"Wydano na mnie kilka wyroków śmierci". Były piłkarz ŁKS-u i Wisły Kraków po latach zabiera głos
Daniel Dubicki, były piłkarz ŁKS-u czy Wisły Kraków, podsumował w wywiadzie dla "WP SportoweFakty" swoje dotychczasowe życie. Wspomniał nie tylko o najlepszym okresie swojej kariery, lecz także o kolejnych latach gry, kiedy łączył obowiązki piłkarskie z pracą na dyskotekowych bramkach.
Dubicki rozegrał ponad dwieście meczów w Ekstraklasie, zdobywając cztery mistrzostwa i Puchar Polski. Będąc jeszcze czynnym zawodnikiem rozpoczął pracę jako selekcjoner w sopockich klubach nocnych. Przez kolejne lata łączył te obowiązki z grą w niższych ligach.
Były piłkarz przytoczył m.in. historię zdobycia swojej ulubionej bramki w karierze. Był to gol przeciwko... reprezentacji Brazylii. Dubicki był wtedy bowiem członkiem zaproszonej do Ameryki Południowej reprezentacji Polski do lat 23, w której grali wówczas również Jerzy Dudek czy Michał Żewłakow.
- Z Argentyną w składzie z Chiesą, Crespo, Ortegą, Sensinim, przegraliśmy 0:2. Po tygodniu mierzyliśmy się z Brazylią. Z Bebeto, Roberto Carlosem, Rivaldo, Ronaldo. I ja strzeliłem gola na 1:0. Oglądałem ten mecz niedawno w internecie. Przez pierwsze pół godziny byliśmy naprawdę równorzędnym rywalem. Menedżer chciał mnie wtedy wytransferować do Brazylii, ale nie zgodził się Antoni Ptak, właściciel ŁKS-u. W każdym razie chłopcy z Pucka, których trenuję w akademii, do dziś nie mogą uwierzyć, że strzeliłem gola przyszłym mistrzom świata - wspomniał w rozmowie z Mateuszem Skwierawskim z "WP SportoweFakty".
Były zawodnik klubów Ekstraklasy przed zakończeniem kariery zaczął pracę w sopockich dyskotekach. Na początku był menedżerem jednego z lokali, wkrótce jednak rozpoczął pracę jako selekcjoner. Dubicki polubił pracę, jednak kilkukrotnie dochodziło do niebezpiecznych sytuacji z jego udziałem.
- Kilka razy mnie "zagazowali". Dostałem znienacka pieprzówką po oczach, bo nie chciałem wpuścić kogoś do lokalu. Nikt mnie nie uderzył, ale wydano na mnie kilka wyroków śmierci. "Zabije cię! Już po tobie, gościu!" - mniej więcej w takich słowach zwracali się do mnie ludzie, którym powiedziałem "nie" na bramce. Ale w tej branży to normalne. Takie osoby czują frustrację i lubią straszyć w stylu: "Wiesz, kogo ja znam?! Masz przerąbane!" - wyznał 48-latek.
- Pamiętam też pewien lipcowy wieczór, to był 2014 rok. Stoimy z ochroniarzami na zewnątrz, było bardzo ciepło. Patrzymy: w dół "Monciaka" jedzie samochód, ale bardzo wolno. Kierowca czerwonej hondy nagle dał "dzidę" i na pełnej prędkości zaczął taranować ludzi. To były sceny jak z filmu. Turyści przelatywali po masce auta, a on wjeżdżał w ogródki restauracyjne. Potrącił kilkadziesiąt osób. Zatrzymał się dopiero niedaleko Krzywego Domku, skasował samochód na drzewie - dodał.
Dubicki opowiedział również, czym zajmuje się obecnie. Jak się okazuje, nadal działa przy piłce nożnej. Spełnia się jako trener młodzieży.
- Piłka cały czas sprawia mi przyjemność i pewnie zostanie ze mną do końca. Trzy lata temu miałem jeszcze epizody jako grający trener w A-klasie, w Zatoce Puck. Dziś już tylko pracuję przy futbolu - rzekł.