"Znowu mnie w ch**a zrobili?". "Desperadosy" Smudy i dawka śmiechu na majówkę

"Znowu mnie w ch**a zrobili?". "Desperadosy" Smudy i dawka śmiechu na majówkę
Tomasz Bidermann / Shutterstock.com
Piłkarskie szatnie, klubowe sekretariaty, prywatne połączenia telefoniczne oraz mecze na wielkich turniejach kryją pod warstwą sportowej rywalizacji wodospady komicznych zjawisk. Twórczość czołowych satyrycznych osobowości z futbolowego środowiska często wywołuje lawinę niekontrolowanych wybuchów śmiechu...
...aż przeciętnemu konsumentowi wytrawnego dowcipu trudno przełknąć najmniejszą porcję relacjonowanych wydarzeń przy niedzielnym obiedzie. Dziś serwujemy Wam porządny anegdotyczny deser przygotowany przez szefów kuchni piłki nożnej. Zapraszamy!
Dalsza część tekstu pod wideo

Smudoseusz

Słownik wyrazów oraz wyrażeń kreatywnych imienia Franciszka Smudy to kopalnia zwrotów, których definicje są znane wyłącznie wąskiemu gronu wybrańców. Andrzej Grajewski, zapytany przed laty o zatrudnienie elokwentnego szkoleniowca w Widzewie Łódź, skąd wziął ważącego słowa filozofa, odparł: „No jak to skąd? Ze wsi”. Ten fakt wiele wyjaśnia, choć jedna sztacheta wioski nie czyni. Do kultowych fraz dawnego selekcjonera reprezentacji Polski zaliczają się m.in.:
„Bałem się, że chłopaki nie wytrzymią, ale wytrzymieli”, „U siebie padliny grać nie można. Musimy przez dziewięćdziesiąt minut być desperados”, „Za rok polskie drużyny odpadną z europejskich pucharów już w fazie losowania”, „Żadnych innych nowych etatów nie będzie. Psychologa też nie, bo nie mamy w drużynie wariatów”, „Zobaczymy, jak to będzie funkcjonowało w meczu ze Związkiem Radzieckim”.
Jeżeli zdecydujesz się wejść do umysłu Franciszka Smudy, musisz pamiętać, że podejmujesz tę trudną przeprawę na własną odpowiedzialność, ponieważ odszukanie drogi powrotnej może stać się nadzwyczaj skomplikowanym wyzwaniem. Do Rafała Murawskiego wrzasnął kiedyś: „Muraś, nie garb się tak, bo będziesz jak dzwonnik z Rotterdamu!”. Około dwa lata temu za pośrednictwem Twittera kapitalną historyjką z panem Franciszkiem w roli głównej podzielił się Michał Pol.
Lapsusy językowe są domeną „Franza”. Np. podczas konferencji prasowej po niepowodzeniu kadry narodowej potrafił wypalić pod adresem dziennikarza, który zagaił szkoleniowca o przyczyny porażki, pocisk armatni ekstremalnego kalibru: „Pan to jest zawsze taką Alfą i Romeą!”. Innym razem, gdy otrzymał informację na temat transferu Ebiego Smolarka do greckiego klubu Kavala, skwitował to następująco: „Kavala to ja mogę panu opowiedzieć”. Trzeba przyznać, że był to żart najwyższych sucharowych lotów, aż boki zrywać.

