Mourinho brnie donikąd. A Manchester United razem z nim
Manchester United w Lidze Mistrzów poniósł porażkę. Jose Mourinho – klęskę. Dwumecz z Sevillą pokazał, że jego drużyna zmierza donikąd, a jego pomysł na futbol się wypalił.
Jeśli ktoś wciąż szuka potwierdzenia, że pieniądze nie zawsze dają szczęście, czyli przekładając na język piłki nożnej: sukcesy i dobrą grę, niech spojrzy na Manchester United. Piłkarze z jego obecnej kadry kosztowali 747 mln euro. Sam Jose Mourinho w ciągu czterech okien transferowych wydał na nowych zawodników prawie połowę tej kwoty. A przecież te liczby nie mówią jeszcze wszystkiego: pomijają pensje, premie, prowizje agentów i koszty związane z zakontraktowaniem Zlatana Ibrahimovicia i Alexisa Sancheza. Wszystko na kosmicznym poziomie.
Sevilla, z którą Manchester United odpadł w 1/8 finału Ligi Mistrzów, swoją obecną drużynę zmontowała za 160 mln euro. W dodatku wzięła trenera z drugiej ligi, który był na rynku tylko dlatego, że spaprał przebudowę Milanu i go stamtąd pogoniono.
Zostało tylko nazwisko?
Mourinho wciąż uchodzi za fachowca z ekstraklasy, choć trudno oprzeć się wrażeniu, że z wielkiego trenera zostało głównie wielkie nazwisko i wielkie wspomnienia. Od pewnego czasu obserwujemy jego zmierzch. Otwarte pozostanie pytanie, czy to słońce zajdzie na dobre, czy jeszcze kiedyś zaświeci.
Portugalczyk został menedżerem Manchesteru United latem 2016 roku. Jego przyjście traktowano jako obietnicę zakończenia smuty po abdykacji Aleksa Fergusona.
W tym samym czasie Manchester City objął Josep Guardiola. Na transfery wydał nawet dużo więcej od Mourinho, całkowicie przemeblował swoją drużynę, ale – w przeciwieństwie do Portugalczyka – ostatecznie nadał jej nową, wysoką jakość. Znów zespół Guardioli jest inspiracją i punktem odniesienia dla innych. Znów zaczyna rozstawiać wszystkich po krajowym podwórku. Znów wielu jego piłkarzy pięknie rozkwita i prezentuje nowe oblicze. Znów – tak jak wcześniej w Barcelonie i Bayernie.
Mourinho nigdy nie myślał takimi kategoriami. Nie był ani trenerskim długodystansowcem, ani myślicielem od wielkich idei, ale pragmatykiem od doraźnych działań. Ale chyba nigdy wcześniej kontrast między nim a Guardiolą nie był tak duży jak obecnie. Nawet wówczas, gdy jego Inter całą drużyną bronił na Camp Nou awansu do finału Ligi Mistrzów. Włosi byli wtedy przy piłce przez 14 procent gry, ale organizacja ich defensywy, konsekwencja i poświęcenie budziły uznanie. W obecnym Manchesterze United pozytywnych emocji nie budzi nic. Jest po prostu byle jaki.
Mourinho może się bronić tylko wynikami
Mourinho prawie zawsze swoje największe sukcesy osiągał w drugim roku pracy w danym klubie. Drugi i ostatni sezon w FC Porto zakończył mistrzostwem Portugalii i – nade wszystko – triumfem w Lidze Mistrzów. Drugi i ostatni rok w Interze – nałożeniem na głowę trzech koron. Drugi sezon w Realu – jedynym mistrzostwem podczas swojego trzyletniego pobytu w Madrycie. Drugi sezon drugiej kadencji w Chelsea – mistrzostwem Anglii. Jedyny wyjątek w tej wyliczance stanowi jego pierwszy pobyt w Londynie. Wówczas sukcesy Chelsea rozlały się na trzy sezony.
Teraz Portugalczyk zmierza do końca drugiego sezonu pracy na Old Trafford. Pierwszy przyniósł drugorzędne trofea: Tarczę Wspólnoty, Puchar Ligi i zwycięstwo w Lidze Europy. Wszystkie stanowiły niezłe alibi dla Mourinho. Szczególnie wygrana z Ajaksem w finale Ligi Europy. Nie dość, że to zwycięstwo dało Manchesterowi United przepustkę do Ligi Mistrzów, to jeszcze przykryło rozczarowujący rok w lidze i utrwaliło wizerunek Mourinho jako specjalisty od pucharowych bojów.
