Polska mistrzem świata? Dziś to odległe marzenie, a kiedyś byliśmy naprawdę blisko

Polska mistrzem świata? Dziś to odległe marzenie, a kiedyś byliśmy naprawdę blisko
screen z youtube.com
Zapisaliśmy się w historii Mundiali dwoma trzecimi miejscami co jest niezłym osiągnięciem, ale daje nam w klasyfikacji medalowej wszech czasów zaledwie 13. miejsce. Nie odkryję Ameryki twierdząc, że w dłuższej perspektywie liczą się tylko zwycięzcy. Trzykrotnie byliśmy blisko, ale poza nami niewielu o tym pamięta.
Tym trudniej o pamięć, że od końca dekady znaczonej reprezentacyjnymi sukcesami minęło 36 lat. Szmat czasu, tym bardziej, że w późniejszym okresie rzadko dawaliśmy oznaki piłkarskiego życia na arenie międzynarodowej. Pojedyncze sukcesy tylko w Polsce były przyjmowane jako zapowiedź powrotu „złotych” lat.
Dalsza część tekstu pod wideo
Ostatnie nadzieje zostały rozwiane w 1986, gdy po pokonaniu Portugalii doznaliśmy klęsk z Anglią i Brazylią, kończąc turniej z bilansem bramkowym 1-7. Fala optymizmu związana ze srebrną drużyną Wójcika rozbiła się o skały charakterystycznej dla lat 90. bylejakości. Zapowiedzi Engela, że jedzie do Azji po tytuł były już tylko śmieszne.
Pomimo przełamania „klątwy Bońka” przed 16 laty, dopiero teraz wracamy do prawdziwej gry na Mundialu. Nadszedł czas, żeby zastanowić się nad tym, co przeszkodziło nam przed laty w osiągnięciu największego sukcesu w reprezentacyjnej piłce. Historia naprawdę bywa nauczycielką życia i warto od czasu do czasu spojrzeć wstecz, by ruszyć śmiało do przodu.

1974 - Cudowne Lato

Asekurująca się komunistyczna propaganda kazała wierzyć kibicom, że jedziemy na turniej do Niemiec w roli „Kopciuszka”. Co najdziwniejsze taka pamięć o najlepszym z polskich mundiali przetrwała do dziś. Tymczasem przed turniejem byliśmy wymieniani w pierwszej szóstce najlepszych drużyn, a zdarzały się i bardziej optymistyczne oceny.
Złoty medal olimpijski nie robił może wrażenia na szerokich rzeszach kibiców, ale fachowcy zauważyli, że pokonaliśmy tam trzy najsilniejsze wówczas europejskie reprezentacje krajów bloku wschodniego. Doszło wyeliminowanie wiecznego faworyta Anglii, a nawet półfinał ME do lat 23 osiągnięty w okresie kolidującym z przygotowaniami do MŚ.
Nasi gracze na czele z Deyną nie byli anonimowi. Kapitan naszej reprezentacji od lat uchodził za jednego z najlepszych i najbardziej kreatywnych pomocników świata. Nasze szanse obniżał brak Lubańskiego, ale nie na tyle, żeby opowiadać bajki o ambitnej drużynie nuworyszy. Może być i tak, że ciągłe klepanie o nadzwyczajności sukcesu z każdym wygranym meczem zwiększało samozadowolenie graczy.
Mecz z RFN przekreślił nadzieję na tytuł. Powszechnie uważa się, że gra na zalanym wodą boisku zniwelowała nasze atuty. Moim zdaniem zadecydował raczej brak w składzie kontuzjowanego Szarmacha, którego nie był w stanie zastąpić Domarski. Drugim powodem było nerwowe oczekiwanie na decyzję sędziego.
Nie wierzę, by reprezentacja gospodarzy była również trzymana w niepewności czy spotkanie w ogóle zostanie rozegrane tego dnia. Jakby nie było, mecz był dobry w naszym wykonaniu, a Maier dokonywał cudów zręczności, by zachować czyste konto. Wtedy byliśmy naprawdę blisko finału, ale na tym poziomie decydują drobiazgi. Warto o tym pamiętać, gdy staniemy przed kolejną szansą.

