Lech Poznań nie chciał. Niemiec wziął i nie narzeka
Kibice Lecha Poznań przyjmowali go jako objawienie. Wiara w to, że swoimi bramkami pomoże zdobyć "Kolejorzowi" kolejne mistrzostwo, szybko jednak zgasła. Denis Thomalla był częściej bohaterem memów niż strzelcem goli, lecz później jego kariera przybrała niespodziewany obrót.
Sezon 2014/2015 Ekstraklasy rozstrzygnął się na ostatniej prostej. Ostatecznie to Lech Poznań sięgnął po pierwsze od pięciu lat mistrzostwo Polski, wyprzedzając o punkt Legię Warszawa. Spora była w tym rola Zaura Sadajewa, który stanowił o sile ataku "Kolejorza". Z końcem sezonu wygasło jednak jego wypożyczenie z Achmatu Grozny. Włodarze klubu musieli zacząć poszukiwania następcy Rosjanina.
Padło na snajpera raczkującego jeszcze wówczas RB Lipsk. Za Denisa Thomallę, który brylował w poprzedniej kampanii w barwach SV Ried, zapłacono aż 400 tysięcy euro. Jego liczby w austriackiej Bundeslidze robiły jednak wrażenie: zawodnik strzelił dziesięć goli i zaliczył siedem asyst w 30 występach. Wydawało się, że ma papiery na to, by stać się jednym z czołowych piłkarzy Ekstraklasy.
Tych statystyk Thomalli nie udało się jednak przełożyć na pobyt w Poznaniu. Dość powiedzieć, że rozegrał 27 spotkań, w których strzelił zaledwie dwa gole i dołożył asystę. W końcówce rundy jesiennej cierpliwość do Niemca stracił już nawet Jan Urban. Thomalla wylądował na ławce rezerwowych, a niedługo później - poza kadrą. Miejsce w ataku znalazł nominalny pomocnik, Kasper Hamalainen.
Gdy tylko rozpoczęło się zimowe okno transferowe, Urban rąbnął pięścią w stół, domagając się ściągnięcia napastnika strzelającego gole. Ten postulat udało się spełnić, gdyż na ul. Bułgarską zawitał Nicki Bille Nielsen. Karol Klimczak i Piotr Rutkowski mogli jednak pluć sobie w brodę, że kilka miesięcy wcześniej odrzucili możliwość zakontraktowania Nemanji Nikolicia, który brylował w barwach Legii.
Na ratowanie sezonu było jednak już za późno. Sprawę pogorszyła szybka kontuzja Bille Nielsena i przedłużająca się rehabilitacja Marcina Robaka. Ostatecznie "Kolejorz" zakończył kampanię na siódmym miejscu w tabeli. A co z Thomallą? Przeniósł się na wypożyczenie do ojczyzny, gdzie zasilił szeregi Heidenheim. I, jak na złość fanom Lecha, niemal natychmiast... zaczął zdobywać bramki.
Choć sympatycy nazywali ten ruch najlepszym zimowym transferem Lecha, na zapleczu Bundesligi Thomalla radził sobie dość dobrze. Wystąpił w czternastu meczach, w których strzelił cztery gole i zaliczył dwie asysty. Klub był na tyle zadowolony z jego postawy, że postanowił go wykupić. Media donosiły jednak, że Lech i tak pozostał stratny na napastniku około kilkudziesięciu tysięcy euro.
Thomalla zadomowił się w Heidenheim i występuje tam po dziś dzień. Choć z czasem przestał być kluczowym zawodnikiem tej ekipy, wykorzystuje otrzymywane szanse w krajowym pucharze oraz po ligowych wejściach z ławki rezerwowych. W ubiegłym roku Heidenheim awansowało do Bundesligi po raz pierwszy w historii - także dzięki zdobytym przez 31-letniego obecnie piłkarza bramkom.
W zakończonej kampanii klub wprawił w zdumienie całe Niemcy, finiszując na ósmym miejscu w tabeli i kwalifikując się do Ligi Konferencji Europy w rok po awansie. Wszystko wskazuje na to, że i Thomalla zatoczy koło i powróci do europejskich pucharów dziewięć lat po tym, jak wystąpił w nich ostatni raz w barwach Lecha. W tym sezonie "Kolejorz" może zaś o tym wyłącznie pomarzyć.
***
Tekst powstał w ramach cyklu "Polska Piłka", w którym wspominamy m.in. piłkarzy biegających niegdyś po polskich boiskach, pamiętne mecze przedstawicieli Ekstraklasy w Europie, a także nieco zapomniane już kluby z naszego kraju.