Absurdalny mecz Rakowa Częstochowa! Nowa gwiazda uratowała zespół, nie popisał się obrońca “Medalików”
Raków Częstochowa wygrał z Karabachem 3:2 (0:0) w pierwszej odsłonie dwumeczu II rundy eliminacji Ligi Mistrzów. Mistrzowie Polski prowadzili już 2:0, potem w absurdalny sposób roztrwonili przewagę, ale na koniec mogli liczyć na swoją nową gwiazdę - Sonny’ego Kittela. Przed rewanżem mają więc skromną zaliczkę.
Podróż przez wszystkie stany emocjonalne zafundowali dziś swoim kibicom piłkarze Rakowa, choć po pierwszych 45 minutach praktycznie nic nie zapowiadało spotkania o tak szalonym przebiegu.
Podopieczni Dawida Szwargi dobrze weszli w mecz i przez pierwszy kwadrans byli stroną dominującą. Dłużej utrzymywali się przy piłce, przedzierali się pod bramkę mistrzów Azerbejdżanu i stworzyli sobie kilka sytuacji, choć głównie po nieźle bitych stałych fragmentach gry. Mały plusik można było zapisać przy nazwisku Jeana Carlosa.
Po mocnym starcie z “Medalików” zeszło jednak sporo powietrza, a Karabach coraz mocniej dochodził do głosu. Leandro Andrade uderzał w słupek, a jeszcze wcześniej w dwóch niezłych sytuacjach goście posyłali piłkę nad bramką i obok niej. Raków otrzymał poważne ostrzeżenia, ale dotrwał do przerwy z wynikiem 0:0.
To, co stało się w drugiej połowie, trudno już logicznie wytłumaczyć. Jeszcze na jej starcie można było trochę narzekać na dyspozycję ofensywnych piłkarzy Rakowa, bo całkowicie bezradny był Łukasz Zwoliński, a niedokładnością irytował Vladyslav Kochergin. Tymczasem po chwili piłkarzy Rakowa wyręczyli… rywale, pakując futbolówkę do własnej bramki.
Niedługo później szczęście uśmiechnęło się do Rakowa jeszcze raz. Tym razem w teorii niegroźny strzał oddał wprowadzony z ławki Fabian Piasecki, “wielbłąda” zaliczył bramkarz Karabachu i zrobiło się 2:0. Na stadionie w Częstochowie, nie bez powodu, zapanowała prawdziwa euforia.
W myślach wyobrażaliśmy już sobie wówczas, że Raków pojedzie na trudny teren do Azerbejdżanu z naprawdę bardzo solidną zaliczką, bo na zegarze w momencie drugiego trafienia dla mistrzów Polski wybijała 71. minuta. Wtedy jednak wydarzyło się coś niewytłumaczalnego.
Raków, który w pierwszych czterech meczach tego sezonu nie stracił choćby jednego gola i bez większych problemów bronił się przez większość spotkania z Karabachem, nagle całkowicie posypał się w grze defensywnej. Być może podopieczni Szwargi poczuli się trochę zbyt pewnie, stracili koncentrację i efekt okazał się tragiczny.
W 73. i 75. minucie do siatki trafił Redon Xhixha. Najpierw głową, potem klatką piersiową. Przy obu golach palce maczał niestety defensor Rakowa, Stratos Svarnas, który… chwilę wcześniej zaliczył asystę przy trafieniu Piaseckiego. Rollercoaster dopadł więc i Greka, i cały Raków.
W tamtym momencie wyczyn Rakowa można było określać w niezbyt parlamentarnych słowach. Trudno zachować bowiem spokój i optymizm, gdy wyrabiasz sobie arcyważną zaliczkę w meczu z trudnym rywalem, a potem tracisz ją w tak banalny sposób na przestrzeni zaledwie dwóch minut.
Raków dostał takiego gonga, że przez kolejne minuty całkowicie nie mógł się pozbierać, a w całej Częstochowie i okolicach pachniało trzecim golem dla gości, który może nie zabiłby całkowicie spotkania i dwumeczu, ale w olbrzymim stopniu skomplikowałby sytuację mistrzów Polski.
Tymczasem jeszcze przed ostatnim gwizdkiem zobaczyliśmy kolejny zwrot akcji. Kiedy wydawało się, że Karabach zaraz zada trzeci cios, bombę z dystansu odpalił wprowadzony z ławki Sonny Kittel. Transfer niemieckiego piłkarza o polskich korzeniach zapowiadany był jako prawdziwy hit i dziś zobaczyliśmy, dlaczego. Były gracz HSV kapitalnie uderzył z dystansu i zapewnił Rakowowi zwycięstwo.
W Częstochowie nie brakowało goli, wielkich emocji i nieoczekiwanych zdarzeń. Można cieszyć się ze zwycięstwa, choć przez przebieg spotkania pozostaje chyba lekki niedosyt. Zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że Karabach na własnym terenie będzie z pewnością zespołem jeszcze silniejszym. Rok temu przekonał się o tym Lech Poznań, który też zaczął dwumecz z Azerami od jednobramkowego zwycięstwa u siebie, a potem… dostał wielkie lanie.
Oby tym razem było inaczej. Z niecierpliwością czekamy na rewanż. Będzie się działo.