Rywalizacja z Sevillą jeszcze go nie zrujnowała, ale na pewno poważnie naruszyła. Cały dwumecz był kompromitacją portugalskiego trenera i jego drużyny. Od pomysłu, przez wykonanie i śladowe zagrożenie rywalowi, po żenujące tłumaczenia po pożegnaniu z rozgrywkami. Gdy Mourinho opowiadał, że takie niepowodzenie nie powinno być dla Manchesteru United żadną nowością, bo sam wyrzucał go z rozgrywek jako trener innych drużyn, to właściwie wymierzał soczysty policzek swoim pracodawcom i kibicom.
Mourinho od razu przypomniano, co mówił, gdy pracując w Porto eliminował z pucharów drużynę Aleksa Fergusona: że w składzie United jest kilku topowych piłkarzy, że powinni grać lepiej, że nie dziwi się emocjom Szkota, skoro jego zawodnicy zostali tak zdominowana przez przeciwnika, który został zbudowany za ułamek manchesterskiego budżetu. Teraz sam mógłby usłyszeć podobne słowa.
Mimo niepowodzenia w Lidze Mistrzów, to paradoksalnie wyniki są jedynym, co może jeszcze bronić misji Mourinho w Manchesterze United. Drugi rok Portugalczyka na Old Trafford prawie na pewno będzie lepszy od debiutanckiego. Prawdopodobnie skończy się wicemistrzostwem Anglii – choć o realnej walce o tytuł nie było mowy – i może nawet krajowym pucharem. Nie da się jednak tym zachwycić.
Droga donikąd
Wszystko, co poza wynikami, mocno obciąża Mourinho. Trudno uznać, by dzięki niemu rozwijali się piłkarze. Trudno zauważyć postęp drużyny. Trudno wreszcie bronić jego pomysłu na grę – ograniczonego, prymitywnego, oszczędnego. Jak duże wydają się możliwości jego gwiazd, tych wszystkich Pogbów, Sanchezów, czy Lukaków, tak wielka jest zbrodnia, którą popełnia na ich potencjale. Często cała drużyna po prostu dusi się w gorsecie zakładanym przez Portugalczyka. I wiezie się, tak jak i jej trener, na wybitnych umiejętnościach i refleksie Davida De Gei, najlepszego w statystykach bramkarza Premier League. Jednym słowem – marazm.
Na początku tego roku Mourinho przedłużył kontrakt – jego związek z Manchesterem United ma trwać przynajmniej do połowy 2020 roku. Gdyby Portugalczyk rzeczywiście wypełnił umowę, to byłoby to w jego karierze szczególne wydarzenie. Nigdy w żadnym klubie nie wytrwał tak długo. Co prawda w Chelsea łącznie spędził ponad pięć lat, ale ten okres należy rozbić na dwie kadencje. Obie kończyły się tak samo – wyrzuceniem z pracy. I to w kiepskiej atmosferze, bo zanim Mourinho odchodził z kolejnych klubów, to zazwyczaj robił wokół siebie sporo smrodu. O jego konfliktach z piłkarzami plotkowano, gdy był trenerem Realu i Chelsea. Teraz, głównie w kontekście Pogby, mówi się o nich w Manchesterze.
Niewykluczone, że i w nim skończy się na przedwczesnym rozstaniu i wyjeździe Mourinho do pracy w Paryżu. Na razie Portugalczyk, a całe United razem z nim, brną donikąd. Pewnie zaraz zacznie rozgłaszać, że jego drużynie potrzebny jest program naprawczy, który sprowadza się do sprzedania paru piłkarzy i dokupieniu za ciężkie miliony nowych. Jeśli Mourinho poprzestanie tylko na tym, nie zmieniając jednocześnie swojego podejścia i pomysłu na piłkę, to perspektywy przed tym związkiem będą raczej przeciętne. A przecież nie o przeciętność chodzi w Manchesterze United.
Bartosz Wlaźlak