Włoska robota w Chelsea. Czy z Maurizio Sarrim „The Blues” wreszcie zaczną atakować?

Chelsea miała już dosyć Antonie Conte – od zarządu począwszy, na piłkarzach i kibicach kończąc. W ciągu zaledwie kilku miesięcy z bożyszcza trybun stał się jednym z najbardziej znienawidzonych ludzi w klubie. Zestawiając całą listę jego wad z krótkotrwałą żywotnością menedżerów na Stamford Bridge, zmiana stała się nieunikniona i oczywista.
Żeby wymienić całą listę grzechów Conte z pewnością zabrakłoby mi miejsca, by wspomnieć o czymkolwiek innym. Do podobnych wniosków doszedł zarząd Chelsea, gdy finalnie ścięto Włochowi głowę. Najpierw oficjalna strona klubu opublikowała najkrótszy w swojej historii komunikat z podziękowaniem za pracę, a później klub wytoczył cały arsenał – Chelsea i Conte zmierzą się w sądzie.
Kością niezgody stało się tutaj 9 milionów funtów, wartość odprawy. W obecnych realiach, a zwłaszcza w portfelu Romana Abramowicza, są to drobniaki. Klub jednak stanął w pozycji obronnej względem swojego honoru i uznał, że Włochowi nie należy się nawet jeden pens. Akt oskarżenia? Wyjątkowo długi. Poza konfliktem z większą częścią szatni i odsunięciem Davida Luiza (z powodu „kontuzji”), najważniejszym punktem figuruje Diego Costa.
Londyńczycy uważają, że Antonio Conte i jego niesławny SMS, w którym podziękował Hiszpanowi za „seasono”, ostatecznie wypychając go do Atletico, kosztował klub ponad 10 milionów funtów wartości piłkarza. Conte natomiast ma Chelsea za złe, że niekompetencja w aspekcie znalezienia jego następcy kosztowała go cenne tygodnie, w których zapełniały się potencjalne posady.
Odkładając jednak ten zakulisowy konflikt tragiczny na bok, zarząd Chelsea wreszcie dopiął swego i zaprezentował Maurizio Sarriego, mimo licznych przeszkód ze strony Aurelio De Laurentiisa, prezesa Napoli. Rolę jego asystenta przeznaczono klubowej legendzie, Gianfranco Zoli, tym samym kontynuując na Stamford Bridge iście „włoską robotę”, tylko nową, lepszą.
Ech, znowu otwierają to okno?
Sarri nie był pierwszym wyborem, na który zarząd zarzucił sidła wraz z ostatnim dniem poprzedniego sezonu. Właściwie trudno powiedzieć kto nim był, dlatego to wszystko tyle trwało. Tuchel, Blanc, Jardim, Enrique, a nawet Pochettino – co tydzień „The Blues” byli zainteresowani kim innym. Kiedy wybór padł na Sarriego, bynajmniej nie była to kwestia jednej rozmowy i podpisania kilku dokumentów.
Mimo zakontraktowania Carlo Ancelottiego, Napoli zdecydowało się „uwięzić” swojego dotychczasowego szkoleniowca, oczekując ogromnej kwoty wykupu od potencjalnego zainteresowanego. Sarri po wielokroć odrzucał propozycje nowej umowy, bowiem twierdził, że nie był już w stanie nic nowego zaoferować w Neapolu i potrzebuje nowego wyzwania.
Wszelkie te perturbacje stanęły na jednym warunku – Sarri jako menedżer Chelsea może zabrać ze sobą tylko Jorginho, o którego tak uparcie zabiegał. Negocjacje z Napoli nigdy nie należały do tych najłatwiejszych, jednak opcja pozyskania instrumentalnego elementu swojej taktyki, jednocześnie ucierając nosa Manchesterowi City (który od ponad miesiąca był „o krok” od Brazylijczyka), wydawało się Sarriemu strzałem w dziesiątkę.
Jedne z pierwszych słów nowego menedżera „The Blues” zabrzmiały: „Jestem jednym z tych menedżerów, których nudzi okno transferowe. Nie chcę rozmawiać o nim, chcę jedynie rozwijać moich piłkarzy”. Tym samym potwierdził obawy kibiców, że karta transferowa pozostanie w ręce zarządu, który postanowił zachować wszelką ostrożność po zakupach Antonio Conte. Sarri złożył swój podpis dokładnie miesiąc przed zamknięciem okna transferowego i poza Jorginho, którego przywiózł ze sobą, aktywności ze strony Chelsea dotąd nie było.