Lękliwy Buffon

W trakcie Mundialu rozgrywanego na niemieckich arenach w 2006 roku reprezentacja Włoch mierzyła się na etapie 1/8 finału z Australią. Na początku drugiej połowy meczu czerwoną kartkę obejrzał Marco Materazzi, natomiast Gianluigiego Buffona zaczęły nękać paranoiczne myśli dotyczące rychłego odpadnięcia z turnieju już na szczeblu otwierającym zmagania w fazie pucharowej. Myślał: „Na litość Boską, znowu wrócą demony z Korei”.
Legendarny włoski golkiper jest typem człowieka, który natychmiast odczuwa obowiązek, żeby komunikować komuś z najbliższego otoczenia o swoich obawach. Pojedynek przeciwko drużynie „Socceroos” trwa, upływają następne minuty, a Buffon co chwila zaczepia Fabio Cannavaro, który koncentruje się na pilnowaniu znajdującego się wówczas w świetnej formie Marka Viduki. Wreszcie pomiędzy kompanami wywiązuje się dialog:
- Fabio, ku**a.
- Co jest Gigi?
- Nie chcę tak prędko wrócić do domu.
- Wrzuć na luz, uspokój się.
- Chyba nic nie rozumiesz! Fabio, boję się, że będzie jak w Korei.
- Nie będzie ku**a żadnej Korei, zaufaj mi.
Ataki australijskiego zespołu zepchnęły Włochów do głębokiej defensywy, Cannavaro ma mnóstwo roboty, ale bramkarz nie przestaje nawijać. Piłka poszybowała za linię boczną, więc rozwścieczony włoski stoper podszedł do Buffona i powiedział krótko: „Skończ w końcu jazgotać jak przekupy na targowisku. Nie widzisz, co się dzieje?”. Minęło kilka minut i Gianluigi ponownie zaczął prześladować swojego kumpla:
- Obiecaj, że nie będzie jak w Korei.
- Masz moje słowo, ale teraz, do ku**y nędzy, pozwól mi grać.
- Naprawdę nigdy więcej powtórki z Korei?
- Nigdy więcej.
- Pie**olimy Koreę?
- Tak, Gigi, pie**olimy. Amen.
- Amen, Fabio.
Resztę historii znacie: włoska kadra sięgnęła potem po mistrzostwo świata, jednak panika Buffona bez wątpienia dała się we znaki wspaniałemu „Il Muro di Berlino”, jak ochrzczono Fabio Cannavaro po potyczce finałowej, której stawką był światowy czempionat. Rzekomo dzięki wspomnianemu „amen” Buffon odnalazł pewnego rodzaju wewnętrzny zen.
A może po prostu sekwencja słów, która nakłaniała do odbycia podróży wehikułem czasu w celu uskutecznienia stosunków międzynarodowych z azjatami, podziałała kojąco na jego układ nerwowy? Tak czy inaczej, w tym przypadku absolutnie dozwolona jest puenta, że cel uświęca środki.

Kiedy dzwoni twój znajomy

Zbigniew Boniek posiada w swoim resume multum humorystycznych sytuacji, wliczając wylanie kubła lodowatej wody z hotelowego balkonu wprost na głowy Giovanniego Trapattoniego oraz Dino Zoffa, czy też połączenie telefoniczne od prezesa Polonii Warszawa, Józefa Wojciechowskiego, który trzasnął tekstem o albańskim napastniku poleconym przez „Zibiego”: „Zabieraj tego Çaniego. Wypieprzaj mnie z nim!”.
Boniek lubi wracać pamięcią do starych czasów, więc niespełna dwa lata temu sprzedał publicznie w mediach społecznościowych sytuację dotyczącą Michela Platiniego. Gdy Didier Deschamps w 1994 roku zasilił szeregi Juventusu Turyn, udzielił wywiadu, po którym obecny sternik polskiego futbolu - w przeciwieństwie do Platiniego - miał ubaw po pachy.
Cóż, kiedy większość francuskich adeptów piłkarskiego rzemiosła zazwyczaj brała za wzór Michela, nagle wyskakuje - ni z gruchy, ni z pietruchy - taki Didier Deschamps, oświadczając wszem i wobec, że to właśnie Polak jest jego idolem wśród dawnych znakomitych zawodników „Starej Damy”. Ten stan rzeczy od razu zakrawa na nierówno ułożony sufit, wymagający gruntownego remontu. Aczkolwiek, gdyby William Szekspir zagorzale sympatyzował z Juventusem, rzekłby: „Choć to szaleństwo, lecz jest w nim metoda”.

