Szóstka Wielkich Wodzów Premier League. Kto najdłużej wytrzyma na polu bitwy?

Szóstka Wielkich Wodzów Premier League. Kto najdłużej wytrzyma na polu bitwy?
CosminIftode / shutterstock.com
Różnice między czołówką Premier League a resztą stawki, zarysowują się nie tylko na płaszczyznach czysto sportowych, lecz także w decyzjach pozaboiskowych czy zarządzaniu klubem. Podczas gdy stali bywalcy dolnej części tabeli z uporem maniaka (niczym w naszych rodzimych realiach) napędzają trenerską karuzelę, raz po raz lawirując między nazwiskami: Hodgson, Pulis, Pardew, czy Allardyce – sytuacja bliżej szczytu stawki, ma się zdecydowanie lepiej.
Oprócz względnej stabilności, obserwujemy też dużo większą egzotykę wyboru nazwisk. Nie tylko nie sięga się po raz n-ty po weteranów wyspiarskiego trenerstwa, ale poszukuje się coraz to bardziej oryginalnych alternatyw, od których oczekuje się pierwiastka zaskoczenia i skrajnej innowacji. Jak długo jednak obecna „Wielka Szóstka” utrzyma swoje stołki, nim rozpocznie się nowa fala eksperymentowania?
Dalsza część tekstu pod wideo

Pep Guardiola – Veni, vidi, vici

Jakże popularny i uparcie rzucany na prawo i lewo jest frazes: „X nie poradziłby sobie w Anglii”. W pewnym momencie swojej kariery tę właśnie rękawicę z ziemi podniósł Pep Guardiola, przejmując stery Manchesteru City. Jego krytycy mogli poczuć się spełnieni, kiedy Hiszpan zakończył pierwszy sezon na Wyspach bez żadnego trofeum....
„Tu nie ma Granad i innych Ingolstadtów” - triumfalnie powtarzali zwolennicy potęgi angielskiego futbolu. Jedno, znakomicie przepracowane okno transferowe wystarczyło, by Pep pokazał, że Ingolstadtów może i nie ma, ale są Watfordy i Stoke'i, a dla niego to wszystko jedno. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki przemienił City (któremu zawsze czegoś brakowało by stanąć obok tych największych) w prawdziwego europejskiego potentata.
To on do rekordów kolejnych zwycięstw w Hiszpanii i Niemczech dołożył bliźniaczy, zdobyty w Anglii. To także on pewnie zmierza po wyczynową ilość punktów i bramek w jednym sezonie. To z jego piłkarzy można by złożyć całą jedenastkę sezonu. Nie da się ukryć, że na dziś, bije konkurencję na głowę.
Ile jednak będzie dane trwać tej sielance? Guardiola ma tendencję do wypełnienia swojej listy celów, by potem ruszać w poszukiwaniu nowych wyzwań. Anglia może więc się dla niego wkrótce okazać po prostu za mała, wszak już po tym sezonie będzie stał w obliczu głównie swoich własnych rekordów i osiągnięć. Jego kontrakt obowiązuje jeszcze półtora roku.
Mimo nacisków włodarzy „The Citizens”, notorycznie wciskających mu w rękę długopis i nową umowę, to wyłącznie jemu przyjdzie zadecydować, czy jest jeszcze takie trofeum, które musi postawić na swojej półce, nim ruszy z powrotem na szlak. Taką „kotwicą” Guardioli w Manchesterze może okazać się Liga Mistrzów, której nie zdobył już od 7 lat, a to ponoć właśnie ona w tym zawodzie wyznacza najlepszych...

José Mourinho – Dokąd to wszystko zmierza?

