Gdański "okręt" powoli tonie. Co z tą Lechią?

W czerwcu ubiegłego roku Lechia Gdańsk była o krok od zdobycia pierwszego w historii klubu mistrzostwa Polski. Nie udało się jednak pokonać Legii Warszawa i "biało-zieloni" wylądowali tuż za podium. W końcówce kwietnia tego roku miało miejsce kolejne lądowanie gdańszczan – tym razem w o wiele mniej przyjemnym miejscu, bo w strefie spadkowej.
Zespół z Energa Arena na zwycięstwo czeka od 1 grudnia 2016. Razem daje to już 11 meczów bez wygranej. W Gdańsku i okolicach pocieszano się faktem, że Lechia jest spokojna o ligowy byt, bo w tym sezonie zdecydowanie od reszty stawki odstaje tandem Bruk-Bet Termalica i Sandecja Nowy Sącz. Ale po ubiegłotygodniowej wygranej niecieczan z Cracovią, gdański klub znalazł się niemal na dnie tabeli Lotto Ekstraklasy.
Stokowiec nie sprząta
Do posprzątania bałaganu w gdańskiej szatni zatrudniono fachowca nie lada, bo samego Piotra Stokowca. To zdecydowanie lepszy wybór aniżeli nie mający absolutnie żadnego doświadczenia w pracy trenera Adam Owen (nawet mimo imponującego CV w roli szkoleniowca od przygotowania fizycznego) czy też sam Piotr Nowak, który owszem, odnosił swego czasu liczne sukcesy w USA, ale było to już dość dawno temu.
- Odbyliśmy cztery treningi i poza tym że pracowaliśmy nad sferą taktyczną i fizyczną, zrobiliśmy sobie odprawę i porozmawialiśmy z drużyną. Jestem zbudowany tym spotkaniem i tym, że zawodnicy są świadomi tego co potrafią, co mają, ale również znają swoje słabsze strony. Nie sądziłem, że dialog będzie tak wyglądał – powiedział na inauguracyjnej konferencji prasowej.
- Widzę tu dużą szansę i nadzieję, by iść do góry. Chciałbym, by coś się zadziało już podczas meczu z Legią. Ważne, że drużyna nie ma spuszczonych głów – podsumował swoje pierwsze spostrzeżenia z rozmów z nowymi podopiecznymi.
Rzeczywistość brutalnie jednak zweryfikowała entuzjazm Stokowca. Początek pracy w nowym miejscu miał bowiem jak z koszmaru. Trzy mecze – trzy porażki i bilans bramkowy 1:7. Trudno jednak o lepszy bilans, jeśli weźmie się pod uwagę fakt, że w każdym z tych trzech spotkań trener desygnował do gry inną jedenastkę.
Owen nie przygotował
W przeciwieństwie do Szymona Wydry z zespołu Carpe Diem, Stokowiec nie może z pełnym przekonaniem po tych 180 minutach powiedzieć o swoich podopiecznych: - Teraz już wiem, komu ufać, a komu już nie.
Wiadomo natomiast, że nie może tego powiedzieć także o swoich poprzednikach. Ci zostawili mu piłkarzy przygotowanych do gry w dramatycznym stanie. To dlatego Lechia jest wolniejsza od rywali i przebiega zwykle mniej kilometrów w ciągu meczu.
Ktoś jednak musiał widzieć badania wydolnościowe piłkarzy, ale nie wyciągnął z tego tytułu żadnych konsekwencji. Co więcej, pilnujący tej działki Owen nie tylko nie dostał po uszach za te rażące zaniedbania, ale też zastąpił na stanowisku trenera Piotra Nowaka.
Poleciał dopiero, gdy gdański "okręt" zaczął tonąć i okazało się, że mimo bliskiej odległości Stoczni Gdańskiej od Energa Areny, Walijczyk nie ma papierów spawacza, by zaradzić temu problemowi. Taki oto zespół otrzymał w spadku Stokowiec. Słów wypowiedzianych na pierwszej konferencji prasowej żałuje pewnie do dziś, bo rozmowy nic nie dały, a szans i nadziei na marsz w górę tabeli też specjalnie nie ma.
Piłkarze nie grają
Największy problem polega na tym, że w tym zespole nie ma kto grać i nie ma na kim opierać nadziei na lepszą przyszłość. Przebłyski miewa Sławomir Peszko, ale są to tylko przebłyski. „Peszkin” to typowy jeździec bez głowy, który minie 2-3 piłkarzy, dobiegnie do linii końcowej, wrzuci rozpaczliwą piłkę w pole karne i może coś z tego zrobi Marco Paixao.
Dusan Kuciak skupia się głównie na reprymendach w kierunku obrońców, zamiast na strzałach rywali. Trudno z kolei, żeby obrońcy stanowili monolit, skoro skład defensywy zmienia się co mecz i nie ma szans, żeby ci piłkarze w końcu się ze sobą zgrali.
Ariel Borysiuk i Simeon Sławczew to oczywiście jak na naszą ligę dobrzy gracze, ale nie są w stanie w tym roku zapanować nad chaosem, który panuje w środku pola Lechii. Nie mogą również liczyć na wsparcie Milosa Krasica, który bo boisku w zasadzie spaceruje, nic do gry biało-zielonych nie wnosząc.
Aż strach pomyśleć, w jakiej dyspozycji musi znajdować się Sebastian Mila, że nawet w tak słabej Lechii nie potrafi wywalczyć miejsca w pierwszym składzie. Nazwiska w kadrze Lechii może i imponują, ale dziś to jedno wielkie muzeum wybitnych osobliwości, które kiedyś coś w naszej lidze znaczyły.
Klub nie płaci i zwalnia
Trudno jednak grać na miarę możliwości, jeśli obecny pracodawca nie gwarantuje ci odpowiednich warunków do pracy. O zaległościach i długach Lechii krążą już legendy, choć prezes klubu, Adam Mandziara, w ostatnim oświadczeniu poinformował, że sytuacja finansowa gdańszczan jest zgoła odwrotna.
Czy jednak gdyby faktycznie tak było, to latem klub opuściliby tak uznani gracze jak Rafał Janicki czy Mario Maloca? A zespół wzmocniliby ciut lepsi piłkarze niż Mateusz Lewandowski czy Mateusz Matras? I przede wszystkim czy w Lechii pozbyto by się działu prasowego i działu marketingu? A taka sytuacja miała miejsce tuż przed Świętami Wielkanocnymi.
Na kolejkę przed zakończeniem sezonu zasadniczego, strata Lechii do bezpiecznego miejsca jest niewielka, ale musi zacząć w końcu wygrywać, by opuścić strefę spadkową. Sobotnie derby Trójmiasta z Arką Gdynia to zatem idealny moment na przełamanie, bo Lechiści z rywalami zza miedzy w Ekstraklasie nigdy jeszcze nie przegrali (6 zwycięstw i 2 remisy).
Kibiców tylko żal, bo od wprowadzenia reformy ESA37 Lechia była jednym z nielicznych zespołów, który zapełniał trybuny w meczach grupy mistrzowskiej (obok Lecha Poznań, Legii Warszawa i Pogoni Szczecin). Teraz, wraz z Pogonią, pozna smak gry w grupie spadkowej.
Maciej Kanczak