Były jednak cele transferowe i każdy z nich z dnia na dzień wydawał się zbliżać do Londynu. Sarri ma tendencję do pozyskiwania swoich byłych podopiecznych, toteż na szczycie listy transferowej umieścił Daniele Ruganiego i Gonzalo Higuaina. Pierwszy z nich, zdaniem mediów, preferuje pozostanie w Turynie, z kolei drugi od niedawna nosi koszulkę Milanu. „Sarri był jedyną osobą w Chelsea, która chciała mnie pozyskać” - wyznał Argentyńczyk po dopięciu transferu.
Kolejną olbrzymią porażką „The Blues” jest Aleksandr Gołowin. Rosjanin, po mundialu, na którym był jedną z najjaśniejszych postaci, miał trafić do Londynu by uzupełnić linię pomocy nowego szkoleniowca. Pieczę nad tą transakcją miał sprawować sam Roman Abramowicz, który uruchomił swoje znajomości w Rosji i zadbał o to, żeby to jego klub znalazł się na „pole position” przed Juventusem i Monaco. Kiedy jednak na stole znalazły się dwie równorzędne oferty, młody pomocnik wybrał szersze pole do rozwoju.
Jedynym więc transferem od czasów Jorginho stał się 38-letni Robert Green, którego „The Blues” pozyskali do roli trzeciego bramkarza. Transakcja ta wywołała małą burzę, bowiem w pre-sezonie znakomicie sprawował się 18-letni Polak, Marcin Bułka. Chelsea postanowiła jednak nie hamować rozwoju młodego bramkarza poprzez desygnowanie go do najmniej wdzięcznej roli w futbolu, jednocześnie zapełniając wymagane pole „home-grownem” Robertem Greenem.
Kłamstwem byłoby jednak powiedzieć, że kadra „Niebieskich” się nie poszerzyła. Z wypożyczenia wrócił Ruben Loftus-Cheek, wychowanek Chelsea, który znakomitym sezonem w Crystal Palace zapracował sobie na miejsce w kadrze Anglii i zdobył z nią czwarte miejsce na Mundialu. To właśnie on ma zająć miejsce, w które nie udało się sprowadzić Gołowina. Stałby się jednocześnie pierwszym angielskim adeptem akademii Chelsea od czasów Johna Terry'ego (czyli od prawie 20 lat!), który na stałe zagościł w pierwszym składzie.
Największą bolączką pozostaje jednak obsada pozycji numer 1, co wydawałoby się absurdem, mając w klubie Thibauta Courtoisa. Belg jednak od dłuższego czasu kręci nosem na wszelkie propozycje nowych umów i ma bardzo ambiwalentne podejście do kwestii pozostania w klubie. Jak sam kilkakrotnie zaznaczył, jego serce leży w Madrycie.
Żeby uniknąć oddania go za darmo po wygaśnięciu kontraktu, Chelsea już w tym oknie zagięła parol na Alissona. Kiedy jednak Brazylijczyk zdecydował się na Liverpool, Chelsea pozostała na lodzie. Opcji bramkarskich jak na lekarstwo, a dotychczasowy numer 1 od pierwszego dnia sezonu będzie wyczekiwał jego zakończenia.
Cały ten chaos z Courtoisem może się jednak okazać ukrytym błogosławieństwem, bowiem taktyka Sarriego wymaga bramkarza z doskonale opanowaną grą nogami, by to od niego rozpoczynać atakowanie, a to zarazem sfera, w której Belg ma olbrzymie braki. Najbardziej logiczne wydają się więc opcje Alphonse'a Areoli i Jordana Pickforda.
Sarriball, czas start!
Nadejście Sarriego oznacza dla Chelsea nową epokę. Pierwszy raz od czasów Carlo Ancelottiego w 2010, Stamford Bridge obejrzy regularny ofensywny futbol w wykonaniu gospodarzy. „Gdyby moja drużyna po 30 minutach zaczęła się bronic i kontratakować, wstałbym i wróciłbym do pracy w banku. Ten sam poziom przyjemności” - tłumaczy nowy szkoleniewiec. Sarri chce atakować i chce to robić w pięknym stylu. Chce bawić się futbolem.
