Najszybszy maratończyk świata nie żyje. Tragiczny wypadek rekordzisty, zginął na miejscu wraz z trenerem

Kelvin Kiptum miał być pierwszym człowiekiem na świecie, który przebiegnie maraton w czasie poniżej dwóch godzin. Minionej nocy zginął jednak w tragicznym wypadku.
Do koszmarnych wydarzeń doszło do w Kaptagat w zachodniej Kenii. 11 lutego wieczorem Kelvin Kiptum wracał do swojego domu wraz z trenerem, Garvais Hakizimaną, a także Sharon Kosgei.
W pewnym momencie biegacz stracił panowanie nad pojazdem. W efekcie zjechał z drogi i uderzył w drzewo. Wypadku nie przeżył.
Lokalna policja potwierdziła, że Kiptum zmarł na miejscu, podobnie jak jego trener. W tej chwili lekarze walczą o życie Kosgei, która znajduje się w bardzo ciężkim stanie.
- Druzgocące wieści, gdy opłakujemy stratę niezwykłej osoby, Kelvina Kiptuma, rekordzisty świata i ikony kenijskiej lekkoatletyki. W niedzielę wieczorem Kiptum i jego trener zginęli w wypadku. Nasz naród opłakuje głęboką stratę prawdziwego bohatera - napisał w mediach społecznościowych premier Kenii, Raila Odinga.
Kiptum miał 24 lata i uważany był za gigantyczny talent. Na starcie wielkich maratonów stawał jedynie trzykrotnie i za każdym razem był bezkonkurencyjny. Latem miał walczyć o złoto Igrzysk Olimpijskich w Paryżu.
W zeszłym roku w Chicago dobiegł do mety w czasie dwóch godzin i 35 sekund. Jest to aktualny rekord świata w maratonie. Kenijczyk zapowiadał, że będzie pierwszym człowiekiem, który na oficjalnych zawodach złamie barierę dwóch godzin.