„Pan jest psychologiem, skoro sam potrzebuje psychiatry?”. Kulisy rozstania z Jerzym Brzęczkiem
Nie było magicznego powodu, przez który Zbigniew Boniek akurat w poniedziałek zwolnił Jerzego Brzęczka. W ciągu ostatnich dni powstało wiele teorii na ten temat. Część ocierająca się o sensację. Po wielu rozmowach z ludźmi pracującymi w PZPN i reprezentacji wyłania się kilka powodów, które wrzucone do jednego wora spinają się w spójny wniosek. Prezes przestał wierzyć, że kadra pod wodzą Brzęczka zrobi oczekiwany postęp. - Nie znoszę powiedzenia „Mądry Polak po szkodzie” - mawia Boniek. Dlatego zdecydował się działać przed prognozowaną przez wielu katastrofą podczas EURO. Długo się opierał, ale zrobił krok w tył. Według własnego przekonania podjął decyzję w jednej z ostatnich właściwych chwil.
W grudniu Boniek wyjechał na święta do Włoch. Spędzał czas z rodziną, ale miał też go dużo na odcięcie się od zewnętrznych bodźców. Wyciszenie po intensywnym drugim półroczu 2020 roku, w którym kadra rozegrała aż osiem spotkań w trzy miesiące. W minioną niedzielę wrócił do kraju, ale wcześniej przez telefon zapowiadał swoim najbliższym współpracownikom: „Panowie, od poniedziałku zabieramy się ostro do pracy”. Jeszcze niewielu wiedziało, z czym wiążą się te słowa.
Rozmowa trwała dwie minuty
Dopiero dzień przed burzą o radykalnych planach dowiedział się wiceprezes PZPN i być może następca Bońka - Marek Koźmiński. Wiedział też jego najbliższy doradca, Piotr Burlikowski, a także sekretarz generalny, Maciej Sawicki, który musiał przygotować dokumenty rozwiązujące umowę Brzęczka z federacją. Reszta biura pozostawała w niewiedzy. W poniedziałkowe popołudnie była w podobnym szoku co opinia publiczna. Dowiedziała się albo na krótko przed oficjalnym ogłoszeniem, albo już z komunikatu na stronie PZPN, który w kilka minut wygenerował blisko milion odwiedzin i zawiesił serwery.
Mniej lub bardziej głośne pretensje mieli członkowie zarządu. - Dowiedziałem się o wszystkim z internetu. Nie tak to chyba powinno wyglądać - mówił otwarcie w mediach Cezary Kulesza odpowiedzialny za profesjonalne piłkarstwo w kraju. Boniek uznał jednak, że to nie jego jurysdykcja i decyzję podjął sam. Nie była ona łatwa. Zwłaszcza, że prezes musiał najpierw wytłumaczyć ją przed sobą, czyli swoim największym sprzymierzeńcem i wrogiem jednocześnie. Klamka zapadła długo przed poniedziałkowym komunikatem.
Rozmowa z selekcjonerem trwała dwie minuty. Brzęczek przyjął ją do wiadomości. Był oczywiście zawiedziony i rozżalony. Przecież tez dopiero wrócił z zagranicy. Z Hiszpanii, gdzie PZPN zaprosił na zgrupowanie największe nastoletnie talenty. Miał planować i omawiać marcowe zgrupowanie, a po chwili już nie musiał. Pożegnał się z pracownikami i wrócił pociągiem do domu.
Sygnałów, że być może dymisja będzie najlepszym rozwiązaniem było wiele. Media od miesięcy debatowały na ten temat. Boniek nie żył w oderwaniu od tych opinii. Jednak przytaknięcie i szybka kapitulacja nie byłaby w zgodzie z naturą prezesa. To zgodnie podkreślają wszyscy nasi rozmówcy. Przecież zawsze szedł pod prąd. Jeszcze szukał łagodnych rozwiązań więc na zewnątrz mówił coś zupełnie odwrotnego. Dał Brzęczkowi głośne wsparcie w serii wywiadów. Ale w głowie trwała analiza „za” i „przeciw”.
Piłkarze czuli, że będzie źle
Punktem zwrotnym w jego podejściu do sprawy był wyjazdowy mecz z Włochami. Przegrany 0:2 w fatalnym stylu, zakończony słynnym i wymownym milczeniem Roberta Lewandowskiego przed kamerami TVP. Dla Bońka spotkanie na Mapei Stadium było spięciem klamrą dwóch lat pracy byłego już selekcjonera.
Pierwsze spotkanie pod jego wodzą odbyło się w Bolonii i wtedy biało-czerwoni wyglądali o niebo lepiej niż po długim okresie wspólnej pracy. Azzurri startowali od podobnego punktu. Rozbici po mundialowej absencji. Pierwszej od sześćdziesięciu lat. Roberto Mancini poskładał jednak rozbite nastroje w całość. Italia grała jak z nut.