1978 - Jazda po złoto bez polotu

Tym razem ostrze propagandy było skierowane odwrotnie. Gasnącym rządom ekipy Gierka sukces był potrzebny za wszelką cenę. Po odejściu trenera Górskiego znaleziono idealnego w tym kontekście następcę w osobie Gmocha. Uosabiał wszystkie pożądane cechy, a przede wszystkim śmiało deklarował, że na Mundial jedzie po mistrzostwo.
Faktycznie dysponował bardzo silnym, sprawdzonym w łatwo wygranych eliminacjach składem. Zachowany został trzon kadry z 1974, wrócił Lubański i przede wszystkim pojawiła się fala młodych, bardzo zdolnych graczy, takich jak Boniek, Nawałka czy Iwan. Do pełni szczęścia brakowało kontuzjowanego Terleckiego.
Wszystko co złe zaczęło się, jak to często bywa, od gadania. Niesiony przychylną mu propagandą trener tak długo podkreślał swoją rolę w sukcesach drużyny Górskiego, aż zaczęło wychodzić na to, że to on i jego legendarny bank informacji był prawdziwym ich ojcem. Bez publicystycznego wsparcia te wykwity megalomanii nie byłyby możliwe.
Cenne informacje mieszały się z paranaukowym bełkotem, a nadmiar informacji bywa równie szkodliwy jak ich brak. Co z tego, że towarzyskie mecze rywali obserwowała grupa fachowców i każdy rejestrował poczynania jednego piłkarza, skoro już inauguracyjny mecz z RFN wykazał, że przeszacowano aktualną formę rywala.
Ale decydujące było to, że Gmoch z grupy świetnych piłkarzy nie stworzył dążącej do jednego celu drużyny. Podział na młodych i starych był widoczny już na zgrupowaniach. Osobno trzymali się faworyzowani przez Gmocha zgoła przeciętni gracze, forowani z powodów nie mających wiele wspólnego z futbolem.
Doszły kłótnie o pieniądze, podejrzenia wobec działaczy i samego trenera. W takich warunkach grać o mistrzostwo świata nie sposób. Ale najważniejsza przyczyna niepowodzenia leżała po stronie polityki komunistycznych władz. Po sukcesie odniesionym w 1974 należało bowiem „uwolnić” jego twórców, dając zgodę na transfery zagraniczne.
Demotywował warunek ukończenia 30 lat w czasach, gdy piłkarskie kariery były krótsze. Ogrywanie przeciętniaka, który kopiąc piłkę zarabia bajeczne sumy, sprawia satysfakcję tylko do pewnego momentu. W zasadzie wystarczyła oficjalna zapowiedź, że nagrodą za sukces w Argentynie będzie otwarcie transferowych drzwi. I sukces zostałby osiągnięty, ale jak to mówią: mądry Polak po szkodzie.

1982 – Futbol w cieniu politycznej przemocy

W czasie hiszpańskiego mundialu trwał w najlepsze stan wojenny, wprowadzony przez reżim Jaruzelskiego ledwie przed kilkoma miesiącami. Wówczas najostrzej zarysowała się granica dzieląca enklawę jaką był futbol od realnego życia przeciętnego kibica. O dziwo nie przeszkodziło to cieszyć się z osiągnięć drużyny Piechniczka zarówno osadzonym w obozach internowania, jak i sprawcom ich nieszczęść.
Prawdziwym kuriozum był fakt, że przed Mundialem nie rozegraliśmy ani jednego meczu towarzyskiego. Można przyjąć, że kraje zachodnie nas bojkotowały, ale w zasadzie chodziło o zapobieżenie demonstracji politycznej, stąd z kalendarza wypadł mecz z mało zachodnim ZSRR. Zresztą jakby na przekór tezie o bojkocie zgrupowania kadry odbyły się w Hiszpanii i RFN.
Niewątpliwie mieliśmy silną drużynę. Ostatnimi nićmi wiążącymi nas z kadrą Górskiego byli 32-letni Lato i jego rówieśnik Szarmach, a także Żmuda, którego ujrzeliśmy jeszcze na kolejnym Mundialu i wieczny rezerwowy Kusto. Niewątpliwą gwiazdą zespołu był Boniek, stąd i głównie pod jego adresem kierowano pretensje po dwóch pierwszych zremisowanych bezbramkowo meczach.
Odrodzenie przyszło w drugiej połowie meczu z Peru i tak naprawdę pokaz wielkiego futbolu w wykonaniu reprezentacji Polski trwał 135 minut. Wystarczyło to do zdobycia medalu, ale znowu pozostał niedosyt. Po raz trzeci z rzędu zabrakło naprawdę niewiele. Analizując przegrany 0:2 półfinał z Włochami można dojść do wniosku, że nie mieliśmy szans, ale…
Należy pamiętać, że w decydującym meczu nie zagrał Boniek, ukarany żółtą kartką za zachowanie w murze podczas meczu z ZSRR. Straciliśmy nie tylko podstawowego gracza, ale runęła też cała formacja ofensywna. Znakomici skrzydłowi Lato i Smolarek dogrywali w pustkę, bo Pałasz, który wszedł zresztą dopiero po przerwie, niknął przy klasowych włoskich obrońcach.
Piechniczek nigdy rozsądnie nie wyjaśnił, dlaczego nie postawił na Szarmacha. Napastnika, który zarówno w 1981, jak i rok później został uznany przez „France Football” za najlepszego obcokrajowca ligi francuskiej. Na co dzień udowadniał swoją snajperską sprawność i trudno pojąć, dlaczego miałby zawieść akurat w półfinale MŚ. Pointą niech będą rozłożone w wymownym geście ręce i brak radości snajpera, gdy w meczu o trzecie miejsce strzelił pięknego gola Francji.
Nie było moim celem pisanie historii alternatywnej, a raczej chęć zwrócenia uwagi na fakt, że w meczach o najwyższą stawkę często decydują szczegóły. Nie drobiazgi, bo takimi nie są atmosfera w drużynie czy błędy selekcjonera, ale nawet rzeczy niewymierne, które często widać dopiero po latach.
Obyśmy w kontekście zmarnowanych szans nie oceniali po latach mistrzostw, które odbędą się dosłownie za chwilę. Warto jednak pamiętać, że trzykrotnie otarliśmy się o najważniejszy piłkarski laur. Mieliśmy świetnych piłkarzy i bardzo dobrych trenerów. Nie byliśmy ofiarą sędziowskich pomyłek. Nie brakowało nam nawet szczęścia, ale wrota wielkiego finału pozostały zamknięte. Czy na zawsze?
Jacek Jarecki

Przeczytaj również