Legendarna gra wróciła na dobre tory. Wystarczyła jedna zmiana
Graczem jestem raczej regularnym, ale w ostatnich latach, co zrobić, najwięcej czasu traciłem przy EA FC. W wypadku najnowszej odsłony serii znów tracę czas, jednak świetnie się przy tym bawię.
EA FC 25 to bezpośrednia kontynuacja serii sprzed roku i widać to na pierwszy rzut oka. Menu główne nie zmieniło się w zasadzie wcale w stosunku do poprzedniej wersji. Tryby, przynajmniej pobieżnie rzecz traktując, też są takie same. Mamy możliwość zagrania w Ultimate Team, karierę trenera lub zawodnika, turniej, szybki mecz, kluby lub sezony. Szczegóły się jednak różnią.
Wybiegając nieco do przodu - EA FC 25 nie zrobiło żadnej rewolucji na rynku, bo nie chciało i nie musiało, ta seria sprzedaje się niezależnie od okoliczności. Wprowadzone zmiany są jednak nie tyle kosmetyczne, co faktycznie wpływają na przyjemność z rozgrywki. Ta, przynajmniej w moim przypadku, jest większa niż bywało to w poprzednich latach.
Jeden, by wszystkimi rządzić
Bywało, że w Ultimate Team - flagowy tryb tej serii - grałem kilka godzin dziennie. Zarywałem noce, a jeden z padów od Xboxa One zmarł śmiercią tragiczną. Wściekałem się, cieszyłem, angażowałem w sposób przesadny. Do swoistego zwrotu akcji doszło, gdy UT zaczął dla mnie tracić sens. Pojawiało się coraz więcej kart specjalnych, drużynę z imponującym overallem dało się złożyć jeszcze przed premierą gry. Nie nadążałem za tym tempem i nie sądzę, aby miało się to zmienić. Wolałem stopniowo budować potęgę swojego zespołu, zamiast już na starcie dysponować drużyną złożoną z kozaków. Dawało mi to znacznie więcej frajdy.
Ten schemat został jednak pożegnany. Odpalając EA FC 25 wiedziałem, że do czasów Victora Ibarbo po prostu nie wrócę. Tym samym konieczność sprawdzenia UT jawiła się jako spore wyzwanie, ale i bolączka. Żaden ze mnie zawodowiec, a różnica w składach na wczesnym etapie gry potrafi być determinująca. Jakież było moje zdziwienie, gdy okazało się, że nie mam się czym specjalnie przejmować.
Nowa EA FC wprowadziła do życia tryb, który w moich oczach zupełnie ratuje rozgrywkę sieciową z rywalami. Chodzi o Rush - to wariant pozwalający w zabawę pięciu na pięciu. W jednej drużynie czterech graczy kontroluje po jednym zawodniku z pola. Piłkarza wybieramy z naszego klubu. Przyznaję, że w Rush się zatraciłem. Mecze są krótkie, zasady proste, dynamika ogromna, a swoboda nieporównywalna z tym, jak "należy" grać w UT. Tutaj nie ustawiamy taktyki, nie wydajemy poleceń poszczególnym zawodnikom, aby determinować ich zachowanie na boisku. Mamy niemal całkowitą sprawczość od razu po odpaleniu meczu. Fantastyczna sprawa.
Rush broni się też komentarzem. To nie jest tradycyjne relacjonowanie meczów, jakie znamy z innych trybów. Więcej mamy okrzyków i przeciągniętych fraz. To nie przypadek, bowiem komentatorem jest jegomość mówiący po angielsku, ale z wyraźnie hiszpańskobrzmiącym akcentem. Wiem, że niektóre osoby to męczy, ale mnie sprawiło masę radości. To odmiana z kategorii niespodziewanych i rzucających na głęboką wodę.
Na tym tle bazowy Ultimate Team wypada nieco słabiej. Nigdy nie zostanę fanem tak niezbalansowanego trybu, łatwo się nim zrażam. Nie doszło w nim do poważnych zmian względem poprzednich edycji, więc jeśli ktoś po prostu chce wrócić po latach, to powinien dać radę bez żadnego problemu.
