6 powodów do optymizmu przed meczem ze Szwecją. "To jego wielka szansa. Forma mówi sama za siebie"

Najważniejszy mecz roku nie tyle zbliża się wielkimi krokami, co już właściwie stoi u bram Stadionu Śląskiego. Za kilkadziesiąt godzin reprezentacja Polski zmierzy się ze Szwecją o miejsce na mistrzostwach świata w Katarze. Problemów "Biało-Czerwonym" nie brakuje, ale jak jest z plusami? Czy mamy jakiekolwiek powody do optymizmu?
Poprzedni tydzień był dla kadry Czesława Michniewicza drogą przez mękę. Odcinkiem "Jackass", w którym to reprezentacja Polski była jedną z części ciała, która cierpi po bliskim spotkaniu z betonem. Najpierw zaczęło się dość niewinnie - wszak wypadł jedynie Karol Świderski. Napastnik Charlotte FC nie poleciał nawet na zgrupowanie, ponieważ miał pauzować kilka tygodni z powodu urazu.
Później jednak rozpętało się małe pandemonium. Po towarzyskim spotkaniu ze Szkotami okazało się, że Świderski to by się Czesławowi Michniewiczowi bardzo przydał. Kolejny raz niedysponowany okazał się Arkadiusz Milik, natomiast Krzysztof Piątek pokiereszowany został tak mocno, że z jego buta wylewała się krew. Sól na otwartą ranę w ataku "Biało-Czerwonych" posypali Amerykanie - domniemany uraz Świderskiego wcale nie był tak poważny i polski napastnik wyszedł w podstawowym składzie swojego zespołu. Zdobył nawet dwie bramki (więcej TUTAJ).
Mało? Ano mało. Problemów nastręczała nie tylko potencjalna obsada linii ataku, ale też, a może przede wszystkim gra samego zespołu. Mecz ze Szkocją miał jedynie charakter towarzyski, można było spróbować rozmaitych rozwiązań. Tymczasem my skupiliśmy się na niezliczonych próbach posłania długiej piłki za linię obronną rywala, no i na ogólnej prezencji, którą tylko niepoprawny optymista mógłby określić mianem "przyzwoitej" (więcej TUTAJ).
Wszystko składa się na obrazek, który przed meczem ze Szwecją przedstawia polskich kibiców z zespołem rozdygotanych kolan. Niezwykle łatwo być pesymistą, wtorkowe starcie nie maluje się w jaskrawych barwach. Na nasze szczęście jest jednak kilka punktów zaczepienia, które pozwalają sądzić, że ze Skandynawami wypadniemy po prostu lepiej niż ze Szkocją. I nie, nie chodzi tu tylko o obecność Roberta Lewandowskiego.
Szwedzi też nie błyszczeli...
Wystarczy spojrzeć na ostatni mecz naszego najbliższego rywala. Owszem, Szwedzi ostatecznie wyeliminowali Czechów, ale samo spotkanie było dalekie od atrakcyjnego, a przede wszystkim dobrego w wykonaniu Skandynawów. Abstrahując od wydarzeń z dogrywki czwartkowego meczu, podopieczni Janne Anderssona nie potrafili sobie stworzyć sytuacji z otwartej gry.
Większość szans - tych też nie było zbyt wiele - wynikała ze stałych fragmentów gry. Musimy na nie oczywiście uważać, w końcu to po centrze ze stojącej piłki Szkoci wbili nam gola, ale nieco uspokajająco może działać fakt, że Szwedzi zdają się mieć problem ze składnym budowaniem akcji. Być może wynikało to z dobrej organizacji czeskiej defensywy, a być może jest oznaką przewidywalności rywala, o której wspominał zresztą Czesław Michniewicz.
- Grają przyjemniej dla rywala, są bardziej przewidywalni. Chcą dominować, ale szybko odbudowują ustawienie. Mają żelazny skład i ustawienie 4-4-2, korzystają z 13-14 zawodników, reszta gra mało - stwierdził szkoleniowiec reprezentacji Polski.
I faktycznie, wątpliwe jest, by z "Biało-Czerwonymi" nie zagrał taki zawodnik jak Victor Lindelof, a to właśnie on zaliczył jeden z dwóch koszmarnych błędów, które powinny skończyć się trafieniami Czechów. W pierwszej sytuacji Szwedów uratowała jednak rozpaczliwa interwencja kolejnego z obrońców, w drugiej zaś czeski piłkarz, w niewytłumaczalny sposób uderzający kilka metrów obok bramki mimo stosunkowo czystej pozycji.
Przeciwko Polsce Skandynawowie tyle szczęścia mogą po prostu nie mieć.

