Wzlot i upadek La Masii. Barcelona robi niespodziewany odwrót w strategii

Wzlot i upadek La Masii. Barcelona robi niespodziewany odwrót w strategii
Maxisport/Shutterstock
La Masia – jedna z najsłynniejszych szkółek piłkarskich na całym świecie. Miejsce w którym gry w piłkę uczyli się m.in. Xavi, Iniesta, Messi, Busquets, Puyol i wiele, wiele innych gwiazd światowego formatu. Dotychczas był to fundament sukcesów FC Barcelony. Dotychczas…
Z przekonaniem graniczącym z pewnością można stwierdzić, że gdyby nie La Masia, Barcelona nie byłaby jednym z najbardziej utytułowanych klubów w XXI wieku. Można wymieniać tytuły, rekordy czy nagrody, ale warto pochylić się nad podłożem dokonań „Blaugrany”.
Dalsza część tekstu pod wideo
Przez wiele lat klub z Katalonii kojarzony był ze stawianiem na wychowanków (o tym, dlaczego już nie jest, jeszcze sobie powiemy), ale w historii bywały różne „ery” modelu szkolenia.
Luis Van Gaal tworzył na Camp Nou holenderską „kolonię”, Bobby Robson ściągał graczy ultraofensywnych jak Ronaldo, Christo Stoiczkow czy Pizzi, a z kolei Carles Rexach po prostu wyrzucał pieniądze w błoto, kupując Geovanniego, Christanvala czy Rochembacka.

Złoty okres

To nie transfery za grube miliony przyniosły Barcelonie sukcesy. Przynieśli je wychowankowie, na których stawiał Frank Rijkaard, a którzy najwięcej szans otrzymywali za kadencji Pepa Guardioli.
- Nie ma większego zwycięstwa niż debiut w pierwszej drużynie piłkarza z La Masii. Nawet wygrywanie tytułów nie jest większą sprawą – powiedział Pep na jednej z konferencji prasowych.
Aż 17 wychowanków zadebiutowało podczas 4-letniego pobytu Guardioli w Barcelonie. Już w pierwszym sezonie widać było, że dla katalońskiego szkoleniowca La Masia to kopalnia diamentów, które trzeba oszlifować.
I tak też zrobił. Sergio Busquets mimo, że rozpoczął sezon w Barcelonie B, która rozgrywała mecze w czwartej (!) lidze to otrzymał szansę i zagrał dla pierwszej drużyny prawie 3000 minut, wygryzając ze składu takie tuzy jak Seydou Keita czy Yaya Toure.
Przyjście Pepa oznaczało także odejście Ronaldinho – legendy Barcelony. Brazylijczyk wyglądał coraz gorzej jeśli chodzi o motorykę i przygotowanie do gry na najwyższym poziomie, a to u Guardioli było niedopuszczalne. Czy brazylijskiego magika zastąpiono gwiazdą za grube miliony? Nie. Postawiono na Pedro Rodrigueza z czwartej ligi.
O ile pierwszy sezon Hiszpana w podstawowej drużynie nie był zbyt imponujący jeśli chodzi o wyczyny indywidualne, to już w kolejnym zdobył on 23 bramki i dołożył 9 asyst. W sezonie 10/11 Pedro stał się częścią najlepszego wówczas tercetu ofensywnego – MVP, w skład którego wchodzili również Leo Messi oraz David Villa.
Rok 2011 to z kolei apogeum formy Barcelony. 5 zdobytych trofeów, piękna, widowiskowa gra oparta na szybkiej wymianie piłek, tworzeniu trójkątów, regularnej zmianie tempa rozprowadzania futbolówki. A to wszystko w składzie zbudowanym od podstaw w La Masii.
Podczas finału na Wembley z Manchesterem United w wyjściowej jedenastce Barcelony wystąpiło 7 wychowanków. Podium Złotej Piłki zostało zdominowane przez graczy wychowanych w szkółce Barcelony.

