Lech z zaliczką przed "azerskim piekłem". Ważna zmiana na trybunach w Poznaniu. "Wielu kibiców to zauważyło"
Lech Poznań sprawił sobie i swoim kibicom wielką niespodziankę. "Kolejorz" przed startem gry w europejskich pucharach był wielką niewiadomą, a po najpiękniejszej akcji spotkania przed wtorkowym rewanżem w "azerskim piekle" ma bardzo istotną jednobramkową zaliczkę. O takie otwarcie sezonu w Poznaniu chodziło. John van den Brom swój debiut i 50. mecz w europejskich pucharach uczcił prestiżowym i ważnym zwycięstwem.
Przed meczem wśród kibiców panowała niepewności. Dziwnym widokiem było zobaczenie przy ławce Lecha nowego szkoleniowca, który w zastępstwie Macieja Skorży rozpoczął z "Kolejorzem" bój o Ligę Mistrzów. W końcu 45 dni temu cały stadion na cały głos skandował imię i nazwisko poprzedniego trenera, który przyniósł do klubu to, o czym wszyscy marzyli. Dzisiaj być może Skorża w domowym zaciszu oglądał to spotkanie, a Lecha prowadził już holenderski duet. Nowy widok, do którego trzeba się przyzwyczaić.
Szkoleniowiec wraz z zespołem pojawił się na rozgrzewce. Po chwili dołączył do niego Danny Landzaat i obaj przyglądali się swojej nowej drużynie, schowani na ławce rezerwowych.
Początek meczu był spokojny. Obie strony się badały, później przewagę osiągnął Karabach. "Kolejorz" został zepchnięty do głębokiej defensywy, ale w niej nie pękał. Azerowie grali głównie do 16-metra przed bramką lechitów. Rywale oddawali strzały z bezpiecznej odległości, a tylko dwa trafiły w bramkę Artura Rudko. Jeśli chodzi o Ukraińca, to do przerwy dał swoim kolegom z defensywy pewność. Wychodził do piłek, dochodził do nich i wybijał. Po przerwie nie zszedł z dobrego poziomu. Zdecydowanie pomógł zachować czyste konto, choć wcale nie miał aż tak dużo pracy, ile mógł się spodziewać przed meczem.
Lech z kolei próbował bardzo szybko przejść pod bramkę rywala, tak jak za czasów Macieja Skorży, ale nie za bardzo to wychodziło. Azerowie dobrze i przede wszystkim szybko organizowali się w defensywie po stratach piłki. Kilka razy także potrafili szybko przeciąć takie akcje Lecha.
Każdemu przed meczem rzuciła się w oczy obecność w wyjściowym składzie Kristoffera Velde, a brak w nim Adriela Ba Loui. Jak udało nam się dowiedzieć, na prawej stronie pojawił się Velde, bo celem było większe zabezpieczenie prawej strony. Iworyjczyk często zapominał w przeszłości o defensywie, a na lewej stronie gości grał Abdellah Zoubir, który był wyróżniającym się graczem dwa lata temu podczas meczu z Legią Warszawa i był autorem jednej z bramek w tamtym spotkaniu.
Norweg nie grał zbyt dobrze do momentu, kiedy jednym, dobrym podaniem, otworzył akcję bramkową na prawej stronie.
Po przerwie - Lech lepiej zorganizowany
Lech do przerwy miał problemy z utrzymaniem się z piłką na połowie rywala, wymieniając przy tym kilka podań. "Kolejorz" nie był "ekskluzywny" w ofensywie. Jednak to lechici przeprowadzili najładniejszą akcję jeszcze przed zejściem do szatni i w sumie jedyną w pierwszej połowie, a ona zakończyła się golem. Świetne dośrodkowanie Pereiry z prawej strony wykończył Ishak, dla którego była to 9. bramka w Lechu w europejskich pucharach w 11 rozegranym meczu.
W drugiej połowie do gry ostro ruszył Karabach i już w jednej z pierwszej akcji mógł wyrównać. Lech przetrwał ten mocny początek, momentami zaczął iść na wymianę ciosów, a już w okolicach 60. minuty było widać kryzys fizyczny u jednych i drugich. Robiły się dziury w środku pola. Było to ryzykowne, ale lechici potrafili kontrować i tworzyć więcej akcji ofensywnych, czym odpychali rywali od własnej bramki. Piłkarze Lecha utrzymywali się dłużej przy piłce na połowie rywala.
Sam mecz trzymał w napięciu w każdej minucie i do samego końca. Przy Bułgarskiej wielu kibiców zauważyło, że dawno nie było tak żywiołowego i głośnego dopingu. Trybuny Stadionu Miejskiego żyły tak samo, jak John van den Brom w końcówce spotkania. Kibice Lecha już od pierwszego meczu byli na 100 proc. gotowi na nowy sezon.
W miarę upływu minut Lech wyglądał coraz lepiej w defensywie. Każdy z obrońców wraz z bramkarzem grali pewnie i skutecznie. Azerowie z Poznania wyjeżdżają bez gola i to także jedna z najważniejszych informacji wtorkowego wieczoru. Później John van den Brom przeprowadził dwie zmiany i zespół przeszedł na ustawienie 1-4-4-2 poprzez wprowadzenie Szymczaka.
Lech grał mądrze i odpowiedzialnie. Momentami było widać dojrzałość drużyny. Była walka, było zaangażowanie i piękna akcja. Tym udało się wygrać z Karabachem i postraszyć Azerów przed rewanżem.
Holender zaliczył dobre otwarcie w Poznaniu. Wygrał mecz z bardzo trudnym rywalem, czym kupił sobie publikę. Po wszelkich czerwcowych perturbacjach Lechowi nie mogło się przydarzyć nic lepszego niż zwycięskie otwarcie sezonu z mocnym Karabachem. Awans do kolejnej rundy jest jak najbardziej realny, a "Kolejorz" się nawet do niego przybliżył. Taki wynik w Poznaniu wzięto by w ciemno jeszcze przed startem meczu. Teraz lechici muszą zagrać takie samo, albo jeszcze lepsze spotkanie.
Czas na azerskie piekło, bo przecież Azerbejdżan nazywany jest "Land of fire", czyli kraj ognia.