Za to u nas przez ten czas niewiele było momentów, w których mielibyśmy przekonanie, że kadra robi widoczny postęp. Działa według konkretnego planu, którego udanym zwieńczeniem miały być mistrzostwa Europy. Cele były wypełniane, co Boniek sam wielokrotnie podkreślał, ale zespół w większości meczów stąpał po cienkim lodzie. Przepychał zwycięstwa. W czerwcu mogliśmy już wpaść pod wodę. Najgorsze, że czuli to sami piłkarze. Po dymisji niektórzy podzielili się tą opinią z Bońkiem.
„Pan jest psychologiem, skoro sam potrzebuje psychiatry?”
Kilka dni po meczu z Holandią w Chorzowie Boniek spotkał się z Brzęczkiem na podsumowanie roku i przedyskutowanie, co dalej. - Być może to moment, w którym panowie się rozstaną – spekulowano. Niedoczekanie.
Prezes przedstawił za to listę oczekiwań, z której jedynym punktem dość szybko krążącym w środowisku była prośba o rozstanie z psychologiem - Damianem Salwinem. Na zewnątrz człowiekiem pracującym w kadrze w trzecim szeregu. W rzeczywistości bardzo ważnym dla samego selekcjonera, o czym świadczy, że na listopadowe spotkanie przy Bitwy Warszawskiej przyjechał właśnie z nim.
To swego rodzaju doradca i prawa ręka Brzęczka. Na tyle ważny, że zamiast swoją aktywność ograniczać do sesji i odpraw w hotelu, uczestniczył także w treningach kadry. Wychodził na boisko, wydawał instrukcje piłkarzom, co według naszej wiedzy część dziwiło i drażniło.
Na przekazanie dymisji Salwinowi selekcjoner dostał tydzień. Jego postać świetnie spina w całość jeden z największych problemów pozasportowych pod adresem Brzęczka - wewnętrzną i zewnętrzną komunikację. Kłopoty wynikające z być może niezamierzonych, ale niefortunnych stwierdzeń. Decyzji „psychologicznych”, które ciągnęły się za Brzęczkiem od początku kadencji. Cały sztab przykładał nadmierną uwagę do opinii, jakie padają w mediach. Potem bodźcował nimi selekcjonera. Czytano szybko i wszystko, co chociażby doprowadziło do przedziwnej pomeczowej wypowiedzi skierowanej do Michała Pola. Co pozytywnego miała dać? Nie wiadomo.
Potem padły jeszcze słowa o przebudzeniu Piotra Zielińskiego. Zamiast gasić wodą, selekcjoner podlał benzyną medialne gesty Roberta Lewandowskiego. Przez wielu przesadnie interpretowane milczenie selekcjoner powinien dusić w zarodku. Jednak szedł na te dziwne zwarcia. Ponoć po części przez sugestie psychologa, ale tez przez swój charakter. To twardy charakter, który niekoniecznie działa pod publiczkę.
Sporo działo się także za kulisami. W ostatnich meczach Jan Bednarek sprokurował dwa rzuty karne. Powód? Według naszych rozmówców padły stwierdzenia, że te błędy miały być wynikiem dekoncentracji - czytaj nieodbytych rozmów z Salwinem.
I jeszcze jedna historia, którą usłyszeliśmy w kuluarach. Gdy jeden z zawodników otrzymał od niego instrukcje (pewnie w dobrej wierze), jak powinien zachowywać się w sytuacjach boiskowych, co poprawić itd., piłkarz nie wytrzymał i podzielił się swoją opinią w drugą stronę: „Pan jest psychologiem, skoro sam potrzebuje psychiatry?”. Powołania już więcej nie otrzymał.
Takich sytuacji, które drażniły zawodników było więcej. Część z nich była dyskutowana we własnym gronie, część krążyła jako anegdoty, a pewnie wiele nie ujrzało światła dziennego. Dlatego PZPN uznał, że tę relację trzeba przerwać, bo wpływa źle na funkcjonowanie zespołu.
Biografia ze smutnym epilogiem
Wisienką na torcie była biografia „W grze”. Książka, która wywołała gigantyczną i niepotrzebną dyskusję. Poza treścią (tę zupełnie pomijamy) miała fatalny timing wydania. Brzęczkowi oferowano pomoc w zredagowaniu treści. Odmówił.
