Szczere wyznanie Marcina Lewandowskiego. "Powiedziałem sobie, że dopóki noga mi nie odpadnie, będę ryzykował"
Marcin Lewandowski w bardzo pechowy sposób pożegnał się z marzeniami o olimpijskim medalu. Na antenie "TVP 1" nasz lekkoatleta przyznał, że już przed przyjazdem do Tokio był kontuzjowany.
Początkowo wydawało się, że uraz Polaka nie jest poważny. Jak się okazało, uniemożliwił mu jednak walkę o czołowe miejsca na Igrzyskach Olimpijskich. W rozmowie z reporterem "Telewizji Polskiej" Lewandowski opowiedział o szczegółach.
- Przyjechałem tutaj z kontuzjowaną łydką, myślałem, że to jest drobny uraz. Sprawdzaliśmy to na obozie, USG nic nie wykazało. Pokazało jedynie, że jest blizna i może być dyskomfort - przyznał Lewandowski.
- Powiedziałem sobie, że dopóki noga mi nie odpadnie, to będę ryzykował i dam z siebie wszystko. W czasie biegu dwa razy bardzo mocny "prąd" przeszedł mi przez łydkę. Mimo, że jestem na silnych lekach przeciwbólowych, to bardzo mocno poczułem ból i nie byłem w stanie biec - ujawnił.
- Tym bardziej mnie to smuci, bo to dzisiejsze tempo... Nieskromnie mówiąc, ja mógłbym w czasie tego biegu czytać książkę. Czułem się dzisiaj świetnie, rewelacyjnie i tym bardziej tego żałuję - powiedział.
- Nie wiem, jak wielkiej próbie Pan Bóg mnie poddaje, ale jedyne, co mi pozostaje, to wziąć to na klatę i dalej robić swoje - podkreślił.
- Jechałem tutaj z wielkimi nadziejami. Dopiero na miejscu uświadomiłem sobie, że jestem trzeci w rankingu. Być może to pech, ale ja jestem szczęśliwym człowiekiem, ojcem, mężem. Ludzie tracą dużo więcej niż ja w tym półfinale. Tego szczęścia, którego zaznałem w życiu, nic nie jest w stanie mi zabrać - zakończył