"Przestaliśmy myśleć". Polski piłkarz przerwał milczenie po aferze alkoholowej. Ujawnił kulisy sprawy
Czterech reprezentantów Polski U-17 wyleciało z kadry na niedawnym mundialu ze względu na aferę alkoholową. Teraz w rozmowie z tygodnikiem "Piłka Nożna" o kulisach całej sprawy opowiedział jeden z nich, Jan Łąbędzki.
Biało-czerwoni w Indonezji byli mocno osłabieni. Wszystko ze względu na to, że czterech zawodników przyłapano na piciu alkoholu. Jan Łabędzki bardzo żałuje tego, co stało się w Azji.
- Trudno powiedzieć by cała sytuacja miała jednego prowodyra. Naprawdę trudno mi zrozumieć, jak taka głupota mogła nam przyjść do głowy, żeby wychodzić z pokoju hotelowego. Przecież na początku mieliśmy obejrzeć tylko film, odpocząć po towarzyskim meczu z USA. I nawet nie jestem w stanie powiedzieć, od kogo padło "idziemy". No i poszliśmy... Przestaliśmy myśleć - powiedział Łąbędzki.
- Jeszcze w taksówce przepraszałem za nasz występek, nie było jednak żadnej rozmowy. W hotelu podszedł do nas kierownik drużyny, lekarz i fizjoterapeuta, opowiedziałem, co się wydarzyło i poszliśmy spać. W ogóle nie dopuszczałem do siebie, że za ten występek zostaniemy wyrzuceni z mistrzostw. Trudno mi było sobie wyobrazić, że cała czwórka zostanie wykluczona z turnieju, który odbywa się na drugim końcu świata. Dopiero rano dowiedzieliśmy się, że wracamy do Polski i nie ma odwrotu od tej decyzji. Wróciliśmy do pokoju i płacz. Tylko tyle nam zostało - dodał.
W rozmowie z tygodnikiem "Piłka Nożna" młody zawodnik opowiedział też o tym, w jaki sposób piłkarze wrócili do kraju. Warunki nie były łatwe, a podróż trwała przez ponad dobę.
- Byliśmy przekonani, że wrócimy z jednym z dwóch obecnych tam kierowników drużyny. Wracaliśmy sami, choć wtedy nikt o tym nie myślał. Zaczęło się na dobre, kiedy w Polsce wyszła ta sprawa. Mnóstwo telefonów, wiadomości. Rodzice, najbliżsi, nie wierzyli w to, co się stało. Bo dlaczego mieliby wierzyć, skoro w Polsce nigdy nie robiłem takich rzeczy - podkreślił.
- Wylądowaliśmy w środę o 6 rano. Po 25 godzinach podróży. Przede wszystkim byliśmy wystraszeni, że na lotnisku będą czekać na nas dziennikarze. Byłem w kontakcie z mamą, ale mówiła, że nikogo nie ma. Wie pan, jak wyglądaliśmy? Jak bohaterowie filmu "Kac Vegas". I nie mówię tego, żeby żartować z naszego incydentu. Jeden w kąpielówkach, drugi w koszulce na lewą stronę, bo nie mieliśmy odzieży na zmianę, wszystkie reprezentacyjne stroje musieliśmy zostawić w Indonezji. Trzeci z klapkami w ręku. Podczas przesiadek ludzie zwracali nam uwagę, żebyśmy przerzucili koszulkę na właściwą stronę, a ona była po prostu brudna - zakończył.