Radosław Kałużny wspomina trenera-kata. "Nie praca, a zapi***ol. Dziś byłoby to naruszenie praw człowieka"
Radosław Kałużny opowiedział o współpracy z Eduardem Geyerem - słynącym z zamordyzmu byłym trenerze Energie Cottbus. - Nawet nie praca, a zap***ol - mówi o tym, co działo się podczas zajęć.
Geyer pracę trenerską rozpoczął jeszcze w NRD. Z sukcesami prowadził Dynamo Drezno, był też ostatnim selekcjonerem w historii reprezentacji tego kraju. Po zjednoczeniu Niemiec zasłynął dzięki wieloletniej pracy w Energie Cottbus, które wprowadził do Bundesligi.
Doświadczony szkoleniowiec był zwolennikiem wyjątkowo ciężkich treningów. Według Kałużnego jego plan był bardzo prosty.
- Sprowadzał się do dwóch słów – ciężka praca. Szkoła z NRD. A może nawet nie praca, a zapi***ol. Nigdy nie bałem się orki na treningu, lecz to, czego wymagał Geyer dziś zapewne podpadłoby pod naruszenie praw człowieka - powiedział Kałużny w "Przeglądzie Sportowym".
Były reprezentant Polski nazywa Geyera wręcz... "poganiaczem bydła". Wciąż dobrze pamięta swoje pierwsze spotkanie z Niemcem.
- Przyjechał Radosław Kałużny, królewicz, reprezentant Polski, „fafarafa”. I błyskawicznie został sprowadzony na ziemię. Sprowadzony… Przygnieciony! Dosłownie, bo po którymś bieganiu padłem ze zmęczenia zasypiając na hotelowych schodach. Ani trochę nie przesadzam. Po prostu bateria się wyczerpała. Nie do wiary – przyjeżdżając na zgrupowanie ważyłem 85 kilogramów, a po nim 78 - powiedział Kałużny.
Choć Geyer aplikował swoim piłkarzom niezwykle ciężkie treningi, to Kałużny twierdzi, że dobrze z nim żył. Wysyłał mu nawet świąteczne życzenia.
- Niech ktoś sobie wyobrazi, że nic nie miałem do Geyera, do jego wymagań. Od zawsze lubiłem trenerów sk***ów, dlatego z nim było mi po drodze. Zaznaczam, że to moje dzisiejsze spojrzenie, a nie te z pozycji leżącej, gdy po wycieńczającym treningu lub w jego trakcie nie miałem siły iść. Iść?! Nie dałem rady stać! - podsumował Kałużny.