Fabio Jakobsen wspomina makabryczny wypadek z TdP. "Ksiądz szykował dla mnie miejsce w niebie"
Fabio Jakobsen, który doznał makabrycznego wypadku na pierwszym etapie tegorocznego Tour de Pologne, w przejmujący sposób opowiedział o tym zdarzeniu. Holender wciąż czuje żal do Dylana Groenewegena, który zepchnął go na barierki.
Do wypadku doszło na sprinterskim finiszu etapu w Katowicach. Jakobsen i Groenewegen walczyli o zwycięstwo. Wtedy ten drugi, przy prędkości zbliżonej do 80 km/h, zepchnął rywala na barierki.
Jakobsen trafił do szpitala, w którym przeszedł kilkugodzinną operację ratującą życie. Niedawno przeszedł zabiegi plastyczne zmasakrowanej twarzy.
Holender uważa, że dobrze znał trasę etapu. Z jego końcówką zapoznał się już rok wcześniej, gdy poprzednio startował w Tour de Pologne.
- Pamiętam, że w trakcie etapu byłem w dobrym humorze. Wjechałem na ostatni kilometr za moimi kolegami z drużyny Davide Ballerinim i Florianem Senechalem i to jest ostatnie, co pamiętam. Później była już tylko wielka pustka - wspomina Jakobsen.
Jako pierwszy 24-latkowi na ratunek pospieszył Senchal. Po chwili przy Jakobsenie pojawił się lekarz Dirk Tenner. Widok, który ujrzeli, był przerażający. Jego obraz daje lista obrażeń, które wymienia kolarz.
- Stłuczenie mózgu. Pęknięcia w czaszce. Złamany nos. Złamane i rozdarte podniebienie. Dziesięć zębów na zewnątrz. Zniknęła część górnej i dolnej szczęki. Rany twarzy. Małżowina została przecięta. Złamany kciuk. Posiniaczone ramię, posiniaczone płuca. Posiniaczone pośladki, przez które nie mogłem siedzieć przez cztery tygodnie. Gdy byłem w Polsce, nie byłem jeszcze w stanie nawet mówić - wspomina Jakobsen.
Holender trafił do szpitala w Katowicach, w którym - jak sam podkreśla "leżał jak zombie". Zdaje sobie sprawę, że na jego oddziale umierali ludzie. Odwiedził go też ksiądz.
- Nie jestem religijnym człowiekiem, ale pomyślałem, że nawet jeśli nic to nie da, to na pewno nie zaszkodzi. Gdyby miał przyjść imam czy buddysta też bym się zgodził. Nie mam pojęcia, co do mnie mówił. Mógł się modlić, bym przeżył, ale z tego co wiem, szykował już dla mnie miejsce w niebie - mówi Jakobsen.
24-latek nie czuje się jeszcze na siłach, by spotkać się z Groenewegenem. Z jego słów przebija duży żal do rodaka.
- Nie mam na tyle otwartego umysłu, by powiedzieć, że to nie jego wina. Przede wszystkim jest mi jednak szkoda. Szkoda siebie, jego, naszych zespołów. Byliśmy najlepszymi holenderskimi sprinterami, jednymi z najlepszych na świecie. Wymienialiśmy się pozycjami - raz ja wygrywałem, raz on. Podczas Giro mieliśmy się spotkać po raz kolejny. Takie pojedynki są solą tego sportu. Właśnie za to nam płacą. I nagle coś takiego dzieje się podczas Tour de Pologne. Naprawdę nie rozumiem, czemu to zrobił - przyznał Jakobsen.