Księgowość „Kuszy”

Nazwisko Krzysztofa Gajtkowskiego prawie dwadzieścia lat temu budziło respekt każdej ekstraklasowej drużyny. „Kusza” zapowiadał się na naprawdę solidnego napastnika, gdy przeprowadzał się z GKS-u Katowice do Lecha Poznań. Przy Bułgarskiej prezentował przyzwoity ligowy poziom (nawet strzelił pięć goli w jednym meczu przeciwko Pogoni Szczecin), jednak zdecydowanie bardziej wspominany jest w stolicy Wielkopolski ze względu na kartotekę wypełnioną po brzegi kabaretowymi gagami.
Epicki był motyw, kiedy Gajtkowski miotał się po klubowych korytarzach poirytowany małymi zarobkami, wciąż domagając się podwyżki. Wreszcie prezes „Kolejorza”, Radosław Majchrzak, zlitował się nad piłkarzem, zapraszając go do gabinetu na negocjacje. Gdy rozmowy w kwestii nowego kontraktu dobiegły końca, „Kusza” zagościł w progu szatni, niczym istny rekin biznesu. Wtedy zagadał do niego Piotr Reiss:
- I co? Dogadałeś się?
- A jak! Dogodołem się.
- To ile ci dali?
- Dziewiętnaście tysięcy złotych.
- Aha, a brutto czy netto?
- Co ku**a? Jakie brutto, jakie netto? Znowu mnie w ch**a zrobili? Zresztą, co za różnica.
Innym razem „Gajtek” chciał zapisać syna do przedszkola, zatem odwiedził kancelarię księgową poznańskiego Lecha, żeby nie popełnić gafy na formularzu przyjęcia. Panie, chcąc uchronić napastnika przed ewentualną kompromitacją, zaczęły wypełniać poszczególne rubryki z danymi. Gdy spytały o wiek chłopca, Gajtkowski zadzwonił do żony, Sonii, by uzyskać poprawną odpowiedź.
Sekretarki dociekają dalej: „Imię matki dziecka?”. Zawodnik ponownie wykręca numer do małżonki i ładuje: „Sonia, ty naprawdę masz na imię Sonia? Czy tylko tak na ciebie mówią?”. Czujecie, jak słupki oglądalności teleturnieju pt. „Milionerzy” dramatycznie lecą w dół, Hubert Urbański traci pracę, a Krzysztof Gajtkowski obejmuje posadę w nowym programie telewizyjnym pod wiele mówiącą nazwą „Twoje imię brzmi znajomo”? Fanów by nie brakowało!

Idiokracja w Gelsenkirchen

Kevin-Prince Boateng podczas okresu występów w barwach Schalke wyróżniał się na tle kolegów z ekipy. Pieczę nad jego karierą sprawował wtedy agent piłkarski Robert Wittman, który był menedżerem kilku innych graczy drużyny, m.in. Jermaine’a Jonesa. Ten ostatni rzadko przebierał w słowach, wypowiadając się na temat pozostałych piłkarzy, a do tego był niesamowitym twardzielem, jeśli idzie o boiskowe starcia. W przerwie jednego z meczów nawet Franck Ribery błagał Jonesa, żeby zaniechał kopania go po kostkach.
Wracając do Wittmana: to agent, który lubił wiedzieć, co myślą o sobie jego podopieczni, więc zapytał Jonesa, jakie ma zdanie na temat swojego kumpla, Boatenga. W odpowiedzi usłyszał: „Jakiego kumpla? Przecież to kompletny debil”. Następnie wykonał ten sam manewr, pytając Boatenga o Amerykanina. Kevin odparł: „Jermaine jest totalnym idiotą”. Jak widać, panowie darzyli się wzajemnym szacunkiem, jeśli mowa o poziomie inteligencji.
Kilka dni później Wittman zorganizował spotkanie w restauracji, na którym stawili się we trójkę. Usiedli przy wspólnym stole, zaczęli składać zamówienia, po czym menedżer zawodników bez słowa wstał i opuścił knajpę. Atmosfera do chrzanu, gadka się nie klei, od panów wyraźnie wieje chłodem. Jedna lampka wina, druga, trzecia. Nagle zaczynają coś przebąkiwać, a za moment rozmawiać:
- Wiesz, chciałem ci coś powiedzieć?
- Ja tobie również. Dobra, zaczynaj.
- Do dzisiaj sądziłem, że jesteś głąbem.
- Nie uwierzysz, dokładnie to samo miałem ci do przekazania.
Piłkarze uznali, że restauracja nie jest właściwym miejscem do zadzierzgnięcia trwałej więzi, więc zwiedzili trochę klimatycznych karczm, kończąc w loży najlepszej dyskoteki w mieście. Do domów powrócili całkowicie zintegrowani około podłej godziny czwartej nad ranem. Od tamtej pory łączy ich nierozerwalna nić porozumienia, braterska przyjaźń duetu muszkieterów, których maksyma brzmi: „Jeden za wszystkich, wszyscy za kieliszki”.

