"Piłkarze bez tatuaży i zarostu. Mają przepraszać za faule". Silvio Berlusconi buduje klub-utopię
Po tym, jak wypadł z polityki i sprzedał swój najcenniejszy skarb - AC Milan, były premier Włoch miał się schować w cień. Tymczasem, na przekór wszystkim, wraca do gry. I tym razem zaczyna pracę od podstaw. Myśleliście, że zrezygnuje z calcio? W takim razie najwidoczniej nie znacie Silvio Berlusconiego.
Obecny dyrektor sportowy AC Monza, Filippo Antonelli, klubu z miasta bardziej kojarzonego z najszybszym torem w kalendarzu Formuły 1, pamięta czasy, kiedy wysyłane przez niego oferty sprzedaży swojego gracza bądź kupna innego, pozostawały bez odpowiedzi. Ot, zwykła hierarchia w każdej dyscyplinie sportu. No bo kto by tam priorytetowo traktował gościa z drużyny o budżecie sklepu z rowerami i z horyzontami na poziomie trzeciej ligi? Zwykle musiał dzwonić cztery lub z pięć razy, żeby ktoś był łaskaw wysłuchać jego propozycji. Cóż, sytuacja zmieniła się o 180 stopni.
Antonelli ze zdziwieniem odkrył, że teraz prawie wszyscy odbierają telefon już po pierwszym sygnale. Ale jeszcze częściej, oni pierwsi dzwonią do niego. Skąd taki zwrot wydarzeń? Otóż we Włoszech wszyscy zdali sobie sprawę, że nieznany nikomu człowiek teraz pracuje dla Silvio Berlusconiego.
Sport w służbie polityki
To nie historia o kopciuszku, który nagle zmienił się w piękną królewnę. Klub nadal wygląda tak samo: skromny, na uboczu, prowincjonalny, w którym rodzice dzieci grających w drużynach młodzieżowych kręcą się po kawiarniach dla zabicia czasu. Wszystko wygląda do bólu sztampowo. Boisko, obok niewielki budynek z biurem i szatniami. Obrazek jak z tysięcy innych miejsc na Półwyspie Apenińskim. To złudne wrażenie. Pod powierzchnią Monzy rośnie, być może, wielkie piłkarskie mocarstwo.
Forza Italia, projekt polityczny, który wyniósł Berlusconiego do władzy, ostał się przy życiu, ale perspektywy wyborcze dla Silvio zakończyły się. Targany wieloma skandalami premier poddał się, a po trzech dekadach w końcu sprzedał swój najbardziej drogocenny klejnot w koronie. Pod jego kierowniczą ręką AC Milan zmienił się w najlepszy na świecie klub przełomu lat 80. i 90. Kilka lat temu, zhańbiony, odszedł na - wydawałoby się - wieczną emeryturę.
A potem w 2018 roku Antonelli dowiedział się, że jego klub ma nowego właściciela. Fininvest, spółka handlowa należąca do imperium medialnego Berlusconiego, warta bagatela 5 miliardów euro, zakończyła proces przejęcia drużyny. Jak to miał zawsze w zwyczaju Silvio, wszystkie kierownicze miejsca obsadził swoimi ludźmi. Jego brat Paolo został prezydentem, a Adriano Galliani, wieloletni consigliere byłego premiera, rozpoczął pracę jako prezes. Postawiono też na poprawę infrastruktury treningowej stadionu. Cele są bardzo ambitne.
Czysty futbol z zadbanymi włosami
- Chcemy pojawić się w Serie A w 2021 r. – mówi Galliani, co oznacza, że AC Monza musiałaby awansować w tym sezonie, a w kolejnym powtórzyć osiągnięcie. Pierwszy krok jest właściwie formalnością. Przed przerwaniem rozgrywek liderowała w trzeciej lidze z piętnastopunktową przewagą nad drugą drużyną.
Wymagania są jednak dużo wyższe. W składzie mają się znajdować głównie młodzi włoscy piłkarze, a ich gra powinna być „piękna i epicka”. To nie koniec. - Nowi gracze nie mogą nosić kolczyków, powinni mieć zadbane włosy i żadnego zarostu. Tatuaże? Zapomnij. Muszą się odznaczać wzorowymi manierami: przepraszać za faule, sprawiedliwie traktować sędziego, a pod koniec gry uścisnąć dłoń przeciwnikowi – wyliczał nowy właściciel.
