"Absurd", ale z korzyścią dla kibiców. Nowa zmiana przynosi efekty. Jest coraz więcej emocji
Więcej doliczonego czasu - to jedna z głównych zmian, jakie oglądamy w tym sezonie na boiskach wielu europejskich lig. Nie wszystkich ona cieszy, ale ostatnie tygodnie pokazują, że może stanowić plus dla kibiców. To bowiem nie tylko odpowiedź na stale malejący efektywny czas gry, ale i szansa na dodatkowy zastrzyk emocji w futbolu.
Przed startem obecnego sezonu sędziowie najmocniejszych europejskich lig usłyszeli nowe wytyczne. Podobnie jak na ostatnich Mistrzostwach Świata w Katarze mają bardzo skrupulatnie rozliczać wszelkie przerwy w grze, co skutkuje doliczaniem większej ilości czasu do spotkań. Efekty, oczywiście, widać na pierwszy rzut oka. Przedłużanie meczów nawet o dwucyfrowe liczby minut stało się bardziej powszechne.
Są jednak i skutki mniej oczywiste, choć z punktu widzenia kibica, raczej pożądane, co bardzo dobrze można dostrzec na przykładzie Premier League. Pierwsze pięć kolejek rozgrywek 2023/24 na najwyższym szczeblu w Anglii przyniosło kilka naprawdę szalonych końcówek. Liczba goli zdobywanych już po 90. minucie wzrosła. Więcej spotkań rozstrzyga się też w dodatkowym czasie. Wygląda na to, że zmiana podejścia do “rozliczania” go sprawiła, że piłka nożna zacznie przynosić wielkie zastrzyki emocji jeszcze częściej niż dotychczas.
Dyskusyjna zmiana
FIFA podczas ostatniego mundialu postanowiła rzucić rękawicę jednemu z najczęściej podnoszonych problemów piłki nożnej: grze na czas. Decydenci uznali, że warto spróbować walczyć ze zjawiskiem, które sprawia, że mamy coraz mniej futbolu w futbolu. Zamiast płynnej gry, pojawiają się coraz dłuższe przerwy, przez co my, kibice, tracimy powolutku więcej i więcej tego, na co tak bardzo czekamy - rywalizacji na boisku.
Jedną z kluczowych zmian były instrukcje dla sędziów, by z większą dokładnością odnotowywali wszelkie przerwy i skrupulatnie doliczali ich równowartość w postaci dodatkowego czasu spotkania. Choć takie podejście prowokowało dyskusje i dla przyzwyczajonych do innych standardów obserwatorów futbolu wyglądało początkowo mocno nienaturalnie, zaadaptowano je również w wielu ligach, w tym tych najmocniejszych w Europie.
Jak każda zmiana, taka decyzja budziła kontrowersje. Głośnym echem odbiła się m.in. opinia obrońcy Manchesteru United, Raphaela Varane’a. Francuz zwracał uwagę, że przy obecnym, przeładowanym wręcz kalendarzu, zwiększanie efektywnego czasu gry stanowi dodatkowe, szkodliwe obciążenie dla organizmów piłkarzy.
Pojawiały się też głosy, że nowe wytyczne premiują kluby o większych możliwościach finansowych i szerszych kadrach. Te bowiem stać na częstszą rotację, a w końcówkach mogą liczyć na jakościowych zmienników, na których wiele zespołów nie może sobie pozwolić. Podobnie jak przy wcześniejszym wprowadzeniu możliwości przeprowadzenia pięciu zmian doszukiwano się działania na szkodę drużyn znajdujących się bliżej początku futbolowego łańcucha pokarmowego.
Nie wszędzie postanowiono skopiować rozwiązanie z turnieju w Katarze. Pod koniec sierpnia przedstawiciel UEFA, dawny reprezentant Chorwacji, Zvonimir Boban, przekazał, że tą drogą nie pójdą rozgrywki kontynentalne pod jej egidą.
- Mogę osobiście powiedzieć, że to kompletny absurd. Jeśli chodzi o zdrowie piłkarzy, to mała lub nawet duża tragedia. (...) Nie słuchamy piłkarzy i trenerów - możemy przeczytać jego słowa na łamach “Guardiana”. - W Anglii wiedzą na ten temat jeszcze więcej, bo mają tam najwięcej spotkań. A teraz dorzucamy do nich pewnie jeszcze dodatkowe sześć, siedem minut na mecz. To prawie 500 minut w przekroju całego sezonu. Równowartość sześciu spotkań. To szalone. To zbyt dużo i tego nie zrobimy, będziemy przestrzegać własnych wytycznych.
Zwolennicy tego podejścia mogą jednak bronić się tym, co mówi boisko. A to pokazuje, że więcej piłki w grze daje więcej emocji, zwłaszcza w newralgicznych dla losów spotkań końcówkach, bo w końcu to je przedłużamy. Wielu kibicom może się to bardzo podobać.
