O upadku Bury FC. Jak nieodpowiedzialny właściciel złamał serca kibicom jednego z najstarszych klubów w Anglii
Bury FC było jednym z najstarszych klubów w Anglii, czyli kolebce europejskiego futbolu. W 1900 i 1903 roku zdobyło nawet Puchar Anglii, a jeszcze w kwietniu świętowało awans na trzeci poziom rozgrywkowy. Niestety, w przypadku tej drużyny można używać już tylko czasu przeszłego, gdyż 27 sierpnia 2019 roku podjęto decyzję o jej rozwiązaniu.
Bury FC od wielu miesięcy borykało się z problemami finansowymi Co najgorsze, działacze nie mogli dogadać się z żadnym inwestorem, który mógłby uratować klubowi życie.
Nadzieja przepadła, a kibicom pękły serca
Sytuacja ta może kojarzyć się polskim kibicom z tym, co zimą działo się w Wiśle Kraków. Wtedy cała piłkarska Polska wstrzymała oddech i codziennie śledziła najnowsze informacje dotyczące tego, co dzieje się w “Białej Gwieździe”. Tamta historia miała swój happy end. Kibice Bury FC niestety się go nie doczekali.
Od awansu Bury do League One minęło zaledwie kilka miesięcy. Kibice przeżyli prawdziwy rollercoaster i zjednoczyli się w obliczu własnej tragedii. Kiedy klub upadał, fani przychodzili pod stadion, wieszali szaliki i sprzątali trybuny z myślą, że dojdzie do najbliższego meczu z Doncaster.
Sytuacja była bardzo trudna już wtedy, kiedy klub wywalczył wspomniany awans z League Two. W kwietniu wyszło na jaw, że piłkarze nie dostają wynagrodzenia za swoją grę, a Bury FC jest dłużne 227 tysięcy funtów urzędowi skarbowemu.
Władze ligi podjęły decyzję, że drużyna rozpocznie rozgrywki ze stratą 12 punktów. Podały również termin na oddanie planu finansowego i niejednokrotnie go przesuwały. Ów plan ostatecznie nigdy nie został zrealizowany.
Sytuację związaną z upadkiem Bury FC skomentował również Gary Neville, były obrońca Manchesteru United, którego mama do samego końca pracowała w klubie jako sekretarka.
- To co się stało rozdziera na strzępy serca wszystkim mieszkańcom miasta. Po 134 latach przestają mieć swój ukochany klub. To jak strata kogoś bliskiego z rodziny. Nie mogę patrzeć na to, jak rozbita jest moja mama, która do ostatniego dnia robiła dla klubu wszystko, co mogła - wyznał Neville.
Rozwiązanie Bury FC było pierwszą taką sytuacją w Anglii od 27 lat, kiedy zlikwidowano Maidstone. Skutkiem jest utrata pracy ok. 150 osób. Jak na razie nie wiadomo, jaka przyszłość czeka tych ludzi. Być może w Anglii już niebawem pojawi się kolejny “feniks”, czyli klub, który powstał w miejsce upadłego. Tak się stało chociażby z AFC Wimbledon, który został założony w miejscu Wimbledon FC.
Stewart Day rządził, aż nadszedł ten smutny dzień
Za wszystko to, co doprowadziło do upadku Bury FC wini się Stewarta Daya, przedstawiciela branży budowlanej i właściciela klubu od 2013 roku. Człowiek ten obrał sobie za cel awans do Championship w trakcie 5 lat i postanowił postawić wszystko na jedną kartę, w ogóle nie mierząc przy tym sił na zamiary.
Wydawał ogromne pieniądze na transfery i oferował piłkarzom pensje zbyt wysokie, aby budżet mógł je udźwignąć. Można powiedzieć, że zawodnicy sprowadzani wówczas przez Daya byli tak zwanymi “najemnikami” - nie czuli przywiązania do Bury FC i wraz ze swoimi agentami byli nastawieni głównie na zarabianie funtów.
- Przestrzegałem Steve’a, że nasz budżet tego nie wytrzyma. Ale agenci piłkarzy wiedzieli za jakie sznurki pociągnąć, żeby namówić go na kolejne transfery. W pewnym momencie mieliśmy w klubie aż dziewięciu napastników - wyznał w rozmowie dla “The Times” Karl Evans, były dyrektor sportowy “Czerwonych Diabłów”. który od 2017 pracował w Bury FC.
Stewart Day popełnił jeszcze jeden duży błąd. Było nim kupienie od Manchesteru City ośrodka treningowego w Carrington, 30 kilometrów od siedziby klubu. Poważnie nadszarpnęło to klubowy budżet, a ponadto oddaliło drużynę od kibiców. Bury FC stało się mniej lokalne i straciło swój charakter. Karl Evans zwrócił uwagę również na to i dodał, że próba przerobienia klubu na drugi Sunderland musiała skończyć się katastrofą.
Jeszcze niedawno wszyscy byli prawie niemal pewni, że los Bury FC podzieli inny znany brytyjski klub, Bolton Wanderers. W tym przypadku wszystko skończyło się bardzo szczęśliwie. Pieniądze, które pomogły klubowi w przetrwaniu wyłożyła firma Football Ventures, a całe przedsięwzięcie mocno wsparł sam Nick Mason, perkusista kultowego zespołu Pink Floyd i kibic Boltonu.
Dyrektor wykonawcza EFL, Debbie Evans, zapowiedziała, że zrobi wszystko, aby przykrość, jaka spotkała wszystkich związanych z Bury FC już nigdy nie przydarzyła się żadnemu angielskiemu klubowi. Miejmy nadzieję, że jej działania okażą się skuteczne, a nieodpowiedzialna polityka transferowa i zarządzenia klubowym budżetem bez opamiętania już nigdy nie odbiorą kibicom przyjemności przychodzenia na mecze lokalnej drużyny, co dla niektórych z nich było przecież sensem życia.
Kacper Dąderewicz