20 lat od klęski z Koreą Płd. Miało być złoto, skończyło się klapą. "Daliśmy się omamić nierealnej wizji"
Równo 20 lat temu, 4 czerwca 2002 roku, Polska miała rozpocząć triumfalny marsz po złoto na mundialu w Korei Płd. i Japonii. Nie wyszło. Koreańscy gospodarze dali nam lekcję futbolu. Dlaczego tamte mistrzostwa zakończyły się klęską? Gdzie popełniono błędy? Jak potoczyły się dalsze losy kadrowiczów Jerzego Engela?
Można śmiało powiedzieć, że kibic reprezentacji Polski jest od kilku lat rozpieszczany. “Biało-czerwoni” regularnie jeżdżą na wielkie imprezy. Z EURO 2016 przywieźli naprawdę dobry wynik. Doceniajmy to, co mamy, bo jeszcze niedawno aż tak miło nie było. Warto przypomnieć, że po porażce na MŚ 1986 aż 16 lat czekaliśmy na kolejny turniej z udziałem Biało-Czerwonych. Ostatecznie niemoc przełamała ekipa Jerzego Engela. Po wygraniu grupy eliminacyjnej z m.in. Ukrainą, Białorusią i Norwegią, Polacy zakwalifikowali się na mundial w Korei Płd i Japonii. I wtedy się zaczęło!
“Jedziemy, by wygrać”
- Zrobimy wszystko, żeby wygrać - zapowiadał hucznie selekcjoner Jerzy Engel przed wyjazdem na mistrzostwa. Jego deklarację kupiła cała Polska. W końcu nasza kadra awansowała na turniej jako pierwsza w Europie (nie licząc Francji - obrońcy tytułu). A trzeba dodać, że wówczas Ukraina czy Norwegia, które ograliśmy w eliminacjach, były naprawdę niezłymi ekipami.
Norwegowie solidnie spisali się choćby na EURO 2000, pokonując w grupie Hiszpanię. Z kolei w kadrze Ukrainy straszył Andrij Szewczenko, a nie był to jedyny poważny zawodnik tamtej drużyny. Mówiąc w skrócie: Polska zagrała naprawdę dobre eliminacje, a o naszej kadrze głośno zrobiło się nie tylko w polskiej prasie. Balonik został napompowany do granic możliwości. Emmanuel Olisadebe, który otrzymał polskie obywatelstwo w przyspieszonym trybie, został prawdziwą gwiazdą. Engel był przyrównywany do Kazimierza Górskiego, a do Azji wspierać kadrę poleciał nawet ówczesny prezydent Aleksander Kwaśniewski. Otoczka godna przyszłych medalistów. Koniec końców wyszło na to, że byliśmy lepiej przygotowani PRowo niż piłkarsko.
Kadra do zupy i inne błędy
Patrząc z perspektywy czasu, można śmiało stwierdzić, że w okresie przed turniejem wszystko poszło nie tak jak powinno. Kadrowicze zamiast skupiać się na piłce, stali się gwiazdami reklam. Hitem były zupki w proszku z wizerunkami piłkarzy, hasło “Naszych wspiera Era” obleciało cały kraj. Bo kadrę wspierał każdy, nawet jeśli nie interesował się piłką na co dzień.
W samym spieniężeniu sukcesu nie byłoby nic złego, gdyby nie odciągnęło to uwagi od przygotowań. Ponadto kasa stała się źródłem konfliktu na linii drużyna - PZPN. Było tak choćby przy okazji wykorzystania wizerunków zawodników przez Coca-Colę. Kadrowicze się buntowali, federacja - w osobie Zbigniewa Bońka, wówczas wiceprezesa ds. marketingu - miała postawić ultimatum. Zgoda na nasze warunki, albo nie masz miejsca w drużynie.
Oliwy do ognia dolał w końcu sam Engel. W powołaniach pominął Tomasza Iwana, argumentując to brakiem gier w klubie. Za Iwanem mieli się wstawiać koledzy z kadry, ale nie zdało się to na nic. Dziś ktoś mógłby powiedzieć, że może i dobrze, bo Iwan byłby gościem od atmosfery. Po pierwsze jednak, sam Tomasz Iwan był wtedy wciąż niezłym graczem, a po drugie - kadra Engela dojechała na mundial w dużej mierze właśnie na atmosferze i wzajemnym wsparciu. Wtedy o sile zespołu stanowiła cała grupa, zgrana banda. Bo choć kilku dobrych piłkarzy w reprezentacji grało, to próżno było tam szukać gwiazd międzynarodowego futbolu.
Fałszowanie na murawie
W końcu przyszedł ten dzień. Po 16 latach oczekiwania na mundial Polacy wybiegli na murawę stadionu w Busan, aby zmierzyć się z gospodarzem turnieju, Koreą Płd. Komplet widzów na trybunach, w tym wspomniany już prezydent Kwaśniewski, miliony fanów przed telewizorami. I cóż. Bańka szybko prysła.