Częstsze szalone końcówki
Decydujące gole w końcówkach meczów to coś, co z pewnością można określić mianem “soli futbolu”. Właśnie takie chwile zapisują się w historii i pamięci fanów. To właśnie one sprawiają, że szaleją oni z radości lub chodzą naburmuszeni kilka dni. Im ich więcej, tym bardziej regularne i poważniejsze są porcje emocji dostarczanych fanom przez wydarzenia na murawie. Wprowadzone przed tym sezonem wytyczne dotyczące doliczonego czasu gry mogą przynieść właśnie taki skutek. O analizę wydarzeń w ostatnich tygodniach na murawach Premier League pokusiła się “Opta” i dokładnie na to wskazują jej wnioski.
W 49 rozegranych dotychczas spotkaniach angielskiej ekstraklasy oglądaliśmy już 18 bramek zdobytych w 90. lub późniejszej minucie. Padają więc średnio co 2,7 meczu - to tempo na zdecydowane pobicie rekordu, wynoszącego 4,5 (2021/22 i 2018/19). Cztery ze wspomnianych trafień decydowały o wygranej. Ponownie, na razie, współczynnik jest rekordowy, bo daje to 8,2% wszystkich meczów (dotychczas najwięcej mieliśmy w sezonie 2021/22 - 6,8%).
Tylko w ostatniej kolejce oglądaliśmy dwa spotkania, których losy całkowicie odwróciły się na samym finiszu. Aston Villa wygrała 3:1 z Crystal Palace, choć do 87. minuty przegrywała, a na prowadzenie wyszła w 98. minucie. Tottenham zaliczył z kolei najpóźniejszy comeback z niekorzystnego wyniku do wygranej w historii Premier League. “Koguty” goniły go do 98. minuty, aby wygrać po golu strzelonym, gdy na zegarze wybijała “setka”. Takie wydarzenia stanowią świetną reklamę futbolu. Dla takich końcówek chodzi się na trybuny. A można tu dodać jeszcze m.in. starcia Arsenalu z Manchesterem United czy Newcastle United z Liverpoolem - rozstrzygnięte odpowiednio w 96. oraz 93. minucie.
W innych ligach zwyczajowej TOP 5, podobnie jak w Anglii - wyjmując z tego grona jedynie Serie A - również średnio raz na kolejkę mamy mecz rozstrzygany w doliczonym czasie. I średnio około połowa goli, strzelonych właśnie w tym okresie, ma kluczowe znaczenie dla wyniku.
Coś za coś
Dłuższy czas doliczony ma więc dwie strony. Dla piłkarzy to tylko kolejny przyczynek do jeszcze większego obciążenia organizmu. Dla kibiców z kolei katalizator dla bardziej emocjonujących, pamiętnych spotkań. Oba te aspekty oczywiście się łączą.
W szalenie wymagającym fizycznie współczesnym futbolu zawodnicy pod koniec spotkań grają często na sporym zmęczeniu. To sprawia, że są bardziej podatni na popełnianie błędów. Te, jak wiadomo, przynoszą bramki. Co więcej, jeśli dodamy do tego kwestie psychologiczne i chęć utrzymania wyniku w końcowej fazie spotkania, zwłaszcza gdy mowa o korzystnym, ale stykowym rezultacie, dostaniemy przepis na trzymający nas w napięciu finisz meczu. Gdy tylko zaczyna się czas dorzucony przez sędziego, niezależnie od jego długości (no, może poza przypadkami absolutnie ekstremalnymi), ekipa broniąca naturalnie zaczyna coraz bardziej się cofać, a ta atakująca rzuca więcej sił do ofensywy. Przedłużając taki czas, zwiększamy szanse na to, że rzeczywiście przyniesie on wyczekiwaną zmianę rezultatu.
W tym miejscu dochodzimy do kluczowego dylematu: ważniejsze jest dobro graczy czy kibiców? Na to pytanie nie sposób odpowiedzieć. Jednak z perspektywy futbolu, sportu przyciągającego coraz mniejsze zainteresowanie ze strony młodszych pokoleń, więcej wybuchów emocji, zastrzyków endorfin czy okazji do obgryzania paznokci - jak zwał, tak zwał - stanowi istotną wartość. Piłka nożna przyciąga właśnie euforyczną erupcją trybun, dramatyczną bramką, którą przeżywa się nie tylko na żywo, ale też w mediach społecznościowych i na powtórkach. Tego typu chwile sprawiają, że ludzie myślą sobie, iż warto włączyć transmisję z meczu.
Fani mogą więc cieszyć się z nowych wytycznych. Ich efekty już stają się widoczne. Oczywiście, można mieć co do nich wątpliwości, a nawet uważać przytoczone zmiany dotyczące wydarzeń na murawie za sztuczne (skoro mamy dwa razy więcej doliczonych minut, to w teorii i dwa razy większe szanse na ewentualnego gola), ale trafienie po 90. minucie pozostaje trafieniem po 90. minucie. Dalej jest tak samo dramatyczne i wyczekiwane.
Dlatego też wydaje się, że futbol poszedł dobrą drogą. Trzeba wycisnąć więcej efektywnego czasu gry z podstawowych 90 minut. A to chyba mniej inwazyjna metoda niż zatrzymywanie zegara i skrócenie regulaminowej długości meczu. No i, co najważniejsze, oferuje coś także fanom.