To był dziwny transfer Wisły Kraków. Skończyło się w sądzie
To był jeden z najdziwniejszych ruchów transferowych Wisły Kraków w najnowszych dziejach klubu. "Biała Gwiazda" ściągnęła za grube pieniądze bramkarza Milana Jovanicia, następnie nie dawała mu grać, a na koniec uwikłała się z nim w wieloletni spór o wypłatę uposażenia.
Gdy przed startem sezonu 2010/11 rezerwowi bramkarze Wisły Kraków, Marcin Juszczyk i Łukasz Jarosiński, opuścili klub, a bliski odejścia był również Mariusz Pawełek, w gabinetach przez długie tygodnie zastanawiano się nad wyborem następców. Padło na Milana Jovanicia, który w poprzednich latach nieźle sobie radził między słupkami serbskiego Spartaka Subotica. Jak na ówczesne warunki - nie było tanio. Według szacunków 24-letni wtedy golkiper kosztował "Białą Gwiazdę" 300 tysięcy euro.
Wydawało się, że ściągnięty za takie pieniądze zawodnik z marszu wskoczy do bramki Wisły. I na początku faktycznie tak było. Jovanić wystąpił w spotkaniach zarówno drugiej, jak i trzeciej rundy eliminacji Ligi Europy. Na tym drużyna zakończyła swój udział w tamtej edycji europejskich pucharów, a z posadą trenera pożegnał się Henryk Kasperczak. Zespół przejął Tomasz Kulawik, który wolał postawić w Ekstraklasie na sprawdzonego wcześniej Pawełka. Dał Jovaniciowi tylko jedną szansę.
Serb wykorzystał ją, notując czyste konto, jednak niedługo później musiał pogodzić się z chwilowym odstawieniem od kadry meczowej. "Białą Gwiazdę" zaczął bowiem prowadzić Robert Maaskant, który reprezentował jeszcze inną filozofię i wolał postawić na młodego Polaka Filipa Kurtę. Tak jak Kulawik, sprawdził Jovanicia w wyjściowej jedenastce tylko w jednym starciu, po czym odstawił go od składu. Nie będzie przesadą stwierdzenie, że Serb stał się wtedy... najdroższym trzecim bramkarzem w lidze.
W zimowym oknie transferowym Mariusz Pawełek dopiął wyczekiwany zagraniczny transfer, przenosząc się do tureckiego Konyasporu. Wydawało się, że Jovanić powróci wobec tego choćby na ławkę rezerwowych. Maaskant przekreślił jednak jego marzenia, sprowadzając na ul. Reymonta doskonale znanego Sergeia Pareikę, który od razu stał się pierwszym wyborem. W tamtej kampanii Serb wystąpił wobec tego jeszcze tylko raz, rozgrywając zaledwie 45 minut w ostatniej ligowej kolejce.
Kolejne rozgrywki rozpoczęły się dla Jovanicia słodko-gorzko. Zanotował on występ w inaugurującym sezon Ekstraklasy meczu z Widzewem Łódź oraz w trzeciej rundzie kwalifikacji do Ligi Europy z Liteksem Łowecz, ale nie powąchał murawy ani w rewanżu, ani w play-offach, ani w fazie grupowej. Za każdym razem lądował na ławce. I tak był to jednak progres w stosunku do wcześniejszej kampanii. Oprócz tego w sezonie 2011/12 zagrał jeszcze tylko w czterech spotkaniach Ekstraklasy oraz Pucharu Polski - otrzymując szanse kolejno od Kazimierza Moskala i Michała Probierza.
Kampania 2012/13 stanowiła dla Serba deja vu. Po raz kolejny przestał on łapać się nie tylko do jedenastki, lecz także na ławkę. Probierz cenił bowiem wyżej od niego Michała Miśkiewicza. Wtedy pojawiły się również pierwsze plotki dotyczące odejścia golkipera. Mówiło się o Vojvodinie, klubach z Azerbejdżanu oraz Węgier. Jovanić nie zgodził się jednak na obniżkę zarobków, gdyż z Wisłą wiązała go pięcioletnia lukratywna umowa, która dobiegała dopiero do połowy czasu obowiązywania.
Wobec niechęci do odejścia z klubu Jovanicia oddelegowano do treningów z drużyną juniorów. Zanotował on jeden występ w Młodej Ekstraklasie. Gdy po odejściu Probierza w październiku 2012 roku szkoleniowcem "Białej Gwiazdy" znów został Kulawik, Serb został przywrócony do pierwszego zespołu. Wciąż znajdował się jednak poza kadrą. Do tego pozostawała kwestia kłopotów finansowych Wisły i niewypłacanych w terminie pensji. W grudniu Jovanić zdecydował się na drastyczny krok.
Golkiper zdecydował się rozstać z klubem, jako powód podając właśnie zaległości pieniężne. Była to jednak o tyle nietypowa sytuacja, że piłkarz nie rozwiązał kontraktu za porozumieniem stron, a zerwał go jednostronnie. Gdy serbskie media informowały, że Jovanić odszedł z Wisły, Wisła... temu zaprzeczała. Co więcej, w oficjalnych komunikatach wzywała bramkarza do stawienia się w siedzibie klubu i złożenia wyjaśnień, uznając jego kontrakt za ważny. Pomiędzy stronami zrobiło się gorąco.
Jovanić zaczął informować w wywiadach, że żąda nie tylko spłaty zaległości, lecz także pozostałej kwoty zapisanej w umowie. Mowa było o 500 tysiącach euro, co dla "Białej Gwiazdy" było wtedy sumą znacznie przekraczającą możliwości finansowe. W kontrze działacze informowali, że golkiper mija się z prawdą, sugerując, że nie otrzymał przez połowę 2012 roku ani złotówki. Przekazali również, że proponowali mu możliwość spłaty części pozostałych pieniędzy w ratach, lecz spotkali się z odmową.
Sprawa trafiła do FIFA i ucichła na parę lat. Ostatecznie organizacja przyznała jednak rację graczowi. W styczniu 2016 roku zasądziła, że Wisła musi zapłacić Jovaniciowi 514 tysięcy euro, czyli pełną pulę, jakiej domagał się Serb. Klub odwołał się w tej sprawie do Sportowego Sądu Arbitrażowego, któremu pochylenie się nad sprawą zajęło rok. W marcu 2017 roku, a zatem przeszło cztery lata po odejściu Jovanicia z Wisły, udało się wypracować konsensus i porozumieć się co do wypłaty zaległego wynagrodzenia w ratach. Doszło do tego długo po tym, jak Jovanić skończył karierę.
Serb odwiesił buty na kołek w wieku 30 lat. Przez ostatnie lata gry reprezentował barwy ojczystych Spartaka i Vojvodiny. Choć futbol dostarczył mu wielu negatywnych emocji, postanowił związać się z nim także po przejściu na sportową emeryturę. Po dziś dzień trenuje bramkarzy w serbskich klubach.
***
Tekst powstał w ramach cyklu "Polska Piłka", w którym wspominamy m.in. piłkarzy biegających niegdyś po polskich boiskach, pamiętne mecze przedstawicieli Ekstraklasy w Europie, a także nieco zapomniane już kluby z naszego kraju.