Koreańczycy okazali się bardziej wybiegani, lepiej przygotowani nie tylko kondycyjnie, ale przede wszystkim taktycznie. Gwoździem do trumny było to, że Polska nie potrafiła wykorzystać nawet przewagi w warunkach fizycznych. Na dwie bramki rywali zabrakło jakiejkolwiek odpowiedzi ze strony “Biało-czerwonych”. Z walki o medale dość szybko spadliśmy do pułapu walki o zachowanie twarzy. Nie dało się ukryć, że kadra nie dojechała fizycznie.
- Zagraliśmy mecz sparingowy z drużyną z Korei i wtedy zdałem sobie sprawę, że nic z tego nie będzie. Nogi nie kręciły - wspominał kilka dni temu w “Kanale Sportowym” Marek Koźmiński, były wiceprezes PZPN, wtedy piłkarz kadry Engela.
Jeszcze inną diagnozę porażki miał Olisadebe, który wyznał po latach:
- Każdy w polskiej reprezentacji realizował własne cele. Skutkiem były kłótnie i kompletny chaos. Wszystko zrujnowaliśmy.
Po nieudanej inauguracji przyszedł łomot 0:4 z Portugalią, gdy katem Polaków okazał się Pedro Pauleta. Zwycięstwo z USA 3:1 było wyłącznie na otarcie łez. A słynne powiedzenie “mecz otwarcia, mecz o wszystko i mecz o honor”, które na stałe przylgnęło do drużyny narodowej, ma swoje źródło właśnie w 2002 roku i klęsce w Azji.
Niedocenieni
Czy oceniając dziś potencjał tamtej kadry, można usprawiedliwić klęskę w Korei? W pewnym sensie tak. To nie był zespół złożony z wielkich gwiazd. Kilku solidnych piłkarzy z dobrych klubów zagranicznych, kilku wyróżniających się ligowców. Ot, reprezentacja na walkę o wyjście z grupy, ale bez specjalnego zadęcia na sukces. Opisane wyżej problemy - spory biznesowe, słabe przygotowanie fizyczne czy piłkarskie niedociągnięcia - można nawet wyjaśnić brakiem doświadczenia w graniu na wielkiej imprezie, przy tak ogromnej presji.
Taryfy ulgowej jednak nie było, bo kibicom Engel obiecał medal, i z tego medalu Polska miała go rozliczyć. Jako naród daliśmy się omamić nierealnej wizji, ale umówmy się, każdy chciał dać się oczarować. Bo na sukces w piłce czekaliśmy długo. Starsi kibice z rozrzewnieniem wspominali MŚ 1974 czy 1982. Nieco młodsi mieli w głowie igrzyska w Barcelonie z 1992. A najmłodsi fani, po prostu, widzieli w tej drużynie idoli z plakatów. Jak wobec tego nie próbować uwierzyć, że mieliśmy szansę na mistrzostwo?
Do wyobraźni przemawiał Jerzy Dudek z Liverpoolu, Tomaszowie Hajto i Wałdoch z - czołowego wówczas w Bundeslidze - Schalke, czy naturalizowany “Emsi”. Wierzyliśmy, że doświadczony Koźmiński, który swoje w Serie A pograł, czy Radosław Kałużny, jeden z bohaterów eliminacji, pociągną ten wózek. Niestety. Na marzeniach się skończyło.
Życie po mundialu
Nieudane mistrzostwa świata były bolesną pigułką, ale życie toczyło się dalej. Kilku piłkarzy po turnieju miało swoje momenty. Wspomniany już Dudek pobyt w Liverpoolu zwieńczył wygraną w Lidze Mistrzów, będąc ikoną finału z Milanem. Piłkarskie “wakacje” miał jeszcze w Realu Madryt. Kadra? Ten rozdział potoczył się dla Dudka mniej udanie. Choć stał między słupkami w siedmiu meczach el. MŚ 2006, to ostatecznie Paweł Janas nie zabrał go do Niemiec.
Podobnie jak Tomasza Kłosa, który buty na kołek zawiesił oficjalnie w 2008 roku. Z kadrą tuż po mundialu w Korei pożegnał się kapitan, Wałdoch. Obecnie pracuje w swoim byłym klubie, Schalke. Solidne kariery “dociągnęli” inni obrońcy. Jacek Zieliński do jej końca grał w Legii, gdzie dziś jest dyrektorem sportowym. W Lechu Poznań taką funkcję pełni Tomasz Rząsa, który po MŚ grał m.in. w Partizanie Belgrad czy Holandii. Najmłodszy wtedy kadrowicz, Arkadiusz Głowacki, większość czasu spędził w Wiśle Kraków, z dwuletnią przerwą na Trabzonspor.