...a już na pewno nie w delegacji
Tym bardziej, że to, jak pokazuje najnowsza historia, nie sprzyja im szczególnie na wyjazdach. Gdybyśmy grali na Stadionie Narodowym, szanse na sukces pewnie byłby jeszcze większe, ale nie ma też powodów, by specjalnie umniejszać Stadionowi Śląskiemu. "Kocioł Czarownic" naprawdę może być dla Szwedów wyprawą nieprzyjemną. Do tego - w pewnym sensie - są już skandynawscy kibice przyzwyczajeni.
Ich ostatnich dziesięć delegacji (nie licząc EURO 2020 oraz meczów towarzyskich), to aż siedem porażek i trzy zwycięstwa, które odnieśli nad Rumunią, Maltą i Wyspami Owczymi. Szwedzi wygrywali zatem z reprezentacjami trzeciego piłkarskiego szeregu. Natomiast cęgi zdołali zebrać nie tylko od Hiszpanów i Francuzów, ale nade wszystko od Grecji oraz Gruzji. Niewiele przecież brakowało, aby to właśnie ekipa z południa Europy trafiła do trwających baraży.
Szwedzi mają zatem wyjazdowy problem, kompleks, a my powinniśmy zrobić wszystko, by go wykorzystać. Jak to zrobić? Dobrze pokazali to właśnie Grecy i Gruzini. Nastawiły się one na kontrowanie rywala, oddając zawodnikom Janne Anderssona piłkę i większość placu gry. Były przy tym umiejętnie zorganizowane w obronie (dopisywało też szczęście), co ułatwiało wyjście z szybkim atakiem.
Taki styl gry reprezentacja Polski prezentowała przez kilkanaście ostatnich lat. My tak grać potrafimy, nie róbmy z siebie Mauritiusu. Jeśli w czymś upatrywać boiskowych szans "Biało-Czerwonych", to raczej nie w koronkowej akcji zaczętej od Wojciecha Szczęsnego, a w akcji zbudowanej z pięciu-sześciu podań.

Przewaga trybun
Istotną rolę w sukcesach rozmaitych reprezentacji odgrywają trybuny. Mitologiczne niemal stwierdzenie - "gospodarzom pomagają nawet ściany" - ma swoje odbicie także w historii reprezentacji Polski. Oczywiście, za kadencji Paulo Sousy doszło do osławionej porażki z Węgrami, ale poza tym ostatni raz w domu przegraliśmy z Holandią w 2020 roku. Dość dawno temu.
Polacy, napędzani dopingiem z trybun, są w stanie rzucić rękawicę Anglii czy ograć co najmniej przyzwoitą Albanię. W meczu ze Szwecją trybuny też będą miały swoje znaczenie, tym bardziej, że Szwedzi zachowują się dość irracjonalnie. Regularnie pojawiają się nowe informacje o skandynawskich kibicach, którzy nie chcą wejściówek na wtorkowy mecz, gdyż obawiają się konfliktu, który - jak twierdzą - znajduje się bardzo blisko Śląska.
W rzeczywistości, stadion w Chorzowie od granicy polsko-ukraińskiej dzieli jakieś 350 kilometrów, ale to nie zmartwienie reprezentacji Polski. Łatwiej będzie nakręcać naszych piłkarzy i deprymować Szwedów, jeśli będzie wspierała ich zaledwie garstka kibiców. To czynnik wykraczający poza aspekty czysto boiskowe, ale nie warto go tylko z tego względu bagatelizować.
Wielka szansa Buksy
Sytuacja w ataku oczywiście nie napawa optymizmem, szczególnie jeśli spojrzymy na ławkę rezerwowych. Przy czym, co warto zaznaczyć, wiele będzie zależało od tego, jaką taktykę przyjmie Czesław Michniewicz. Jeśli selekcjoner postawi na osamotnionego Roberta Lewandowskiego, wówczas do jego dyspozycji w dalszej części będzie Adam Buksa oraz, gdy dopisze mnóstwo szczęścia, także Krzysztof Piątek.
Nastawianie się jednak na to, że piłkarz wypożyczony do Fiorentiny będzie w pełni swojej dyspozycji, jest życzeniem dość pobożnym. Na szczęście mamy Buksę, którego wysoka forma mówi sama za siebie. W niedawno rozpoczętym sezonie w barwach NE Revolution strzelił już dwa gole i zanotował tyle samo asyst. Do tego naprawdę dobrze odnalazł się w reprezentacji Polski, w której barwach ma na koncie już pięć trafień.
Jednak występy Buksy to nie tylko same gole, ale też duże znaczenie taktyczne. Świetnie ściąga uwagę rywala, doskonale gra w powietrzu - w tym aspekcie Szwedzi mają sporo problemów, pokazały to mecze z Czechami oraz wcześniej z Gruzją. Niezależnie od tego, ile czasu spędzi na boisku, jest jedną z tych postaci, na które możemy nie tylko liczyć, ale na których możemy też polegać.
