Wielkie zamieszanie na halowych ME w lekkoatletyce. Marcin Lewandowski oskarża rywali. "Był szantaż"
Marcin Lewandowski skomentował zamieszanie, do którego doszło po biegu na 1500 m na halowych mistrzostwach Europy w lekkoatletyce. Polak wysunął poważne oskarżenia pod adresem reprezentacji Norwegii.
Linię mety w biegu na 1500 m jako pierwszy przeciął Jakob Ingebrigsten, ale początkowo został zdyskwalifikowany. Sędziowie dopatrzyli się, że Norweg przekroczył tor. W tej sytuacji złoty medal przyznano Lewandowskiemu.
Taka decyzja nie utrzymała się jednak zbyt długo. Norwegowie złożyli protest, który został uwzględniony.
- Byłem pierwszy, potem drugi. Pojawiały się kolejne protesty. Dekorację medalową też przełożyli, bo były walki i protesty. Nikt nie wiedział, o co chodzi - relacjonował Lewandowski w TVP Sport.
Ostatecznie kolejność pozostała bez zmian. Złoty medal zdobył Ingebrigsten, Lewandowski został ze srebrem, a Hiszpan Ignacio Fontesa - z brązem.
- Bardzo kontrowersyjna decyzja. Dziwnie, że tak się stało. Wszyscy sędziowie stwierdzili jednogłośnie, że powinna być dyskwalifikacja Norwega. Następnie, bez podania powodu, końcowa komisja zdecydowała, że nic się nie zmienia. Złoto trafia do Jacoba. Różne były opcje... szantaże ze strony Norwegów, że jeśli Ingebrigtsen nie wygra, nie wystartuje na 3000 metrów, a to jest gwiazda. Dziwne historie - stwierdził Lewandowski.
Polak podkreśla jednak, że cieszy się ze srebrnego medalu.
- Pobiegłem bardzo odważnie za Jacobem. Oderwaliśmy się od stawki. Cieszę się z podjętej decyzji. Przez ułamek sekundy nie byłem pewny, co zrobić. Czy lecieć za nim, czy odpuścić. Dotarło jednak do mnie, że nie interesuje mnie drugie miejsce. Gdybym nie zaryzykował, plułbym w sobie w twarz. Cieszę się, że dowiozłem do mety srebrny medal - podsumował Lewandowski.
33-latek nie wystartuje w biegu na 3000 m. Swoją decyzję wytłumaczył lekkim urazem pleców.