Po 4-2-3-1 Mourinho i śmiercionośnych kontratakach z głębi pola oraz 3-4-3 Antonio Conte, które przeważnie jednak funkcjonowało z piątką defensorów, nadszedł czas na 4-3-3 Maurizio Sarriego, które jak rok temu stwierdził Pep Guardiola, prezentuje „najpiękniejszy futbol w Europie”.
Przede wszystkim jest to pressing. Błyskawiczna alternacja między kryciem indywidualnym i strefowym. Drużyna musi się poruszać jako jednostka, żeby całość mogła funkcjonować. Sarri wymaga więc bardzo wysokich umiejętności percepcji założeń taktycznych, bowiem na wzajemnym zrozumieniu z piłkarzami musi błyskawicznie postawić pierwsze fundamenty. Mimo, ze na razie są to jedynie przebłyski, niemal z miejsca było widać wyniki jego pracy.
Drugim aspektem jego stylu jest... ucieczka spod pressingu. Sarri nie chce dać się skontrować swoją własną bronią. Kiedy przeciwnik zamyka wszelkie drogi podań, naturalnym zachowaniem jest (często paniczny i niekontrolowany) przerzut. Takie zagranie jest jednak wodą na młyn drużyny pressującej. Sarri, jak zauważyli piłkarze Chelsea, od pierwszych treningów skupia się na błyskawicznej wymianie piłek po trójkącie.
Seria szybkich podań w połączeniu z inteligentnym szukaniem miejsca, celem przetransportowania piłki do metronoma, czyli Jorginho. Brazylijczyk jest niezbędnym elementem funkcjonowania całej układanki. To bez wątpienia jeden z najlepszych na świecie graczy w aspekcie dyktowania tempa gry, znajdowania miejsca i oferowania opcji kolegom z drużyny. To on zagra w trójce najgłębiej, by konstruować akcje od samego pola bramkowego.
Jego uzupełnieniem będzie N'Golo Kante, czyli w translacji z jedenastki Napoli – Allan. Francuz regularnie był obarczany krytyką za swoje niedoskonałości w grze ofensywnej i wydawałoby się, że na stałe przylgnęła do niego łatka piłkarza skrajnie ograniczonego. Poprzedni sezon jednak zaowocował w jego olbrzymi rozwój w tym aspekcie, który przełoży się na nową rolę u Maurizio Sarriego. Jego zadania sprowadzą się do gry jako pomocnik tzw. „box to box”, czyli operowania na całej powierzchni boiska.
Linia pomocy, w której występować będą ci dwaj piłkarze, będzie prawdziwą gratką dla koneserów statystyk. Kante już od 3 sezonów nie przestaje zadziwiać niebotycznymi ilościami przechwytów i wygranych pojedynków, z kolei Jorginho w Serie A wkroczył na poziom wręcz absurdalny, zajmując 9 z 10 miejsc w statystyce największej ilości kontaktów z piłką. Dodajmy, przez 13 lat prowadzenia tych notowań.
Trzeci pomocnik, czyli taktyczny Marek Hamsik, ma już zadania na wskroś ofensywne. To on najczęściej wspiera ofensywny tercet, podejmuje próby strzałów zza pola karnego i w założeniu – zdobywa bramki. O tę rolę w Chelsea będą rywalizować wspomniany Loftus-Cheek oraz odrodzony w pierwszych meczach Sarriego Ross Barkley.
Kocham atakować, tylko kim?
Jednym z najważniejszych aspektów pozyskania Maurizio Sarriego jest argument, by zatrzymać Edena Hazarda. Pozornie wydawałoby się to absurdalne, z uwagi na niemal zerowy dorobek pucharowy nowego szkoleniowca, w zestawieniu z przepełnionymi gablotami kuszącego Belga Realu. Z poprzednim szkoleniowcem, Antonio Conte jednak Hazard miał, delikatnie mówiąc, nie po drodze.
Włoch wystawiał go notorycznie w roli „dziewiątki” odbierając mu swobodę poruszania się po skrzydle i atakowania bocznych obrońców. Oprócz tego, dotąd konformistycznie nastawiony 27-latek otwarcie krytykował skrajnie defensywne usposobienie Chelsea pod wodzą Conte, które osiągnęło apogeum w meczu z Manchesterem City, kiedy to Włoch od pierwszej minuty wyszedł po to, żeby się bronić.
