Tacy sami, a ściana między nimi. Jak Komorowski i Wilk przegrali walkę z kontuzjami?
Marcin Komorowski i Cezary Wilk w ostatnich latach, zamiast na boisku, częściej przebywali na salach operacyjnych i w lekarskich gabinetach. Miłość do piłki i ogromna chęć powrotu na murawę sprawiała, że wylewali podczas rehabilitacji „siódme poty”, ale w końcu nie byli w stanie przezwyciężyć bólu i musieli powiedzieć „pas”.
Buty na kołku obaj zawiesili w marcu. Radość z faktu, że w końcu będą mogli normalnie funkcjonować miesza się z licznymi wątpliwościami, czy swoje piłkarskie życie wykorzystali w stu procentach.
Skierowanie zamiast biletów
Wychowanek PTC Pabianice ostatni raz na murawie pojawił się w czerwcu 2015 r, w towarzyskim meczu z Grecją na gdańskiej PGE Arenie. Był to występ symboliczny. Adam Nawałka dał bowiem odpocząć bohaterom wiktorii z Gruzją (4:0) kilka dni wcześniej, a w jednym z nielicznych sparingów chciał się przyjrzeć swoim rezerwom.
Szansę wykorzystali wówczas m.in. Karol Linetty i Piotr Zieliński, którzy załapali się później do kadry na EURO 2016. Komorowski także spisał się poprawnie. Defensywa, której był członkiem, nie dała się pokonać (spotkanie zakończyło się bezbramkowym remisem), zatem miał pełne prawo mieć nadzieję, że i on w przyszłym roku otrzyma bilet na turniej we Francji.
Stało się jednak inaczej. Piłkarz sumiennie przepracował okres przygotowawczy z Terekiem Grozny, rozgrywki rozpoczęła liga rosyjska, ale „Komor” od września, zamiast z napastnikami CSKA Moskwa czy Zenitu Sankt Petersburg, zmuszony był mierzyć się z nieopisanym wprost bólem ścięgna Achillesa.
- Miałem wybór – poddać się rehabilitacji albo operacji. Okazało się jednak, że czas powrotu do gry w obu przypadkach byłby podobny, dlatego zdecydowałem się na zabieg. Zależało mi na czasie, bo zbliżały się Mistrzostwa Europy we Francji, na które miałem nadzieję się załapać – tłumaczył w rozmowie z „Przeglądem Sportowym”.
- Operację przeprowadził doktor Jaroszewski i... do dziś nie wiem, co poszło nie tak. W grudniu zacząłem bowiem trenować z zespołem, ale noga tak mnie bolała, że nie mogłem wytrzymać – kontynuował swoją wstrząsającą historię.
Nawet guru nie pomógł
Gdy w pierwszej połowie 2016 r., podopieczni Adama Nawałki albo wykuwali formę na ME, albo w pocie czoła harowali, by zwrócić ostatecznie na siebie uwagę selekcjonera, Komorowski rozpoczął walkę o normalne funkcjonowanie.
Ścięgno nie przestawało boleć, najprostsze czynności zaczynały sprawiać olbrzymie problemy, a polski defensor stale kursował między Polską a Rosją, na konsultacje i zabiegi. Ostatecznie do czerwca pod nóż trafił jeszcze dwukrotnie, ale interwencje chirurgów niewiele dały.
W międzyczasie 13-krotnemu reprezentantowi Polski skończył się kontrakt z Terekiem, który nie został przedłużony. Komorowski jednak nie zamierzał się poddawać i postanowił na konsultację udać się do samego Nieka van Dijka. Holender to niekwestionowany autorytet w dziedzinie leczenia stawów skokowych i ścięgien Achillesa. Leczył się u niego sam Cristiano Ronaldo, ale nawet amsterdamski guru nie był w stanie pomóc Komorowskiemu. Polak był u niego jesienią 2016 i zimą 2017, sam pokrywając koszty leczenia.
– Trzymałem się go do momentu, kiedy poleciałem do niego ostatni raz. Zabrałem ze sobą wszystkie możliwe wyniki badań, a on części z nich nawet nie był w stanie otworzyć na swoim komputerze. Potem na zasadzie domysłów powiedział, co mi jest, dlatego uznałem, że nie ma to sensu – żalił się później w „PS” były gracz Legii.
– Jeśli ja solidnie przygotowuję się do wizyty, robię wszystkie badania po kolei, potem rezerwuję bilet lotniczy do Holandii, a na miejscu słyszę, że doktor może otworzyć tylko badania tomografem, bo ma coś nie tak z systemem, to sorry. Nie leciałem tam dla przyjemności. Szokujące to było, zwłaszcza że pieniądze, jakie wydałem, nie były małe – dodawał rozgoryczony sytuacją, która go spotkała.
Życie po życiu
W końcu stało się jasne, że Komorowski nie walczy już o powrót do gry, a o w miarę normalne funkcjonowanie w zwykłym, niepiłkarskim już życiu.
– Jakaś nadzieja jeszcze się w człowieku tli, ale powoli uczę się życia bez piłki. Jeszcze grając w Rosji zacząłem inwestować. Teraz wcielam w życie plan B. Nie przepuściłem oszczędności, rodzina głodu nie zazna. Ale człowiekowi brakuje adrenaliny, szatni, szumu pełnego stadionu. Tych emocji nic nie zastąpi – to z kolei wypowiedź dla „Super Expressu” z lutego tego roku.