Dobry mecz ze Szwedami byłby dla 25-latka kolejną kartą wizytówką wysłaną w stronę europejskich klubów. Buksa chce wrócić na Stary Kontynent, jest tego bardzo blisko. Współudział w wywalczeniu awansu na mistrzostwa świata właściwie przypieczętowałby sprawę.
Cash wreszcie na dobrych torach
Problem Matty'ego Casha na samym początku jego przygody z reprezentacją Polski polegał na niebotycznych wręcz oczekiwaniach. Zaczęło się natomiast od bardzo przeciętnego występu z Andorą i słabego meczu przeciwko Węgrom. Miało być zbawienie, tymczasem pojawił się kubeł zimnej wody, ale... to dobrze.
Zawodnik Aston Villi nie jest żadnym Mesjaszem, nie wyczaruje "Biało-Czerwonym" awansu ze swojego magicznego kapelusza. Jest jednak najlepszym prawym obrońcą, którego Polska miała od czasów Łukasza Piszczka i tego statusu z pewnością nie straci. Może natomiast gonić legendarnego defensora i wreszcie jest na dobrej drodze, by to osiągnąć. Spotkanie ze Szkocją było w wykonaniu Casha po prostu dobre, zaryglował swoją flankę, Wyspiarze nie mogli się na tej stronie pobawić.
To dobry prognostyk przed meczem ze Szwecją, gdzie nasz prawy obrońca może pełnić kluczową rolę. Niezależnie od ustawienia, trudno wyobrazić sobie scenariusz, w którym piłkarz "The Villans" jest przyspawany do swojej połowy. W takiej sytuacji traci większość swoich atutów, które polegają przede wszystkim na grze ofensywnej. Pod tym względem żaden kadrowicz nie wytrzymuje zestawienia z Mattym Cashem i istnieje szansa na to, że podobne trudności będą mieli Szkoci.
Na marcowe zgrupowanie 24-latek przyjechał po wybitnych tygodniach spędzonych na Villa Park (gol, dwie asysty). Został nawet nominowany do nagrody dla zawodnika miesiąca Premier League. To procentuje pewnością siebie, a na niej Czesław Michniewicz może tylko skorzystać. Nie będziemy bowiem oglądać Casha zahukanego, Casha, który debiutuje w reprezentacji Polski, chociaż nigdy nad Wisłą nie był, ani Casha skazanego na mecze wyjazdowe. Na Stadionie Śląskim pojawi się gość, który należy do czołówki piłkarzy na swojej pozycji w jednej z najsilniejszych lig na całym świecie. Tym razem doping nie powinien pętać mu nóg, ale napędzać, tak jak ma to miejsce w Aston Villi.
Problemy kadrowe Szwedów
Cash w starciu ze Szwedami może zaistnieć tym bardziej, że na jego stronie występować będą zawodnicy, którzy - nie ma co kryć - nie stoją na jego poziomie. Problemy żołądkowe dopadły Ludwiga Augustinssona, podstawowego lewego obrońcę reprezentacji Szwecji. Na mecz z Polską powinien być on gotowy, lecz wątpliwym jest, by znajdował się w swojej optymalnej dyspozycji.
Obrońca będzie oczywiście pewnym wyzwaniem, ale umówmy się, że ogólnie operuje on na poziomie, z którym Matty Cash po prostu sobie radzi. 27-letni Szwed gra obecnie dla Sevilli, lecz raczej pełni tam rolę użytecznego rezerwowego, nie zaś lidera pierwszego składu. Ponadto, jak słusznie zauważyli eksperci, Augustinsson jest znacznie bardziej ofensywnie usposobiony niż Martin Olsson (nabawił się kontuzji w meczu z Czechami) oraz Pierre Bengtsson (to właśnie on źle ustawił się w poprzednim spotkaniu Szwedów). Sytuację tę można rozpatrywać dwojako - Cash będzie miał teoretycznie więcej roboty w defensywie, ale też więcej okazji, by włączyć się do akcji zaczepnej.
Tym bardziej, że na tej stronie boiska zwykle biega Emil Forsberg. Szwed dysponuje świetnym przeglądem pola, ma bardzo dobre podania, które napędzają akcje, ale nie zawsze wywiązuje się ze wszystkich zadań defensywnych. Na pewno zaś nie jest tak szybki jak Matty Cash. To, w połączeniu z tym małym, teoretycznie niezauważalnym problemem kadrowym Janne Anderssona, daje nam oczywistą sposobność do zaatakowania.
Jeśli nie przebijemy się prawą flanką Szwedów, stracimy kolejny - być może najważniejszy - argument za tym, by jechać katarski mundial. Przebić się zatem musimy.