U Sarriego te problemy mają być już daleką przeszłością. W Neapolu zarówno Lorenzo Insigne, jak i Jose Callejon, mimo oczywistych zadań w elementach pressingu większość meczu spędzali pod polem karnym rywali, bezlitośnie bombardując bramkarzy. Zbliżające się lata mogą być ostatnim strzałem Hazarda w kierunku Złotej Piłki i jeżeli chce realnie zwiększyć swoje szanse, musi zacząć grać ofensywnie i „wykręcać” odpowiednie liczby.
Olbrzymią bolączką Sarriego jest także pozycja numer 9. Jego obecne pole manewru sprowadza się do najdroższego piłkarza klubu, Alvaro Moraty, a także Michy'ego Batshuayiego i Oliviera Girouda, który w poprzednim sezonie okazał się z całej trójki najlepszy. Niepowodzenie w operacji „Higuain” skutkuje kolejnym sezonem z trójką niepewnych snajperów.
Pierwszy sezon Moraty był kilka dobrych poziomów poniżej oczekiwań. 15 bramek w 48 spotkaniach to zaledwie ułamek tego, czego oczekiwano po prawie 60-milionowym transferze. Poza fatalnymi statystykami Hiszpan niewiele oferował na boisku, regularnie leżąc na ziemi, domagając się przewinienia. Jego najczęstszą wymówką był nawracający ból pleców, który jak stwierdził na koniec poprzednich rozgrywek – wyleczył. Po kilku skrajnie fatalnych meczach pre-sezonu, zaskakująco powrócił do arsenału jego wymówek.
Batshuayi z kolei nigdy na zaadaptował się w Chelsea. Miał olbrzymie braki w grze kombinacyjnej i przede wszystkim nigdy nie potrafił przedłożyć dobra drużyny nad własne statystyki, co często skutkowało bezsensownymi strzałami w sytuacjach, w których zdecydowanie lepiej byłoby podać. W Borussii Dortmund pokazał jednak, że ma morderczy instynkt strzelecki, który z pewnością mógłby zaspokoić funkcjonując w „Sarriballu”.
Na papierze więc Giroud spada do roli trzeciego napastnika, przed którą uciekł z Arsenalu. Tym razem jednak, nie mając w perspektywie mundialu, bynajmniej nie planuje uciekać, tylko walczyć o swoje. Francuz jest idealnym napastnikiem dla Edena Hazarda, bowiem swoją obecnością i siłą fizyczną tworzy mu nad wyraz dużo miejsca i Maurizio Sarri, wzorem Didiera Deschamps, z pewnością wykorzysta ten wariant w swoich układankach.
Z Wembley wrócić z Tarczą
Pierwszym prawdziwym testem dla Sarriego będzie mecz o Tarczę Wspólnoty, w którym zmierzy się z Manchesterem City. To trofeum ostatnimi czasy bywało dla Chelsea wyjątkowo pechowe, bowiem w czterech ostatnich edycjach musiała uznawać wyższość rywali. Mecz ten, mimo że rozgrywany jeszcze w etapie spotkań towarzyskich, jest traktowany jako prognostyk udanego sezonu. Jest to więc olbrzymia okazja dla Sarriego by zaznaczyć swoją obecność na Wyspach i na samym starcie wywindować w górę morale drużyny.
„Chcę aby moi piłkarze posiadali odpowiednią osobowość, aby można było nauczyć ich, że jesteśmy na poziomie piłkarzy Manchesteru City. Może w tym momencie nie jest to prawdą, ale musimy tak myśleć, musimy mieć przekonanie, że możemy zagrać swój futbol z każdym, na każdym stadionie” - powiedział na konferencji przedmeczowej Sarri.
Od Chelsea teraz wymaga się przede wszystkim cierpliwości, z której dotąd klub nie słynął. Sarri zaprezentował zarządowi swoje spojrzenie na futbol i zespołowo stwierdzili, że właśnie tak ma wyglądać nowa Chelsea. Do tak drastycznych zmian i wyplewienia defensywnej mentalności potrzeba jednak czasu, nawet tak genialnemu szkoleniowcowi. A dla dobra Chelsea i futbolu będzie warto, miejmy nadzieję.
Rafal Hydzik