"To są absurdalne insynuacje, skandaliczne". Hajto grzmi po oskarżeniach o udział w aferze ze Stasiakiem
W mediach pojawiały się informacje o udziale Tomasza Hajty w aferze z Mirosławem Stasiakiem. Były reprezentant Polski stanowczo odniósł się do całej sprawy w rozmowie z portalem "Sport.pl".
Wszystko rozpoczęło się od tego, że Mirosław Stasiak podróżował na ostatni mecz Polski wraz z reprezentantami. O obecności działacza skazanego za korupcję poinformował Szymon Jadczak z "Wirtualnej Polski".
PZPN próbował wyjaśnić całą sprawę, ogłaszając, że Stasiak został zaproszony przez jednego ze sponsorów. Dopiero kiedy wiele firm ogłosiło, że nie ma z tym nic wspólnego, marka Inszury przyznała się do kontrowersyjnego ruchu, o czym więcej TUTAJ.
Marek Wawrzynowski informował jednak, że Cezary Kulesza miał podjąć decyzję o zaproszeniu Stasiaka, który rzekomo chciał zainwestować w polski futbol. Dziennikarz "Przeglądu Sportowego Onet" zdradził, że skorumpowany działacz miał skontaktować się z prezesem PZPN poprzez Tomasza Hajtę, swojego dobrego przyjaciela, o czym informowaliśmy TUTAJ. Były reprezentant Polski odpowiedział na medialne doniesienia.
- Gdy czytam to, co się pisze i jakie tworzymy insynuacje, to jest dla mnie skandaliczne. Nigdy przenigdy nie prosiłem Cezarego Kuleszy o wpisanie Mirosława Stasiaka ani kogokolwiek innego na taką listę. Mało tego, nigdy nie prosiłem go o to, żeby zabrał mnie. Gdybym chciał, a inni dziennikarze tak robią, poszedłbym do prezesa Kuleszy i powiedział: „Czarek, proszę cię, bo się znamy, weź mnie od razu po meczu do samolotu i wrócę z wami tym samolotem do Polski". Nigdy tego nie uczyniłem - podkreślił Hajto na łamach portalu "Sport.pl".
- Zawsze wracałem z kolegami z Polsatu i nigdy nie wykorzystywałem mojej przyjaźni z prezesem Kuleszą w takim celu. Nigdy też nie byłem zaproszony przez PZPN do tego samolotu i nie było tak, żeby mnie ktokolwiek zabrał na taki mecz, nawet pomimo tego, że jestem w Klubie Wybitnego Reprezentanta. Zawsze sam sobie kupuję bilety na takie mecze - kontynuował.
Hajto nie ukrywa jednocześnie znajomości ze Stasiakiem. 50-latek zaznaczył jednocześnie, że przyjacielskie relacje nie mają wpływu na wydarzenia z pamiętnego już meczu w Kiszyniowie.
- Znam Mirka Stasiaka, kiedyś do mnie podszedł po meczu wyjazdowym Szwecja – Polska w 1998 roku, kumplujemy się prywatnie, chodzę do niego na tenisa, mamy wspólną pasję, ale to nie oznacza od razu, że miałbym odpowiadać za jego obecność w samolocie reprezentacji - podkreślił Hajto.
- Prezes Kulesza ma 60 lat. Jakby prezes Kulesza rzeczywiście mnie słuchał, to selekcjonerem reprezentacji Polski byłby Vladimir Petković, a nie Fernando Santos. A ja sam być może byłbym dyrektorem sportowym kadry, a jednak tego mnie nim nie zrobił. I niby Kulesza miałby mnie słuchać? Miałbym do niego zadzwonić i powiedzieć, żeby tak zrobił i zaprosił Stasiaka na pokład samolotu reprezentacji? Gdybym to zrobił, to znając jego charakter, tym bardziej by mi odpowiedział, że tak nie zrobi. To są absurdalne insynuacje - dodał.