Tanio sprzedać, drogo kupić

Gracze, którzy w 2011 roku decydowali o sile Barcelony, nie byli nieśmiertelni. Oczywiste wydawało się, że trzeba będzie szukać następców Puyola, Valdesa, czy Xaviego.

Guardiola, który odszedł z klubu w 2012 roku, poza „toną” trofeów pozostawił po sobie spuściznę w postaci adeptów La Masii gotowych do przejęcia pałeczki po starszych kolegach, którzy w niedalekiej przyszłości mieli udać się na emeryturę.
Ale wraz z odejściem Pepa odeszła idea stawiania na wychowanków. Okazało się, że filozofia budowania drużyny na bazie adeptów La Masii, którzy dzień w dzień, od małego, przygotowują się do gry w ukochanej Barcelonie, to była tylko i wyłącznie filozofia Pepa, a nie klubu.
Puyola nie zastąpił Marc Bartra, który wydawał się do tego idealnym kandydatem ze względu na wysokie umiejętności wyprowadzania piłki. A te przecież powinny być kluczowe w klubie słynącym z gry opartej na tiki-tace.
Hiszpana bez mrugnięcia okiem pozbyto się z klubu za 8 mln. 13 lat spędzonych w Barcelonie, sukcesywne awanse od Juvenilu B aż po pierwszy zespół. Wszystko na marne, ponieważ „lepszym” rozwiązaniem dla Luisa Enrique było sprowadzenie za 35 mln Jeremiego Mathieu oraz Thomasa Vermaelena.
Jeden został po 3 latach oddany za darmo do Sportingu Lizbona, a drugi w ciągu 3 sezonów zagrał 39 meczów ze względu na nieprzeciętną podatność na urazy.

Barcelona wyrzuca, Guardiola docenia
Z kolei Xaviego nie zastąpił Thiago Alcantara. Hiszpan od momentu debiutu był przygotowywany przez Pepa Guardiolę do wcielenia się w rolę rozgrywającego Barcelony, gdy zabraknie Xaviego.
- Thiago to najodważniejszy zawodnik, jakiego mamy w składzie. Jest pewny siebie, silny, na boisku myśli, jest po prostu dobry. Nie ma dla niego znaczenia czy gra na dużej przestrzeni, czy małej. Potrafi się zaadaptować, a to jest możliwe tylko, gdy masz duże poczucie własnej wartości – komplementował Alcantarę.
Niestety tylko Pep widział w Thiago następcę Xaviego. Sezon 12/13, gdy szkoleniowcem był już Tito Vilanova udowodnił, że pomocnik nie może liczyć na regularną grę. To za to zagwarantował mu Guardiola, który sprowadził Alcantarę do Bayernu. Obecnie Thiago jest bezapelacyjnie jednym z najlepszych pomocników Bundesligi.