Kobiety są aha, aha
Problemu nie stanowi dla mnie połączenie zespołów kobiet i mężczyzn. W całym Ultimate Team możemy grać drużynami mieszanymi. Ja byłem na takie rozwiązanie niejako skazany, najlepsze z otrzymanych przeze mnie kart należały właśnie do piłkarek. I wiecie co? Totalnie nie przeszkadza to w samej rozgrywce. Z niekłamaną przyjemnością kazałem moim zawodniczkom wykonywać wślizgi albo walczyć o futbolówkę ze znacznie roślejszymi piłkarzami. Znów się bawiłem, a przecież na tym EA FC powinno bazować.
Nie kupuję przy tym argumentu, że takie rozwiązanie zupełnie zaburza sens rywalizacji i logikę świata przedstawionego. To zupełna bujda. Seria gier od Electronic Arts nigdy nie skupiała się na odwzorowaniu rzeczywistości. Skoro nie zrażało mnie, że w edycji 08 po jednej stronie biega Zbigniew Boniek i Pele, a po drugiej Gianluigi Buffon z Alessandro Del Piero, to czułbym się cokolwiek dziwnie, gdybym teraz psioczył na linię obrony złożoną z Virgila van Dijka oraz Leah Williamson.
Szczerze przyznam, że za tak zdecydowane postawienie na futbol kobiet mogę tylko EA chwalić. Kanadyjczycy zrobili więcej dla promocji żeńskiej piłki niż niezliczone akcje mądrych głów ze światowych centrali. Wyciągnęli rękę do bardzo szerokiego grona odbiorców i przyczynili się do popularyzacji zawodniczek, którym ciężej się było przebić do masowej świadomości.
#Barclaysmen
Rush mnie kupił i już wiem, że będzie testowany ze znajomymi. Ultimate Team odpalę znacznie rzadziej. Najwięcej czasu, co dla mnie zaskoczeniem nie jest, znów zabierze kariera trenera. Prowadzenie klubu to dla mnie najważniejszy element EA FC/FIFY. Liczba suwaków, kombinacji i akcji, które muszę wykonać w "Football Managerze" bywa przytłaczająca, a w produkcie Electronic Arts odnajduję się wyśmienicie.
Zmieniła się kosmetyka, ale tym razem waży ona sporo. Możemy na przykład przenieść trenera lub trenerkę zespołu męskiego do drużyny kobiet i vice versa. Skorzystałem z tego bardzo szybko, Matt Beard (Liverpool Football Club Women), wylądował na ławce QPR i zabraliśmy się za budowanie ekipy walczącej o awans do Premier League. Równie prędko włączyłem opcję uwzględniającą warunki atmosferyczne i poczułem ją już w pierwszym meczu. Tym razem EA FC bierze pod uwagę wiatr lub deszcz, które oddziałują na piłkę - jedno z posłanych przeze mnie dośrodkowań właściwie zawisło w powietrzu.
Nie wszystkie zmiany wydają się jednak trafione. Do gustu nie przypadło mi nowe menu, bo chociaż uwzględnia wpisy "autorstwa" Fabrizio Romano i The Athletic, to jest mniej przejrzyste. Trzeba też wykonać więcej akcji, aby przesymulować do kolejnego dnia, chociaż część zadań można z łatwością zautomatyzować.
Sam gameplay również został tylko nieznacznie zmodyfikowany. Po pierwszych godzinach czuję, że gra stała się bardziej fizyczna. Zawodnicy ważą więcej, a naprawdę szybcy piłkarze potrafią bez problemu odstawić masywnych, ale zwrotnych niczym budka telefoniczna stoperów.
Pozytywnie oceniam również lepsze zbilansowanie budżetów transferowych. Zagłębiłem się przede wszystkim w Championship i Premier League - przeskok między ligami jest gigantyczny. Dość powiedzieć, że Ipswich Town ma około osiem razy więcej na wydatki niż moje QPR. W tym względzie EA FC zbliżyła się do rzeczywistości w oczekiwanym stopniu, a to kolejny mały plus. Z ich nagromadzenia można wyciągnąć już naprawdę pozytywną ocenę.