Przedziałowa wdzięczność

Gdy najwybitniejszy selekcjoner reprezentacji Polski, Kazimierz Górski, przejmował funkcję pierwszego trenera kadry w 1970 roku, otrzymywał obelżywą korespondencję, która miała podciąć mu skrzydła oraz niejako zmusić do złożenia rezygnacji. Np. treść listu po dotkliwej porażce 1:3 z RFN przedstawiała się następująco: „Ty lebiego w ząbek czesany, zajmij się lepiej trampkarzami”. Jednak Górski nie złożył broni i w 1972 roku prowadzona przez niego drużyna przywiozła złoty medal olimpijski z Monachium.
Sukces wcale nie zniechęcił adoratorów pana Kazimierza, który tuż po powrocie do kraju dostał kolejną nieprzychylną depeszę: „Trafiło się wam to złoto, jak ślepej kurze ziarno”. Kiedy dzięki legendarnemu remisowi na Wembley orły Górskiego przypieczętowały awans na Mundial, krytyczne głosy ucichły, a on był stawiany na piedestał. Potem brązowy krążek wywalczony na Mistrzostwach Świata w 1974 roku sprawił, że anonimy dyskredytujące zdolności przywódcze wybitnego szkoleniowca nie docierały pod jego adres.
W 1995 roku Górski podróżował pociągiem Polskich Kolei Państwowych z Katowic. Wtem, do przedziału wsiadł górnik, pracujący na co dzień w kopalni w Chrzanowie, po czym ze łzami w oczach zaczyna prawić: „Panie Kazimierzu, jak Tomaszewski miał bronić tego karnego, to my na kolana i modlimy się, żeby gola nie było, o tak”. I klęka przed obliczem futbolowego bóstwa, na co żona smali do wiernego kibica: „Czyś ty zgłupiał, stary!”.
Parafrazując Edwarda Stachurę: „Niech sobie wszyscy będą mądrzy ze swoją pozbawioną sportowej pasji samotnością, a ja ze swoją miłością niech sobie będę głupi”. Koniec, kropka.

Główka pracuje

Finałowy mecz Mistrzostw Świata w 2006 roku będzie kojarzony głównie ze zdobyciem trofeum przez Włochów, ale również przez spięcie, do którego doszło pomiędzy Zinedinem Zidanem i Marco Materazzim. Włoski defensor wystosował wówczas kilka bardzo niecenzuralnych epitetów, uwłaczających honorowi siostry genialnego reprezentanta „Trójkolorowych”. Francuz dał upust emocjom, uderzając głową w klatkę piersiową Materazziego, który oczywiście przyaktorzył, że niby przyjął cios w twarz.
W tym samym okresie Keith Richards, gitarzysta „The Rolling Stones”, doznał urazu głowy, spadając z wysokiej palmy. Jednak palma mu zupełnie nie odbiła, bo wkrótce po tych zdarzeniach zespół grał koncert na stadionie San Siro w Mediolanie. Mick Jagger zaprosił na estradę Alessandro del Piero i Marco Materazziego, krzycząc przy tym w kierunku tłumnie zgromadzonej publiczności: „Jest element, który wiąże ze sobą Materazziego z Keithem Richardsem. Obaj mają problemy z głową!”.
Jakie są Wasze ulubione piłkarskie anegdoty, nietypowe sytuacje ze świata futbolu, albo aforyzmy, złote myśli, czy pomyłki językowe związane bezpośrednio lub pośrednio z piłką nożną? Koniecznie dajcie znać w komentarzach.
Czołem! - jak rzekł Zinedine Zidane do Marco Materazziego.
Mateusz Połuszańczyk
Redakcja meczyki.pl
Mateusz Połuszańczyk , Mateusz Połuszańczyk
30 Apr 2020 · 20:30
Źródło: Twitter/Tuttosport/Głos Wielkopolski

Przeczytaj również