Tu. Teraz. Wynik. Mourinho zawsze był krótkowzroczny, co bardzo mocno gryzie się z wizerunkiem „trenera na lata”, który kreuje mu się w każdym kolejnym klubie. Nie ma u niego miejsca dla zawodników nieukształtowanych – nie sięga wzrokiem poza tych, którzy już przeskoczyli pewien pułap.
Pozbycie się piłkarzy, którzy po latach wyrośli na gwiazdy światowego formatu, jest mu wypomniane na każdym kroku. Ostatnio coraz więcej mówi się o sprzedaży Marcusa Rashforda, który nie tyle zawodzi, co nie jest w stanie złapać stałego ciągu gry pod skrzydłami Portugalczyka. Dla Anglika taki ruch, przez pryzmat własnej kariery, byłby wybawieniem. United zaś musiałoby przełknąć utratę symbolu wschodzącego złotego pokolenia.
Karierę José zwykło się opisywać schematami, a określenie „drugi sezon Mourinho” w piłkarskich kuluarach urosło do miana legendy. Tym razem musiał uznać wyższość Guardioli, jednak już za pół roku otworzy się etap trzeci. Ten, w którym zazwyczaj klub ogarnia jeden wielki chaos, trener traci szatnię, a toksyczne opary ulatują z każdego otworu. Już teraz, można powiedzieć, obserwujemy tego przedsmak. Konflikt z Pogbą, niespełnione obietnice wobec Shawa i Rashforda, potencjalnie zaogniający konflikty wielomilionowy transfer Sancheza...
José się wypala. Trudno powiedzieć, w którym momencie jego kariera osiągnęła punkt kulminacyjny, jednak od tego czasu notuje już tylko stopniowy zjazd. Już drugi pobyt w Chelsea pokazał, że jego kurczowe upodobanie do konkretnego stylu jest przestarzałe i nieefektywne. Niemożliwym jest odmówienie mu geniuszu taktycznego, jednak większy procent Mourinho od zawsze stanowiła jego charyzma. Zgrabne ściąganie presji i motywacja w jego drużynach czyniły cuda, sprawiały że piłkarze gryźli za niego trawę i przede wszystkim - chcieli dla niego grać. W United ten pierwiastek zanikł.
Umowę podpisał wyjątkowo długą - do 2020, z możliwym przedłużeniem o rok. Sam wydaje się być zachwycony z miejsca, w którym się znajduje, spełniając jednocześnie wolę swojego idola - Sir Alexa Fergusona. Oczekiwania Manchesteru United także znacznie zmalały od czasów legendarnego Szkota, a presja ogranicza się do wyników "dobrych". Takie Mourinho gwarantuje i jeżeli nie wznieci domowej wojenki - nie ma powodu, by nie wywiązał się z umowy.

Mauricio Pochettino – Zwycięzca bez trofeów

Mauricio Pochettino to najlepsze, co kiedykolwiek zdarzyło się futbolowi na White Hart Lane. Tottenham od lat stanowił synonim nieudacznictwa, a naśmiewanie się z ich wyników stanowiło chleb powszedni w brytyjskich pubach. Ale zaraz... gablota "Kogutów" nadal świeci pustkami? Może i tak, ale czy z tego klubu można coś jeszcze wycisnąć?
Pochettino ma magiczny dar by, niczym Midas, zamieniać w złoto wszystko, czego się tknie. Walker, Vertonghen, Trippier, Rose, Dembele i przede wszystkim Kane mogliby nigdy nie wybić się ponad przeciętniactwo, gdyby na niego nie trafili. Jak sami wspominają, pod jego batutą wspinają się na wyżyny swoich umiejętności i zaliczają ciągły progres. Argentyńczyk nie eksploatuje za wszelką cenę, ale pobudza do ciągłego rozwoju i to w stu procentach dzięki niemu Tottenham stawia krok za krokiem w przód.
Ten mały szczebel, który oddziela Tottenham Pochettino od wielkich to fakt, że "Koguty" przytłacza presja w jakimkolwiek wymiarze. Potrafią grać jak murowany kandydat do tytułu przez cały rok, by w końcowej fazie ulec natłokowi oczekiwań. Brakuje im ikry, by dopchać wózek do końca i może to właśnie tutaj, przepełnieni ostatnio ambicją, włodarze „Kogutów” mogą poszukać nowych rozwiązań - kogoś, z kim postawią nie małe kroczki, ale jeden potężny sus - zwycięzcy.
Michał Pobierz na ikonicznej już konferencji podlał roślinkę w doniczce i ze zdumieniem oznajmił, że nie rośnie. W takiej samej sytuacji znajduje się sadzonka Pochettino. Uchronił ją od wyschnięcia, jednak trzeba czasu, nim rozwinie swoje prawdziwe piękno. Dopóki więc będzie rosła w siłę, a Mauricio nadal będzie chciał ją podlewać, z pewnością pozostanie na stanowisku, potencjalnie dłużej, niż do 2021.

Jurgen Klopp – Niemiecka jakość

W przypadku Niemca, obserwujemy identyczny casus co u Pochettino. Nie sposób obu panom odmówić tytanicznej pracy, jednak nie mają zupełnie niczego, by ją udokumentować. Prawdopodobnie Klopp zestawił najlepszą kadrę Liverpoolu w XXI wieku, ale i to nie syci kibiców, którzy od lat pragną doznać jakiegokolwiek triumfu.
Na pewno jednak klub, który wyzwolił się z jarzma Hodgsona i Rodgersa, potrzebował kogoś takiego jak on. Bliski, przyjacielski stosunek do podopiecznych, żywiołowość i luźne, typowo angielskie konferencje to tylko niektóre z cech, za których The Kop pokochało Jurgena Kloppa. Przede wszystkim jednak gwarantuje ciągły rozwój klubu, który popadł w nieprawdopodobną wręcz stagnację. Liverpool zaczyna zachęcać coraz większe nazwiska i stopniowo walczy z mianem klubu „przechodniego” (co niestety nie udało się potwierdzić w przypadku Philippe Coutinho).
Kontrakt Niemca obowiązuje do 2022 i mimo że nawet za jego kadencji gablota na Anfield stoi pusta, trudno sobie wyobrazić człowieka lepiej skrojonego pod tę posadę. Jeżeli więc nie zapragnie nowych wyzwań, absolutnie zaczarowany jego osobą zarząd będzie go trzymał za wszelką cenę.