Broniący przeciwko USA Radosław Majdan po turnieju “zwiedzał” Turcję, Grecję czy Izrael. Tam furory nie zrobił, ale z powodzeniem grał jeszcze w Ekstraklasie. Obecnie spełnia się w roli eksperta telewizyjnego. Najmniej jest trzeciego z “koreańskich” golkiperów. Adam Matysek karierę zakończył rok po mundialu. Pracował jako trener bramkarzy czy dyrektor sportowy Śląska Wrocław.
W świadomości kibiców na długo zapisał się Hajto. “Gianni” grał na Wyspach czy w Ekstraklasie, próbował swoich sił jako trener. Drugie życie dała mu rola eksperta i komentatora, choć ostatnio głośniej jest o jego pozazawodowych problemach. Koźmiński to dziś wzięty biznesmen, ale też, jak pisaliśmy wyżej, były wiceprezes PZPN za kadencji Zbigniewa Bońka, który przegrał walkę o fotel następcy “Zibiego” z Cezarym Kuleszą. Piotr Świerczewski w 2004 roku wrócił do Polski, gdzie grał jeszcze przez dekadę.
W kadrze był także Cezary Kucharski, który po karierze zajął się menadżerką i polityką. Solidnie, bo m.in. w Lidze Mistrzów, kilka lat grał Marcin Żewłakow, zdobywca trzeciej bramki w meczu z USA, obecnie ekspert TVP. Kadrę mundialową uzupełniali Maciej Murawski, Arkadiusz Bąk czy Paweł Sibik. Murawski pograł na przyzwoitym poziomie za granicą, Bąk i Sibik radzili sobie głównie w kraju, a zagraniczne wojaże nie przyniosły im chluby.
Trudne losy bohaterów
Mocno los poturbował gwiazdy kadry Engela. Choć w przypadku Olisadebe to bardziej smutne pożegnanie z “nową ojczyzną” niż życiowy dramat zdecydowały o tym, że “Emsi” nie został na dłużej ulubieńcem kibiców. Po Korei napastnik zagrał jeszcze sześć razy w kadrze, nie zdobył żadnej bramki. Gdy skończył grać, wrócił do Nigerii.
- Szczerze mówiąc, nie jestem zbyt ambitną osobą, taki mam charakter, więc nie mógłbym żyć w Europie, gdzie presja codziennego życia jest bardzo duża - komentował w 2020 roku.
Ważnym punktem tamtej reprezentacji Polski był też Paweł Kryszałowicz. Obok “Emsiego” i Marcina Żewłakowa kolejny strzelec bramki na mundialu. Z orzełkiem na piersi po MŚ zagrał jeszcze siedem razy, m.in. pakując w 2004 “czteropak” w meczu towarzyskim z Wyspami Owczymi. Najlepszy czas w klubowej piłce przeżywał w Amice Wronki, grał też w Eintrachcie Frankfurt czy Wiśle Kraków. W 2018 poinformował, że zmaga się z choroba nowotworową.
- Na szczęście jest już dobrze. Pozostaję pod stałą kontrolą lekarzy, monitoruję stan zdrowia poprzez regularne badania - zdradził w grudniu minionego roku.
Kolejnym żołnierzem Engela był Radosław Kałużny. Popularny “Tata” walnie przyczynił się do awansu na mundial w Korei. Kto wie, czy nie był najważniejszą postacią drużyny. Przygodę z piłką do 2007 roku kontynuował za granicą, głównie w Niemczech. Na zakończenie pograł w Jagiellonii i Chrobrym Głogów. Problemy prywatne zmusiły go do wyjazdu na Wyspy, gdzie pracował fizycznie w magazynie. W 2016 wydał autobiografię “Powrót Taty” we współpracy z Mateuszem Karoniem. Dziś jest ekspertem “Przeglądu Sportowego”.
Zostali na dłużej
Najdłużej w kadrze grał kwartet: Jacek Bąk, Michał Żewłakow, Jacek Krzynówek i Maciej Żurawski. Wszyscy pojechali na MŚ 2006, a także na EURO 2008. “Żewłak” w sumie dobił do 102 meczów w narodowych barwach, a Krzynówek z czasem stał się jedną z największych gwiazd Bayeru Leverkusen i reprezentacji. Źle nie poszło także dwóm pozostałym. Bąk wyjechał do Kataru, a karierę kończył w Austrii. Żurawski trafił w 2005 roku do Celtiku, gdzie nieźle sobie radził.
Po nieudanym mundialu w 2002 roku, to właśnie oni mogli jeszcze się odkuć w narodowych barwach. W sumie nie wyszło najgorzej. Był drugi awans z rzędu na MŚ, historyczne pierwsze EURO. Na samych turniejach jednak zawsze kończyło się tak samo. Mecz otwarcia, mecz o wszystko, mecz o honor. Oby w Katarze “Biało-czerwoni” nawiązali do 2016 roku. Niech tamten sukces przestanie być wyjątkiem.