25 mln zł za Arkę Gdynia? "Nie zapłaciłem takich pieniędzy". Ale klub i tak dostanie rekordowy zastrzyk
Wbrew pojawiającym się informacjom Marcin Gruchała nie zapłacił Jarosławowi i Michałowi Kołakowskim za Arkę Gdynia 25 mln zł. Ale nowy właściciel nie ukrywa ambitnych planów, także jeśli chodzi o finansowanie klubu. Cytując klasyka - będzie się działo. Na wielu polach.
4 kwietnia Marcin Gruchała oficjalnie został nowym większościowym akcjonariuszem Arki Gdynia. Wcześniej posiadał 17% akcji, teraz dołożył do tego 75% pozyskanych od Michała Kołakowskiego. Tym samym skończyły się, po pierwsze, prawie czteroletnie rządy Michała i Jarosława Kołakowskich w Gdyni. Po drugie, blisko roczna telenowela, podczas której był i ostry spór, i okrągły stół, i długie negocjacje, które zakończyły się wypracowaniem umowy kupna-sprzedaży Arki satysfakcjonującej wszystkie strony. Gruchałę, Kołakowskich, poprzedniego właściciela Dominika Midaka, jak i przede wszystkim sam klub, który właśnie wkracza w nowy, ekscytujący etap.
25 mln zł?
Spore emocje budzi kwota, jaką Marcin Gruchała zapłacił poprzedniemu właścicielowi (właścicielom) za przejęcie pakietu akcji klubu. Krzysztof Stanowski 4 kwietnia popołudniem napisał:
- Jedna z największych transakcji w polskiej piłce. Arka Gdynia oficjalnie sprzedana i to za ponad 25 milionów złotych. (...) Warto zauważyć, że Jarosław Kołakowski kupił Arkę za około 2,5 miliona złotych. Co oznacza dziesięciokrotną przebitkę.
Można więc odnieść wrażenie, że Gruchała przelał tym samym na konto panów Kołakowskich 25 mln zł. Według naszych informacji tak nie było. Oczywiście, Jarosław Kołakowski zrobił na Arce doskonały biznes. Kupił ją za niewielkie pieniądze i sprzedał za kilkukrotnie większą sumę. Nowy właściciel zgodził się zapłacić za wartość klubu, którą wygenerowali w Gdyni Kołakowscy i wartość ta na pewno przewyższa koszty, po jakich Arkę w 2020 r. ją przejmowali.
Niemniej, Gruchała, pytany przez nas, potwierdza, że nie zapłacił kontrahentom 25 mln zł. I dodaje:
- Ta wartość, wycena Arki to nie jest wartość na 4 kwietnia. Pamiętajmy, że panowie Kołakowscy nie chcieli sprzedać klubu, m.in. moja determinacja sprawiła, że ten klub sprzedali. W pewnym sensie musiałem jednak zapłacić za projekcję potencjalnych, przyszłych zysków, po które pewnie by sięgnęli, gdyby nie ja. Np.: transfer jakiegoś zawodnika, pobyt w Ekstraklasie itd. To różnego rodzaju "bonusy", które mogą się pojawić w przeciągu dwóch czy trzech lat. Zapłaciłem za nie dziś, by kupić klub właśnie dziś, a nie za te dwa czy trzy lata.
Porządny zastrzyk
W czwartek 4 kwietnia Gruchała formalnie przejął “Żółto-niebieskich”, a dzień później pojawił się w nim na pierwszej konferencji prasowej. Takich tłumów sala konferencyjna na gdyńskim stadionie dawno nie widziała, nawet na listopadowych Derbach Trójmiasta. Oczywiście, nowy właściciel, gdynianin, dziś przedsiębiorca, a w przeszłości wychowanek i piłkarz Arki, zna lokalny klimat doskonale. Nie jest też tak, że dopiero w chwili złożenia podpisu pod umową przejęcia klubu zaczął się rozglądać, co można w nim zrobić. Na mocy porozumienia z Kołakowskimi miał wpływ na działania Arki w ostatnich kilkunastu tygodniach. Za stery chwycił przygotowany, merytorycznie i finansowo.
Co najważniejsze, Gruchała przekazał, że obecnie stan finansów Arki jest stabilny. To nie koniec dobrych wieści: w najbliższym czasie nowy właściciel planuje zastrzyk gotówki do klubu. Najpierw chce jednak rozszerzyć akcjonariat, a następnie, już z nowymi akcjonariuszami, dokapitalizować Arkę kwotą od 7 do nawet 10 mln złotych. To spore pieniądze jak na polskie, szczególnie pierwszoligowe warunki. Część tej kwoty zostanie przeznaczona na spłatę zadłużenia względem panów Kołakowskich oraz samego Gruchały - pożyczki opiewają na sumę 4,5 mln zł. Pozostałe środki mają zostać wykorzystane na inne działania i inwestycje. Na przykład budowę boisk treningowych, które miałyby służyć drużynie zanim powstanie profesjonalny ośrodek-akademia.