Antonio Conte – Powtórka z portugalskiej rozrywki

Ciekawy jest przypadek Włocha. Zwolennicy jego odejścia i pozostania dzielą się dokładnie po równo. Każdy argument spotyka się z kontrargumentem. Z jednej strony mamy wyniesienie drużyny z 10. miejsca na mistrzowski piedestał, z drugiej zaś mistrzostwo z niemal identyczną kadrą do tej, która przed sezonem triumfowała. Z jednej strony mamy innowacyjną filozofię gry i „rozpracowanie” Premier League, z drugiej zaś taktyczny „beton” i nużącą monotonię zagrań.
Ambiwalencja oceny Conte znajduje odbicie na niemal każdej płaszczyźnie. Najważniejszym argumentem pozostaje jednak istotna kwestia przyszłości. Włoch bowiem jest trenerem na tu i teraz, z wyjątkowo krótkim zasięgiem wzroku. Jednocześnie bez skrupułów pozbywa się młodego pokolenia (Traore, Aké, Chalobah, a potencjalnie też Musonda i Kenedy) i uparcie lekceważy fakt dysponowania najlepszą akademią w kraju.
Młodym dane jest zatem przyglądanie się wynalazkom pokroju Bakayoko czy Zappacosty. Nic dziwnego, że decydują się na ucieczki w poszukiwaniu perspektyw. W lecie Ray Wilkins odniósł się polemicznie do tego typu działań, po czym spłynęła na niego sroga fala krytyki. Z perspektywy czasu – mało kto dziś nie przyznałby mu racji.
Podobieństw między Conte, a jego bardziej utytułowanym portugalskim przeciwnikiem, jest znacznie więcej. Być może to dlatego obu panów tak trudno zjednać, tak jak nie da się złączyć dwóch bliźniaczych końców magnesu. To, co ich jednak z całą pewnością różni, to relacja z zarządem. Mourinho na Stamford Bridge miał potężne plecy, w formie samego Abramowicza. Włoch zaś doprowadził do konfliktu na każdej linii, wywlekając brudy na konferencjach i zgrywając wiecznie pokrzywdzonego. Z Juventusem rozstał się w analogicznych okolicznościach.
Te aspekty, w zestawieniu do niechlubnej historii przedwczesnego ścinania głów w Chelsea, czynią posadę Conte najbardziej zagrożoną. Tymczasem jednak ma kontrakt ważny do 2019 i jako profesjonalista czystej maści, zarzeka się, że zamierza go wypełnić. Mówi się, że kluczowy w tym aspekcie będzie przełom lutego i marca, czyli intensywny okres próby dla „The Blues”.

Arsene Wenger – Trzeba wiedzieć kiedy ze sceny zejść...

To już chyba najbardziej przewałkowany temat ostatnich kilku... lat. Tak, temat odejścia Francuza wraca jak bumerang co kilka miesięcy, by potem znowu na chwilę ucichnąć i uderzyć ze zdwojoną mocą. Przygoda, a raczej małżeństwo Wengera z Arsenalem zdaje się utrzymywać wyłącznie na fundamentach przyzwyczajenia. „Kanonierzy” nie znają życia bez niego na ławce, a i on nie potrafiłby funkcjonować na niej nie zasiadając.
W istocie – nie ma zbyt wielu tematów, które można w kontekście Wengera poruszyć, nie powielając ich po raz kilkusetny. Nic tak bardzo nie potrzebuje powiewu świeżości, jak szatnia Arsenalu. Nawet chwilowe wzloty nie budzą już żadnych emocji, gdyż za każdym razem rezultat jest identyczny. Arsenal popadł we wszechobecną monotonię bez najmniejszej perspektywy ruszenia do przodu.
W 2017 roku Wengerowi przedłożono dwuletni kontrakt, ku uciesze kibiców 19 pozostałych drużyn Premier League. Powszechnie jednak uważa się, ze to przedostatni, przed rezygnacją, dokument, który podpisze w czerwonej części Londynu. Okres dwóch lat miał jedynie uchronić go od natłoku uporczywych plotek dotyczących jego przedłużenia już od półmetku sezonu i pozwolić mu w stu procentach skupić się na godnym finiszu. Zgodnie ze spekulacjami mediów, zarząd „Kanonierów” szykuje już na jego miejsce Carlo Ancelottiego.
Rafał Hydzik

Przeczytaj również