Piotr Myszka skomentował dyskwalifikację. "Trzymałem już medal w ręku. Nie mam do siebie żalu"
Niewiele brakowało, aby Piotr Myszka sięgnął po medal podczas Igrzysk Olimpijskich w Tokio. Polak został jednak zdyskwalifikowany w wyścigu finałowym. W rozmowie z "TVP" ocenił swój start.
Przed sobotnimi zmaganiami nasz reprezentant zajmował czwarte miejsce w stawce. Miał jednak niewielką stratę do drugiej oraz trzeciej lokaty. Musiał wyprzedzić rywali z Włoch oraz Francji.
Przez moment wydawało się, że medal dla Myszki jest wręcz pewny - zdyskwalifikowano bowiem reprezentanta Italii. Później okazało się, że Polak także ruszył za szybko. Myszka nie ukrywał, iż sam myślał już o pewnym krążku.
- Jest lekkie rozczarowanie, nie da się ukryć, że nie taki był plan. Miało być ryzyko, ale nie z falstartem. W momencie, gdy zdjęli Włocha z trasy, pomyślałem: "Jezu, niewiarygodne, medal automatycznie jest mój" - powiedział Myszka przed kamerami "TVP".
- Jeszcze bardziej walczyłem, chciałem trzymać się Chińczyka, żeby z nim jechać do końca. Później okazało się, że też miałem falstart. To wielkie rozczarowanie, bo medal już trzymałem w ręku - dodał.
- W wyścigu medalowym chodzi o to, żeby wyłonić najlepszych. Jeżeli z dziesięciu zawodników trzech ma falstart, to jest już falstart generalny i normalnie początek byłby powtórzony. Sędzia podjął inną decyzję. Nie będę z tym dyskutował, nawet nie mam opcji, żeby się odwołać - stwierdził.
- Minimalnie przestrzeliłem, tak bywa. Wydawało mi się, że będzie czysto. Był sygnał o falstarcie indywidualnym, ale myślałem, iż chodzi o zawodników na końcu, przy motorówkach. Myślałem, że mnie to nie dotyczy. Jak zobaczyłem, jak zdejmują Włocha, to się uspokoiłem - przyznał.
- Dzisiaj był gaz, dobrze spałem, wszystko było w porządku. Tak jednak bywa w sporcie. Nie mam do siebie żalu, trzeba było ryzykować. Stało się i już, tego nie odrobimy. Jechałem na maksa, a medal był na wyciągnięcie ręki - zakończył.