Kibice Wisły Kraków za nim tęsknią. To był kawał piłkarza!
Zawodnicy z hiszpańskiego zaciągu nie zawsze rozwiązywali problemy Wisły Kraków. Za takiego gracza jak Pol Llonch obecnie w Krakowie wiele by jednak dali. W barwach "Białej Gwiazdy" wbił on się do czołówki ligowych pomocników i szybko znalazł lepszy klub.
Wisła Kraków zanotowała średnio udany początek sezonu 2016/17. Przez kilka kolejek zajmowała nawet ostatnie miejsce w tabeli Ekstraklasy. Rozpoczęła marsz w górę tabeli dopiero pod koniec rundy, jednak Kiko Ramirez nie mógł liczyć na to, że potrwa on do samego końca kampanii. Tuż po zatrudnieniu, na początku zimowego okna transferowego, poprosił władze o dokonanie wzmocnień.
Drużynę zasilili wówczas: stary znajomy Semir Stilić, młodzi Kolumbijczycy Ever Valencia i Cristian Echavarria, zabłąkany Francuz Hugo Videmont, a także były podopieczny Ramireza, Pol Llonch. Obaj dżentelmeni spotkali się po kilku latach przerwy po tym, jak pracowali ze sobą w Hospitalet, udanie rywalizując w Segunda Division B. Wydawało się, że w Krakowie te sukcesy uda się powtórzyć.
I tak właśnie było. Llonch szybko udowodnił, że zasługuje na przedłużenie półrocznego kontraktu. Były piłkarz Girony zadebiutował już kilka dni po transferze i udowodnił, że postawienie na niego było dobrym wyborem. Od tej pory występował od deski do deski w niemal każdym ligowym i pucharowym spotkaniu. Jego gry nie opisywały gole czy asysty, jednak wystarczyło przyjrzeć się dokładniej występom Hiszpana, żeby przekonać się, jak kluczowym elementem zespołowej układanki się stał!
Imponowało zwłaszcza przygotowanie fizyczne Lloncha. Właściwie co tydzień przebiegał on najwięcej spośród wszystkich zawodników Wisły. 12-13 kilometrów w trakcie 90 minut stanowiło dla niego normę. Nie trzeba mówić, że podobne dystanse pokonują przede wszystkim gracze największych europejskich klubów. Tym bardziej trudno było uwierzyć, że "Biała Gwiazda" wyjęła go za darmo.
Już po kilku miesiącach fani zaczęli nazywać pomocnika "krakowskim Gattuso". Gdy przedłużył umowę na kolejny rok, w mediach społecznościowych zapanowało szaleństwo. Tym bardziej, że to m.in. dzięki Llonchowi Wisła z jednego z kandydatów do pożegnania się z Ekstraklasą przerodziła się w ekipę z grupy mistrzowskiej. Co śmielsi wierzyli, że w kolejnym roku powalczy nawet o puchary.
Pucharów nie było, jednak sympatycy i tak mogli być zadowoleni, gdyż ich ulubieńcy dobrze weszli w następny sezon. Mniejsza była w tym zasługa Lloncha, który co rusz wypadał na kilka tygodni z powodu kontuzji. Wrócił do składu dopiero w grudniu, gdy z klubu został zwolniony Kiko Ramirez. Z początkiem 2018 roku zastąpił go rodak Joan Carrillo. Ten nadal wystawiał pomocnika w pierwszej jedenastce, lecz nie udało mu się wypracować z nim takiej nici porozumienia jak poprzednik.
W rundzie wiosennej zarząd zaczął myśleć o przedłużeniu kontraktów z wieloma graczami. Ten Lloncha był jednak jedynym, w którym nie zawarto opcji przedłużenia porozumienia. Próbowano negocjacji, ale piłkarz odrzucił ofertę. Nie schodził jednak z najwyższych obrotów aż do ostatniej kolejki, po której Wisła drugi rok z rzędu zakończyła ligowe rozgrywki na szóstym miejscu w tabeli. Finalnie rozegrał w Wiśle 43 mecze i zaliczył jedną asystę.
Jako wolny gracz Hiszpan mógł przebierać w ofertach. Według medialnych doniesień interesował się nim m.in. jego były klub, Girona. Ostatecznie przeniósł się do Holandii, gdzie w barwach Willem II spędził pięć długich lat, zaznając smaku gry z Ajaksem, Feyenoordem, PSV czy rywalizowania w eliminacjach do europejskich pucharów. Zagraniczne wojaże zakończył w 2023 roku. Po powrocie do ojczyzny przez kampanię przywdziewał trykot Ponferradiny. Obecnie reprezentuje barwy Intercity.
***
Tekst powstał w ramach cyklu "Polska Piłka", w którym wspominamy m.in. piłkarzy biegających niegdyś po polskich boiskach, pamiętne mecze przedstawicieli Ekstraklasy w Europie, a także nieco zapomniane już kluby z naszego kraju.