- Jeśli sytuacja pozwoli, być może latem w jakiejś części Gdyni wybudowane będą jedno lub dwa boiska, które będą działać w "okresie przejściowym", zanim powstanie infrastruktura z prawdziwego zdarzenia - tłumaczy większościowy akcjonariusz Arki.
Docelowo w Gdyni chcą “żyć na zero”. Wspomniane zadłużenie w wysokości 4,5 mln zł nie jest zaś powodem do niepokoju, bo powstało w wyniku ubiegłorocznych perturbacji: zanim Gruchała i Kołakowscy usiedli do okrągłego stołu, kibice uruchomili bojkot, a miasto wstrzymało dofinansowanie Arki. To wpłynęło na stan finansów “Żółto-niebieskich”. Te mają iść teraz wyłącznie w dobrym kierunku. Także dlatego, że razem z Gruchałą do klubu przyszli i przyjdą kolejni sponsorzy. Ponadto pomysłów na zwiększenie wpływów do budżetu jest więcej.
- Nie utożsamiałbym budżetu Arki tylko - albo przede wszystkim - ze sponsorami. Pomysłów, jak maksymalizować przychody mamy dużo. Musicie dać nam trochę czasu - usłyszeliśmy. - Traktujemy Arkę jako projekt społeczny. Chcemy tę społeczność bardzo rozszerzać. By na te dwie godziny meczu wszyscy czuli się jednością we wspieraniu Arki - dodaje Paweł Bień, dyrektor operacyjny, a od czwartku również członek nowego zarządu, obok Gruchały i Tomasza Majchrowicza.
Prezes i dyrektor sportowy
Marcin Gruchała na starcie przejął też funkcję prezesa zarządu Arki. Jak długo nim będzie? Nie wiadomo. Nie jest to jednak jego docelowa rola. Po kilku, sześciu, może ośmiu miesiącach, może ciut później, nastąpi zmiana. Właściciel jeszcze nie wie, jakie stanowisko obejmie poza tym, że jest większościowym akcjonariuszem. Słyszymy, że w grę wchodzi np. posada przewodniczącego Rady Nadzorczej, ale to nic pewnego. Na tę chwilę radzie szefuje zaufany człowiek, Przemysław Adam, właściciel 1% akcji.
- Zmiana na stanowisku prezesa na pewno będzie. A kiedy to się stanie? Jeszcze za wcześnie mówić. Teraz jest czas na wypracowanie schematów przeze mnie - wyjaśnia Gruchała, który nie ma też zamiaru spieszyć się z obsadzeniem roli dyrektora sportowego. Szczególnie dopóki nie ma pewności, czy Arka awansuje do Ekstraklasy. Jasnym jest, że wielu fachowców chętniej spojrzy na pracę w klubie z elity aniżeli jej zaplecza. O ile więc rozmowy z potencjalnymi kandydatami trwają, o tyle są one realizowane bez presji. Wymarzony scenariusz: najpierw awans, później nowy dyrektor.
- Najważniejsze stanowiska będę obsadzał bez pośpiechu. Chcę być pewny, że z daną osobą chcę pracować przez długi czas - tłumaczył większościowy akcjonariusz, dodając, że ma również na myśli posadę dyrektora akademii - tłumaczy większościowy akcjonariusz, dodając, że ma również na myśli posadę dyrektora akademii.
Akademii, której Arce brakuje. Oczywiście, na główną ocenę pracy Gruchały i jego ludzi będzie miał przede wszystkim wpływ wynik sportowy. Niemniej, w Gdyni oczekuje się też dalszej profesjonalizacji klubu, w tym właśnie jeśli chodzi o szkolenie młodych talentów i infrastrukturę. Do tego niezbędna będzie kontynuacja współpracy z miastem, którego Arka powinna być wizytówką i niezmiennym generatorem wartości promocyjnej. Ponadto nowa ekipa zwraca uwagę, że jest mnóstwo do zrobienia w kwestii tzw. wymiaru społecznego. I nie chodzi tu jedynie o aspekt biznesowy. Trzeba zaktywizować społeczność Arki, bo wyniki rzędu 5-6 tys. osób na trybunach są znacznie poniżej oczekiwań w dużym mieście. Potencjał Gdyni, Arki, regionu, stadionu sięga minimum 10 tys.
W osiągnięciu tej frekwencji z pewnością pomoże upragniony awans. Patrząc na to, gdzie Arka była w chwili rozpoczęcia sezonu, dzisiejszą sytuację organizacyjno-sportową można określić jako cud. Ale to tylko pozorne wrażenie, bo za tym “cudem” stoi tytaniczna praca dziesiątek oddanych klubowi ludzi, na czele z odrodzoną drużyną prowadzoną przez niezwykle w Gdyni cenionego Wojciecha Łobodzińskiego. Tutaj wszystkie puzzle składają się, by stemplem tych zmian był powrót do Ekstraklasy. I to będzie istny happy-end.