyny. Było widać, że ktoś się w pewnej roli nie czuje, ale skoro wcześniej na naradzie wszystko sobie ze sztabem ładnie rozrysowali, to tak miało być i koniec.
- Kiedy drużyna wróciła z Turcji, zaczęły dochodzić informacje, że zespół jest rozczarowany Nawałką. Wszyscy myśleli, że przychodzi znany trener, w grudniu był efekt wow, ale jak zaczęła się poważna praca, to okazało się, że daleko jest od spełnienia oczekiwań. Więcej był odpraw, narad niż pracy z piłkami na boisku. Niektórzy byli rozczarowani, że na treningach prawie piłki nie dotykali. Generalnie więcej teorii niż praktyki - tłumaczy Hałasik.
- Czy treningi były za lekkie? Były, powiedzmy, "reprezentacyjne". Przyjeżdżaliśmy na obóz na dwa-trzy dni przed meczem, analiza przeciwnika, stałe fragmenty, kawałek gry i to wszystko. A do meczu był cały tydzień - wspomina ówczesny piłkarz Kolejorza.
Dodaje, że Nawałka dużo większą uwagę przykładał do zawodników pierwszej jedenastki, a ta była znana już mniej więcej od poniedziałku czy wtorku. I jeśli byłeś rezerwowym, to trenowałeś z Bogdanem Zającem. Ciężko było wskoczyć do składu. Z czasem pojawiały się konflikty, jak choćby Matusa Putnocky'ego z trenerem bramkarzy, Jarosławem Tkoczem. Nic dziwnego, skoro nie było wyników...
***
Pozostałe teksty związane z powrotem Adama Nawałki na stanowisko reprezentacji Polski znajdziecie TUTAJ
***
Akt trzeci. Akt nieposłuszeństwa
Lech rundę wiosenną zaczął od porażki 1:2 z Zagłębiem Lubin. Potem przegrał aż 0:4 z Piastem Gliwice. Przed tamtym spotkaniem Nawałka zlecił Zającowi pomierzyć... głębokość szafek w szatni gości w Gliwicach. Do dziś nie wiadomo, po co.
Następnie przyszło zwycięstwo 2:0 z Legią, które zdawało się pierwszą przesłanką do optymizmu, ale potem było już tylko gorzej. Wymęczone po beznadziejnym spotkaniu 1:0 z Arką Gdynia, 2:3 z Miedzią Legnica, 0:3 z Górnikiem Zabrze i 0:0 z Koroną Kielce - jedenasty i ostatni mecz pod wodzą Nawałki. Przed tym spotkaniem z kolei trener zażyczył sobie przebukowania całego hotelu, bo pierwotnie pokoje drużyny rozbito na dwa piętra. Na jedną noc trzeba było szukać hotelu, który pomieści cały zespół na jednej kondygnacji.
Ważniejsze od natręctw były jednak decyzje personalne, podejmowane z czasem coraz bardziej na przekór przełożonym. Kamil Jóźwiak pewnie do dziś pamięta, jak w Legnicy został zdjęty już po 40 minutach. Szatnię Nawałka stracił już wcześniej, ale pod koniec marca stracił też poparcie Rutkowskiego, Klimczaka i Rząsy.
Lech latem chciał pozbyć się, i się pozbył, ponad 10 piłkarzy, ale trener z częścią z nich chciał pracować dalej. Dostał wyraźny sygnał, by bardziej stawiał na młodzież i nie wystawiać już zawodników, na których pion sportowy "postawił krzyżyk". On jednak uparcie wierzył, że ich odbuduje. Chodziło m.in. o Jasmina Buricia, Rafała Janickiego, Nikolę Vujadinovicia, Piotra Tomasika, Łukasza Trałkę, Macieja Gajosa czy Mihaia Raduta.
Czarę goryczy przelał mecz z Koroną. Prezesi specjalnie wybrali się na wyjazd do Kielc, co zdarza się rzadko, by doglądać sytuacji. Co zrobił Nawałka? Wystawił od początku ośmiu zawodników, którzy wcześniej dostali informację, że latem wylatują.
- Odebrano to jako akt nieposłuszeństwa trenera. Ten mecz, zakończony bezbramkowym remisem i bez celnego strzału, był jednym z najgorszych występów Lecha, jakie widziałem w ostatnich latach - przyznaje Dobrasz, a Hałasik dodaje: - Wtedy Rutkowski i Klimczak przekonali się, że ta współpraca zmierza donikąd.
Dzień później trener został zwolniony, a wraz z nim cały sztab. Nieoficjalnie mówiło się, że było to na rękę klubowi, który, dzięki specjalnemu zapisowi w kontrakcie, wypłacił trenerom pensje tylko do końca sezonu, a nie do końca kontraktu, czyli do 30 czerwca 2021 roku.
Dziennikarze już wcześniej mieli dość byłego selekcjonera, ale z bardziej prozaicznego powodu.
- Jego konferencje prasowe to było jedno wielkie lanie wody. Nie pamiętam, żeby w przypadku jakiegokolwiek innego szkoleniowca były tak pozbawione treści. W kadrze, kiedy były wyniki, to mu to wybaczano, ale w Lechu wyników nie było. Co gorsza, zmuszeni byliśmy do słuchania tego co tydzień - wspomina redaktor Hałasik.
Dziś piłkarze przyznają jednak, że być może Nawałka dostał za mało czasu.
- Może powinien popracować dłużej, wprowadzić swoje zmiany, dobrać do nich ludzi, zbudować taki skład, jaki by chciał. Ale w Lechu wynik jest potrzebny na tu i teraz - tłumaczy jeden z zawodników. I dodaje: - Trenowanie reprezentacji, a trenowanie klubu to zupełnie dwie inne historie. Zarządzanie grupą najlepszych zawodników w naszym kraju to jego mocna strona. Uważam, że w barażach Nawałka się sprawdzi i sam też bym na niego postawił.
I na tym opierajmy swą nadzieję...