Cezary Kulesza odniósł się do afery Stasiaka. Przedstawił nowe fakty. "To są właśnie te manipulacje"
Prezes PZPN Cezary Kulesza zabrał głos na temat afery Mirosława Stasiaka. W rozmowie z portalem "Sport.pl" przedstawił nowe fakty w sprawie wyjazdu do Mołdawii.
Podczas rozgrywanego w czerwcu meczu z Mołdawią w ramach eliminacji do przyszłorocznych mistrzostw Europy wśród zaproszonych gości znalazł się skazany za korupcję Mirosław Stasiak.
Zaraz po opublikowaniu informacji na ten temat przez media, oświadczeniem w sprawie obecności byłego działacza podzielił się PZPN. Jak przekazano, Stasiak pojawił się na meczu reprezentacji Polski jako gość jednego ze sponsorów. W komunikacie nie padła jednak nazwa firmy.
Działania podjęte przez polską federację zmusiły kolejnych sponsorów do zajęcia stanowiska w tej sprawie. Finalnie do zabrania 55-latka na pokład przyznała się firma inszury.pl.
W rozmowie z portalem "Sport.pl" nowe fakty na temat całego zamieszania ujawnił Cezary Kulesza. Prezes PZPN opisał, jak wyglądała ta sytuacja z jego perspektywy.
- W którymś momencie sprawa zaczęła być już sztucznie nakręcana. Przykładem jest historia z obecnością pana Stasiaka na murawie stadionu w Kiszyniowie. Pojawił się na boisku godzinę po meczu. Wtedy chodziło tam już bardzo dużo osób - zaczął Cezary Kulesza.
Włodarz polskiej federacji stwierdził, że oskarżony o korupcję działacz nie posiadał przy sobie akredytacji związku, która umożliwiała przebywanie na płycie boiska po zakończeniu meczu.
- Jeden z redaktorów powiedział, że Stasiak był na boisku i miał przy sobie akredytację PZPN. To się rozniosło, ale dowodów żadnych pan redaktor nie pokazał. Tymczasem, prawda była taka, że takiej akredytacji nie mógł mieć, bo ze ścisłego kierownictwa miałem ją ja i sekretarz Łukasz Wachowski. A my w ogóle byliśmy w innej części stadionu, w strefie VIP, z prezesem mołdawskiej federacji. Świadkami są nasi wiceprezesi - dodał.
- To są właśnie te manipulacje. Ktoś rzuca hasło: miał prawdopodobnie akredytację PZPN. Następni ludzie zaczynają do tego dorabiać swoje teorie. I co się dzieje? Nasi kibice są wrogo nastawiani przeciwko federacji. Bo PZPN go zabrał, bo PZPN dał mu akredytację. Jeśli jeden redaktor z drugim tak piszą, to dlaczego teraz nie pokażą mi dowodu? A jeśli go nie mają, to dlaczego nie wyjdą i nie przeproszą? Nie mnie, ale tych ludzi, których wprowadził w błąd - zakończył prezes PZPN.