Wisła Kraków chciała zatrudnić Romana Kołtonia. Dziennikarz ujawnił szczegóły. "Dawali 100 tys. dolarów"
Roman Kołtoń ujawnił, że w przeszłości mógł pracować w Wiśle Kraków. - Postawiłem abstrakcyjne warunki i myślałem, że mnie wyśmieją - ujawnił dziennikarz "Prawdy Futbolu" w programie "Dwa Fotele" na kanale Meczyki (YouTube).
Gościem kolejnego odcinka "Dwóch Foteli" był Roman Kołtoń. Znany dziennikarz w rozmowie z Januszem Basałajem podzielił się historiami ze swojego życia, a także ujawnił ciekawą informację związaną z tym, że w 1998 roku otrzymał propozycję pracy w Wiśle Kraków.
- Przyszła sprawa noża, który trafił w Dino Baggio [w spotkaniu Wisła Kraków - AC Parma]. Byłem na tym meczu i była kwestia kary dla Wisły Kraków. Ówczesne stanowisko było takie, że UEFA będzie łagodna i łaskawa. Takie stanowisko prezentował choćby Michał Listkiewicz. A ja postanowiłem drążyć temat i skontaktowałem się z UEFA - dzwoniłem, pisałem. W końcu rzecznik prasowy UEFA powiedział, żeby przygotować na piśmie pytania, a oni sformułują bardzo konkretne odpowiedzi dot. przypadku Wisły. I rzeczywiście oni to zrobili - powiedział.
- Te odpowiedzi były straszne dla Wisły. Oznaczały, że właśnie będzie kara wykluczenia. Ja to wcześniej wiedziałem i opublikowałem, miałem korespondencję z UEFA. I zadzwonił do mnie ówczesny prawnik Wisły, Hubert Praski, który zaprosił mnie na spotkanie z Bogusławem Cupiałem w Myślenicach, którego poznałem wcześniej z Monte Carlo. Prezes Cupiał mówił: "Jak ty tak z tą UEFA? Ten Listkiewicz nic nie może załatwić, a ty sobie rozmawiasz z nimi". Chyba mu zaimponowałem, że ja z nimi nawiązałem dialog, mimo że ta kara była tak dotkliwa - kontynuował.
Właściciel "Białej Gwiazdy" chciał zatrudnić Kołtonia.
- I prezes Cupiał powiedział: "Wiesz co, może ja bym cię zatrudnił, to w takim razie ci złożę propozycję. Ile chciałbyś zarabiać?". Ja nie byłem przygotowany na taką rozmowę. Zdębiałem, zgłupiałem i odpowiedziałem, że muszę się zastanowić - zdradził.
- Na koniec było tak, że ten temat nie umarł i trwał miesiącami. Zadzwonił do mnie prawnik Hubert Praski i poprosił o przedstawienie warunków finansowych. Pytałem, jakie stanowisko, a on: "Coś wymyślimy. Na pewno poważne stanowisko" i dodał, że mogę podać warunki w dolarach. Popatrzyłem, ile zarabiałem w "Przeglądzie Sportowym" - myślę, że z trzy tysiące złotych etatu, cztery tysiące wierszówki. I rocznie wychodziła suma mniejsza niż 100 tys. złotych. I ja mówię do Praskiego: 100 tys. dolarów, ale w drugim 110 tys., w kolejnym 120. Postawiłem abstrakcyjne warunki i myślałem, że mnie wyśmieją - ujawnił.
- Mija tydzień, może dwa i dzwoni Praski, że prezes Cupiał przyjął moje warunki i mam zgłosić się do Myślenic. Ja wtedy zgłupiałem. Z dobę zastanawiałem się i powiedziałem, że nie chcę iść tą drogą - menedżera, doradcy czy rzecznika prasowego. Ja w takiej roli nigdy się nie czułem, z krwi i kości jestem dziennikarzem. Uznałem, że to jest bez sensu - podsumował Kołtoń.
Cytowany fragment od [4:05]:
Przy okazji zachęcamy Was do subskrybowania nas TUTAJ, dzięki czemu będziecie na bieżąco z naszymi kolejnymi materiałami i programami, w których nie zabraknie fantastycznych gości.