Przede wszystkim odradzano październikową datę premiery. Skoro jednak wszystko było z góry ustalone i materiał poszedł do druku, to pojawiła się na półkach. Nikt nie podjął się zmiany terminu, a przecież COVID-19 zrobił swoje. W normalnych okolicznościach byłoby po EURO, a tak już sam fakt jej wyjścia na rynek odebrano jako dziwactwo. Wylała się kolejna fala krytyki. W treści brakowało najważniejszego rozdziału - mistrzostw Europy. W ewentualnym, choć wątpliwym drugim wydaniu też go nie będzie, bo kilka dni temu życie dopisało smutny epilog.
Brzęczek niechętnie korzystał z podpowiedzi działu komunikacji. Wolał słuchać swojego najbliższego otoczenia, a to nieumyślnie wrzucało go na kolejne miny. Gdy ktoś z PZPN przebił się ze swoimi sugestiami, często było za późno.
Pracowano na zgliszczach. Jedną z „kuracji”, o którą selekcjonera poprosił Boniek i dział PR, była zorganizowana w grudniu luźna konferencja online z wybranymi dziennikarzami. Miała skruszyć już bardzo wysoki mur zbudowany przez trenera, który w większości mediów widział wroga. Przesadnie.
Krytyki było dużo, to podczas każdego zgrupowania następował reset. Kadra zawsze miała ogromny kredyt zaufania w prasie. Kadencja Brzęczka nie była wyjątkiem. Narracja o „Niekochanych”? Chybiona. Negatywne opinie wywoływała postawa na boisku. Mimo to zawodnicy, może nieświadomie, według prezesa poddawali się takim sugestiom. Za wyniki zaczął więc w mediach odpowiadać trener. Sam. Gra piłkarzy zeszła na dalszy plan.
Nie pojechał do Lewandowskiego
Ostatnie dni przed zwolnieniem były sprawdzaniem, czy Brzęczek spotkał się w zimowej przerwie z Lewandowskim. Nie spotkał, a to także była prośba skierowana do trenera podczas spotkania w gabinecie prezesa. Potem ponawiana kilkukrotnie.
Konflikt pomiędzy najlepszym piłkarzem a selekcjonerem to zdecydowanie za mocne stwierdzenie. Nie są to tez przesadnie ciepłe relacje. Na pewno należało jednak wiele kwestii na tej najważniejszej linii wyjaśnić. Raz na zawsze. Zrobić reset i zbudować między sobą mocniejszy most. Adam Nawałka uczynił z Lewandowskiego swojego największego sprzymierzeńca. Niemal asystenta w sztabie. U Brzęczka tego nie było. Można deprecjonować czar Nawałki, ale w dzisiejszej szatni piłkarskiej równie ważne co umiejętności taktyczne są zdolności budowania trwałych relacji.
Lewandowski rósł w klubie, a w reprezentacji z maszyny do strzelania goli stawał się co najwyżej poprawny. To zresztą można przypisać grze wielu kadrowiczów. W klubach byli lepszą wersją siebie. Dlaczego wysokiej formy nie udało się przenieść na reprezentacyjne pole?
Boniek nie znalazł już cierpliwości, aby czekać na odpowiedź. Tak samo jak na inne stawiane znaki zapytania: kto w kadrze jest numerem 1, jaka jest hierarchia na niektórych pozycjach i co właściwie chcemy grać. Ten brak jasnych komunikatów i konkretnych decyzji uwierał prezesa oraz doświadczonych zawodników. Wszystkie ważne decyzje były dopiero przed Brzęczkiem.
Ogłoszenie następcy już w czwartek
Krok po kroku, przez wyżej wymienione przyczyny, Boniek zaczął przekonywać się, że najlepsza będzie zmiana zamiast łatania przeciekającego statku. Najpierw ostudził nastroje, potem po cichu zebrał opinie z otoczenia na temat minionego półrocza i w końcu sam postawił werdykt.
Czysto po ludzku nie zamierzał komunikować dymisji aż do Nowego Roku. Były święta, każdy chciał oddechu po trudnym roku. Burza była niepotrzebna i niczego by nie przyspieszyła. Z tego co słyszymy, kandydat i tak był już wybrany. Mógł analizować w ciszy. Zwolnienie Marco Giampaolo pokrywające się z dymisją Brzeczka jest więc tropem chybionym.
Nowego selekcjonera najprawdopodobniej poznamy w czwartek na zaplanowanej przez PZPN konferencji prasowej. Najpóźniej w poniedziałek. Tu nie ma jeszcze stuprocentowej decyzji. Czy następcą będzie to Włoch? My już takiej pewności nie mamy.
Boniek świetnie gubi tropy i znów - powiedział tylko kilku współpracownikom (Burlikowski + Sawicki). A co jeśli będzie to Hiszpan? Drogi wybór, który za kilka milionów euro pracowałby z kadrą maksimum dziesięć miesięcy? Tutaj wchodzimy już jak wszyscy w sferę totalnych domysłów. A prezes czyta i świetnie się bawi...