Jak Lech Poznań przegrał z polskim klimatem. Kosztowało to fortunę
Wśród transferowych niewypałów Lecha Poznań jest przypadkiem szczególnym. Rzadko zdarza się, aby już po kilku miesiącach nie wiązać przyszłości z piłkarzem z długoterminowym kontraktem. Przez wiele problemów Muhamed Keita stał się zawodnikiem, który na zdecydowanie dłużej zagościł w pamięci kibiców, niż w samym "Kolejorzu".
Przed sezonem 2014/2015 Lech Poznań postawił na kosztowne wzmocnienia. Celem było odzyskanie mistrzostwa Polski, po raz kolejny przegranego z dużą stratą do Legii Warszawa. Włodarze nie szczędzili środków na ruchy. Spożytkowali miliony zarobione na sprzedaży Łukasza Teodorczyka do Dynama Kijów na kilku graczy, w tym Darko Jevticia czy Muhameda Keitę.
O ile o występach pierwszego w barwach Lecha można mówić w superlatywach, o tyle drugi prezentował się przy ul. Bułgarskiej znacznie gorzej. Trudny był już sam start. Keita zameldował się w "Kolejorzu" z niewyleczoną kontuzją stawu skokowego. Ciążyła na nim również presja związana z ceną. Stromsgodset, w którym wcześniej błyszczał, otrzymało aż 600 tysięcy euro.
Pierwsze trzy spotkania sezonu nowy nabytek rozpoczął jednak w podstawowym składzie. Po kilku błyskach zaczęło mu jednak brakować paliwa w baku. Lepsze występy przeplatał słabszymi. Z czasem doszły do tego kolejne problemy zdrowotne. Norweg zagrał w 11 meczach rundy jesiennej, w których strzelił gola i zanotował asystę. Nie spodziewano się po nim tak słabych liczb.
Ówczesny kapitan Lecha, Hubert Wołąkiewicz, zdradził w rozmowie z Weszło, że nawet w klubie przez długi czas nie było jasne, co stało za fatalną dyspozycją skrzydłowego. Na treningach pokazywał się bowiem z najlepszej strony. Dopiero później stało się jasne, że za zniżkę formy odpowiadały najprawdopodobniej problemy z aklimatyzacją. Pokazywały to sytuacje z szatni.
- Na treningach imponował: silny, szybki, dynamiczny, z dobrym uderzeniem z obu nóg i dobrym dryblingiem. Wydawało się, że pozyskaliśmy fajnego zawodnika, jednak nie potrafił tego przełożyć na mecze, nie poznawaliśmy go. W szatni nie był jednak zbyt otwarty i skory do rozmowy. Nawet jeśli zagadywaliśmy go na wesoło, odpowiadał półsłówkami - opowiadał piłkarz.
Keicie postanowiono dać jednak kolejną szansę w rundzie wiosennej. Tyle że skrzydłowy zmarnował ją jeszcze dobitniej. Zanotował osiem występów, w tym zaledwie jeden w podstawowym składzie. Keita zdobył wtedy drugą i ostatnią bramkę w Ekstraklasie. Niebawem Lech sięgnął po mistrzostwo. Rozpoczęło się wietrzenie składu. Stało się jasne, że Norweg jest na wylocie.
Na nieszczęście dla "Kolejorza", Norweg związał się z klubem długoterminowym kontraktem. Rozpoczęła się wobec tego seria wypożyczeń skrzydłowego. Pół roku w Stabaek, pół roku w Stromsgodset, drugie pół roku w Stabaek i pół roku w Valerendze. Z kolejnymi czasowymi transferami wiązały się następne wywiady, w których Keita żalił się na panujący w Poznaniu rasizm. Zawodnik przekazywał norweskim mediom, że obraźliwie odnosili się do niego zarówno kibice, jak i rywale. Dziwiło to Wołąkiewicza, który po latach nie przypomniał sobie o ani jednym takim przypadku.
W końcu umowa piłkarza z Lechem dobiegła końca. Ten próbował ratować swoją karierę w USA (New York Red Bulls) oraz Norwegii (Stromsgodset). Zanotował też półtoraroczny epizod w Arabii Saudyjskiej, przenosząc się do spadkowicza z Saudi Pro League, Ohod Club. W ostatnich latach kariery grał na szczeblu amatorskim. Rozstał się z futbolem w 2023 roku w wieku 32 lat.
***
Tekst powstał w ramach cyklu "Polska Piłka", w którym wspominamy m.in. piłkarzy biegających niegdyś po polskich boiskach, pamiętne mecze przedstawicieli Ekstraklasy w Europie, a także nieco zapomniane już kluby z naszego kraju.