Wspomnienie Andrzeja Iwana. "To niebywałe, że mam taką życzliwość. Nie wiem, czym to jest podyktowane"
Zmarł Andrzej Iwan. To zdanie przeczytaliśmy dzisiaj wielokrotnie. Ta strata bardzo boli i zostawia ślad na psychice z wielu powodów. Nie żyje wybitny, śmiało można pisać, że legendarny piłkarz. Nie żyje rewelacyjny ekspert piłkarski z wiedzą i pasją do tego sportu słyszaną w jego głosie. I przede wszystkim - serdeczny i bardzo dobry człowiek.
Wspomnienie Andrzeja Iwana piszę dlatego, że to była tak dobra, tak kochana postać, że naprawdę chciałbym, żeby każda kolejna osoba, która to przeczyta miała tę wydłużoną chwilę ze swoją myślą o Ajwenie. On naprawdę był wyjątkowy.
Zawsze interesowało go, co słychać u drugiej osoby. I to nie był small-talk. Pytania z grzeczności. Pytał o sprawy, które go interesowały. I to był człowiek z tych, z którymi już w pierwszej minucie rozmowy mogły padać potencjalne tematy tabu. Bo z Andrzejem one się rozpływały, naturalnie rozmawiało się o wszystkim.
Naturalny i brutalnie szczery był też na antenie. Przyznam, że najwięcej radości i satysfakcji w danym projekcie w dziennikarstwie sprawiała mi audycja ’’Pierwszoligowiec”, bo właśnie z Andrzejem Iwanem od pierwszego odcinka tworzyliśmy ją tydzień w tydzień i spędzaliśmy dobrze wspólny czas.
Ta audycja musiała być nasączona szczerością, bo mówiliśmy jednak o poziomie pierwszoligowym. Nie mogliśmy opowiadać o tym jak o Lidze Mistrzów. Ale Andrzej... bywało, że przesadził. Szczególnie wtedy, gdy naszym telefonicznym gościem był Mariusz Rumak. Była przerwa muzyczna, Andrzej poleciał na szybkiego papierosa, wrócił i upewnił się pytaniem, kogo mamy jako kolejnego gościa na łączeniu. Kiedy mu odpowiedziałem rzucił: „no tak, tego fachowca, co meczu nie potrafi wygrać”. Mocno się speszył, kiedy zorientował się, że Mariusz Rumak jest już z nami połączony i niestety słyszał zakulisową ocenę swojej pracy w Odrze Opole.
Jedno słowo opisujące Andrzeja Iwana? Jako człowiek - serdeczny. Jako ekspert piłkarski - błyskotliwy. Jako piłkarz - tutaj zgodnie z tym, co widziałem na własne oczy, mogę napisać po prostu - utytułowany. Ale jeszcze dodajmy: jako dziadek - zakochany. On ciągle mówił o wnukach. „Andrzej, wracasz już do Krakowa?”. „A, zobaczę szybciej wnuki!” .
Andrzej, którego poznałem był hybrydą człowieka szczęśliwego i smutnego. Miał swoje małe szczęścia, z powodu których nie potrafię nazywać go smutnym człowiekiem. Walczył z demonami, był podatny na nałóg, ale też często się szczerze uśmiechał i codzienność potrafiła sprawiać mu radość. Przede wszystkim lubił być traktowany jak swój chłop. Jak kumpel. Bez rozliczania go za wiek, a tym bardziej za przeszłość.
Był życzliwy i śmiały do każdego. Jak czuło się wewnętrzną blokadę z przejściem na ’’Ty”, to przekonywał już prostymi środkami: „Andrzej jestem, a nie pan, albo ci wpie*dolę”.
Z Andrzejem wiąże się jeszcze jedna historia, która zapadła w pamięć. Ekipą znajomych siedzieliśmy w zaprzyjaźnionej knajpie ’’Afera” na ulicy Szpitalnej w Warszawie. Jeden z klientów z innego stolika ewidentnie nagrywał przyczajony naszego kompana. Jeden, drugi shot wódki, aż się wkurzył i poszedł do tego faceta: „Po co mnie nagrywasz?”. Tamten się nie przyznał, wyparł się tego, ale po jakimś czasie sam wrócił z tematem, dosiadł się do nas i wypalił: „przepraszam za nieporozumienie, ale gdzie ja bym pana celowo nagrywał, przecież ja nawet nie wiedziałem, dopiero teraz mi koledzy powiedzieli, że pan to Andrzej Iwan”. I wtedy cały nasz stół padł ze śmiechu poza głównym zainteresowanym tej afery. Bo był to Wojciech Kowalczyk. A Andrzej siedział wtedy spokojnie w domu w Krakowie i śmiał się z historii dopiero następnego dnia, jak można było ich pomylić.
Andrzej nienawidził… tłumów w pociągach. Ten dworcowy tumult potrafił go zagrzać, a przede wszystkim wymęczyć, przez co pożegnał się z radiem Weszło FM, gdzie współpracowaliśmy. A już na łamach Meczyków kilka razy rozmawialiśmy, w tym raz właśnie o jego życiu. Wyciągnę Wam dwa cytaty z tego wywiadu.
- Rozbrat z demonami to mój cel. Muszę przyłożyć się, żeby nie myśleć o pewnych rzeczach…
- To niebywałe, że mam taką życzliwość. Nie wiem, czym to jest podyktowane. Ja jestem w szoku. Na pewno się tego nie spodziewałem, jestem niesamowicie zbudowany. Są jeszcze ludzie, którzy mnie nie przekreślają.
Utrzymywaliśmy regularny kontakt. Przez ostatnie dwa lata rozmawialiśmy średnio co miesiąc. I kończył zawsze: „Pozdrów ode mnie serdecznie tych chłopaków, których uważasz za naszych. Ja uważam tych samych”.