Trener Cristian Brocchi, wychowanek i wieloletni piłkarz - a jakże - Milanu, zdradził dziennikarzom, o czym marzy Silvio. – Chce zobaczyć swój nowy zespół w starciu z AC Milan na San Siro – wyjawił. Widzicie tę triumfalną minę cezara-Berlusconiego, gdyby udało się to wykonać?
Można podejrzewać, że „poczucie zemsty” to jedyna motywacja dla nowej inwestycji. Ale prawdziwa praprzyczyna prawdopodobnie leży gdzieś indziej. Sukces nowego klubu byłby wykorzystany do odrodzenia jego politycznej kariery. To jak żywcem wyrwane z podręcznika nauki o Berlusconim: AC Milan zawsze był traktowany jak coś więcej niż tylko zabawka w rękach infantylnego magnata.
Poprowadził klub do pięciu Pucharów Europy i ośmiu scudetto nie dla samej sportowej satysfakcji. Zrobił to, przynajmniej częściowo, w pogoni za prawdziwą władzą. Nieprzypadkowo przecież Berlusconi założył swoją partię w 1993 roku zapożyczając jej nazwę z najpopularniejszego hasła włoskich kibiców: Forza Italia! Celowa próba wejścia w głowy wyborców poprzez sport.
Galliani zaprzecza zarzutom wykorzystania klubu do celów politycznych twierdząc, że przejęcie Monzy to jego pomysł. Pilnie zresztą pracuje, by wszystko w klubie działało jak trzeba. W styczniu ubiegłego roku przeprowadzono prawie 30 transferów w jednym (!) zimowym okienku. Całkowity remont zespołu. – Nie było czasu na sen – wspomina dyrektor sportowy. – To jak bieg maratoński, ale w tempie iście sprinterskim. Dla mnie współpraca z tymi ludźmi to jak zdobycie tytułu magistra piłki nożnej – śmieje się Antonelli.
Kariera, sławy blaski, oklaski, ach, oklaski…
Na efekty ruchów kadrowych nie trzeba było długo czekać. Monza lideruje, to jedno, ale ważniejszy jest skok prestiżu drużyny z Lombardii. Nagle duża liczba graczy, nawet z lepszych teamów z wyższych lig, chce grać u „Biancorossich”. To po części ze względu na wyższe pensje, ale dzieje się to też z innych powodów, na pozór drobnych, lecz łącznie mających niebagatelne znaczenie. Berlusconi, dla przykładu, zawsze upewniał się, czy wszyscy pracownicy mają wyznaczone swoje miejsca parkingowe. – Oni sprawiają, że czujesz się doceniony, sprawiają, że chcesz dla nich pracować lepiej i wydatniej – zauważa trener Brocchi.
Silvio lubi prowadzić klub z tylnego siedzenia, ale nie jest typem „właściciela-widmo”. Przyjeżdża na stadion, bierze udział w większości meczów rozgrywanych u siebie, ale także pojawia się na spotkaniach wyjazdowych. W opinii Antonellego, Berlusconi kupił tę małą markę nie po to, żeby spełnić marzenie swojego przyjaciela Gallianiego o stworzeniu z jego ukochanej Monzy wielkiego klubu, ale dlatego, że „stęsknił się za calcio i ma słabość do futbolu”.
Przedsiębiorca, jak mówią ci, z którymi pracuje, przyjeżdżając na obiekt zawsze chętnie się zatrzymuje i rozmawia z kibicami, spotyka się i wita publiczność, znajduje czas na to, co lubi najbardziej: rozkoszowanie się swoją popularnością, uwielbieniem, jakie otrzymywał w czasie, gdy był właścicielem Milanu lub gdy kierował włoskim rządem.
Czy to druga szansa na zdominowanie świata, albo zbudowania sportowego imperium? Raczej nie. Na to jest za późno. Ma w końcu 83 lata. Nawet z tak wybujałym ego, musi sobie zdawać z tego sprawę. AC Monza to jednak jedyny sposób, by znów być w świetle reflektorów, zdobywać przychylność rodaków, czuć się znowu cesarzem w swoim maleńkim Koloseum.
Tobiasz Kubocz