Alergia na wychowanków

Podczas gdy Alcantara notuje wspaniałe występy w Bayernie, Barcelona coraz dalej odchodzi od swych tradycji. W całej kadrze tylko 6 piłkarzy ma korzenie w La Masii. To zatrważająca liczba, biorąc pod uwagę poprzednie lata.
Ostatnim wychowankiem, który otrzymał prawdziwą szansę jest…Sergi Roberto, debiutujący jeszcze za czasów Guardioli. Pozostała piątka to Pique, Alba (ci dwaj swego czasu odeszli z Barcelony i zostali odkupieni, gdy pojawiło się miejsce w składzie), Iniesta, Busquets oraz Messi.
Przez tyle lat od odejścia Pepa nikt nawet nie pomyślał o zbudowaniu drużyny opartej na wychowankach. Gerardo Martino, który zdaniem prezydenta Barcelony, Josepa Bartomeu miał mieć „DNA Barcelony”, w ogóle nie stawiał na zawodników ze szkółki, mimo że czekała na niego jedna z najlepszych generacji młodych zawodników w historii.
W sezonie 13/14 Barcelona B zajęła 3 miejsce w Segunda Division, premiujące awansem do pierwszej ligi (oczywiście ze względu na przepisy, zakazujące możliwości występowania drużyny juniorskiej w tej samej lidze co seniorska, Barcelona B pozostała na drugim szczeblu rozgrywek).
Był to największy sukces w historii tej drużyny, ale jak widać to za mało by „trener z DNA” zechciał dać szansę komukolwiek z wychowanków.
Kolejne lata to już rządy Luisa Enrique. Jeszcze w pierwszym sezonie Asturyjczyk darzył wychowanków zaufaniem i swoje szanse otrzymali Munir El Haddadi oraz Sandro Ramirez. Ale im dalej w las tym więcej niepotrzebnych transferów.
Hiszpański duet napastników z La Masii został zastąpiony Paco Alcacerem, który kosztował 30 milionów. Pod względem jakości nie widać różnicy, ale jak widać dla zarządu klubu priorytetem było zastąpienie wychowanków piłkarzem „z zewnątrz”.
Po odejściu Adriano sprowadzono Lucasa Digne za 16,5 miliona. W tym samym czasie Alejandro Grimaldo, jednego z najbardziej utalentowanych lewych obrońców „wyrzucono” do Benfiki Lizbona.
Następcą Xaviego mianowano Andre Gomesa, który w ciągu dwóch lat spędzonych na Camp Nou nawet nie zbliżył się do poziomu Thiago Alcantary, bo do Hernandeza nawet nie ma co go porównywać.
Te przypadki można mnożyć i mnożyć. Wychowankowie są oddawani za bezcen, a w zamian klub sprowadza zawodników o wątpliwej jakości, nie pasujących zupełnie do stylu gry, który wyniósł Barcelonę na szczyt.

Marnotrawstwo

I to nie młodzi piłkarze są problemem. W La Masii wciąż jest jakość, to wciąż jest szkółka „produkująca” topowych piłkarzy jak Icardi, Bellerin czy Thiago, ale nikt w Barcelonie z tego nie korzysta. Przełomem miało być zatrudnienie Ernesto Valverde, który w Bilbao korzystał tylko z wychowanków, ale jak się okazuje, to były płonne nadzieje.
Valverde daje jeszcze mniej minut zawodnikom z Barcelony B niż Enrique. Jeden z największych talentów od lat, Carles Aleña, otrzymał 225 minut w pierwszej drużynie. Marc Cucurella dla odmiany 9 minut, mimo tego, że Digne rozgrywa katastrofalny sezon. Zapewne tak jak Grimaldo dopiero w innym klubie „Cucu” mógłby liczyć na docenienie umiejętności.
Cucurella oraz Aleña obecnie grają w Barcelonie B, a już w niższej kategorii wiekowej, Juvenilu A czeka kolejka zawodników o ogromnym potencjale. Riqui Puig, Abel Ruiz, Monchu, Collado, Orellana, Morey – o nich w niedalekiej przyszłości może być bardzo głośno w świecie futbolu. Drużyna prowadzona przez Francisco Pimientę awansowała do finału młodzieżowej Ligi Mistrzów.
Kolejna generacja piłkarzy czeka na szansę napisania historii tak jak ich starsi koledzy z Xavim czy Messim na czele. Pozostaje jednak wątpliwość czy w Barcelonie wreszcie znajdzie się trener, który odważy się stawiać na wychowanków, a nie piłkarzy kupowanych za horrendalne w stosunku ceny do jakości sumy.
Ostatnie lata w Katalonii udowodniły, że talentu nie można kupić, a zapłacone pieniądze mogą nigdy nie zwrócić się na boisku. Wydaje się jednak, że zarząd na czele z Bartomeu nie wyciąga żadnych wniosków.
Po odejściu Mascherano do klubu sprowadzono Yerryego Minę. Opcja awansu Jorge Cuenki – utalentowanego 17-latka z Barcelony B pewnie nawet nie wchodziła w grę. Do tego już zaklepany został transfer Arthura z Gremio za 40 mln. Kolejne miliony, które mają zastąpić Xaviego. Kolejne miliony, które nic nie wnoszą do drużyny. Kolejne miliony, blokujące adeptów La Masii.
Mateusz Jankowski
Źródło: własne

Przeczytaj również