Po miesiącu od tego wywiadu, Komorowski zdecydował się powiedzieć pas, o zakończeniu kariery informując na Twitterze. - Pozostanie ogromny niedosyt. W głowie będzie mi siedziało, że kariery nie zakończyłem dlatego, że czułem się już wypalony, czy odstawałem od młodszych kolegów. Ta myśl pewnie pozostanie ze mną do końca życia – stwierdził w rozmowie z „PS”.
„Komorem” zainteresowanie długo wyrażała Legia, która podchody pod niego robiła dwukrotnie (wiosną i jesienią 2016), ale za każdym razem na przeszkodzie stawała niewyjaśniona sytuacja zdrowotna zawodnika. W 2017 r. o piłkarza dopytywała jeszcze Lechia Gdańsk, ale w późniejszym czasie zainteresowanie już ustało, a i sam zawodnik nie zamierzał też, w razie ewentualnego powrotu do zdrowia, odcinać kuponów od sławy w niższych ligach.
W koszulce z białym orłem, Komorowski wystąpił 13 razy i strzelił jednego gola (w towarzyskiej grze z RPA w październiku 2012 r.). W pamięć polskim kibicom zapadł jednak jego wyczyn z sezonu 2008/2009, kiedy w ligowym meczu Polonii Bytom z Lechią Gdańsk (4:1) ustrzelił jedynego w swojej karierze hat-tricka. To po niezłej wówczas w swoim wykonaniu rundzie, zimą przeniósł się na ul. Łazienkowską.
Wzór profesjonalizmu
Historia Cezarego Wilka nie jest tak dramatyczna jak Komorowskiego, ale i on w końcu musiał stanąć przed lustrem i zapytać sam siebie: czy warto to wszystko kontynuować? W przedostatnim tygodniu marca, bez wahania przyznał, że nie. Wszak ostatni raz na boisku w barwach Realu Saragossa pojawił się we wrześniu 2016 r.
– Niestety już teraz muszę zakończyć karierę z powodu mojego kolana, które nie zachowuje się tak jakbym sobie tego życzył i wielokrotnie zawiodło mnie na boisku. Po każdym treningu siedziałem w domu z bólem. Tak nie da się funkcjonować, więc to była jedyna decyzja, jaką mogłem podjąć. Kiedy budziłem się w nocy trzy, cztery razy z powodu bólu, wiedziałem, że nie mam wyjścia – wyjaśnił na specjalnie zwołanej z tej okazji konferencji prasowej.
Polaka przywitały i pożegnały oklaski lokalnych dziennikarzy, bo Polak na La Romareda zawsze uchodził za wzór pracowitości. Jego klubowy kolega, Jesus Vajello, po tym jak Wilk ogłosił rozbrat z futbolem napisał na Twitterze: „Kolega z drużyny, który był dla mnie wzorem pracy, profesjonalizmu i wytrwałości, wycofał się z piłki nożnej. Mam nadzieję, że będziesz spisywać się równie dobrze w nowym etapie swojego życia”
Real wierzył do końca
Wilk do ekipy „Blanquillos” trafił latem 2015 r., po dwuletnim pobycie w Deportivo La Coruna. Na El Riazor przez dwa lata rozegrał co prawda tylko 32 spotkania, ale wystarczyło to, by uchodzić w Segunda Division za zawodnika solidnego.
Niestety, mimo najszczerszych chęci, wychowanek Polonii Warszawa, nie mógł za wiele oferować nowemu pracodawcy. Przez kolejne dwa lata, spędzone w Aragonii, Wilk tylko 13-krotnie pojawiał się na murawie.
Powód? Więzadła krzyżowe, które były reprezentant Polski zrywał w sumie trzykrotnie. Pierwszy raz w 2015 r., drugi rok później. Real Saragossa zachował się w tym czasie wzorowo, bo przedłużył z naszym graczem kontrakt, tylko po to, by ten mógł spokojnie się rehabilitować, nie denerwując się o swoją przyszłość.
– Jestem za to ogromnie wdzięczny Realowi. To siła wielkich klubów, na lodzie na pewno by mnie nie zostawili. Myślę, że sytuacja z przedłużeniem kontraktu mogłaby się powtórzyć też i w tym roku. Presji na to, żebym zakończył karierę nie było, sam podjąłem decyzję, klub ją uszanował. Moje pożegnanie przebiegło ze smakiem. To logiczne, że nie będę się żegnał przy fanfarach i pełnym stadionie, po półtora roku bez gry. Trzeba było zachować pewne proporcje i to się udało – wyznał Wilk jednemu z portali.
Osiem miesięcy na marne
Ostatnia próba została podjęta w styczniu. Wilk był już po ośmiomiesięcznej rehabilitacji i powoli zaczynał trenować z zespołem. Ból był jednak nie do zniesienia, zatem polski pomocnik podjął decyzję, która dojrzewała w nim od dłuższego czasu – nie ma sensu tego kontynuować.
- Wybór dorastał w mojej głowie od dawna, a definitywnie postanowiłem zakończyć karierę trzy tygodnie temu. Nie decydowałem z dnia na dzień, tylko w pełni świadomie – powiedział, już po zejściu z piłkarskiej sceny, w rozmowie z „Przeglądem Sportowym”.
Podsumowując, za Wilkiem trzy operacje w ciągu ostatnich dwóch lat. Rekonstrukcja więzadła krzyżowego i trzykrotne uszkodzenie tego samego kolana. Można kochać futbol miłością najczystszą, ale po tak bolesnych przejściach, nawet największej miłości trzeba powiedzieć, że już się jej nie kocha.
Maciej Kanczak