Transferowy geniusz, który zbudował Liverpool. Klub marzy o jego powrocie. "Żąda władzy"

Transferowy geniusz, który zbudował Liverpool. Klub marzy o jego powrocie. "Żąda władzy"
ANP / pressfocus
Jan - Piekutowski
Jan Piekutowski06 Mar · 13:00
Dlaczego ktoś, kto odszedł ze stanowiska blisko dwa lata temu, jest tak pożądany przez jeden z największych klubów na świecie? Żeby dobrze odpowiedzieć na to pytanie, trzeba zrozumieć, jaką rolę odgrywał Michael Edwards w Liverpoolu. Oraz to, jak diametralnie inna ona będzie, jeśli Anglik na Anfield wróci.
Michael Edwards wszedł do świata piłki nożnej jako naprawdę młody chłopak, zaczynał w Portsmouth ery Harry’ego Redknappa. Następnie przeszedł do Tottenhamu, zaś w 2011 roku trafił do Liverpoolu, gdzie zaliczał stopniowe awanse i od pozycji analityka przeszedł aż do dyrektora sportowego. Stanowisko sprawował przez sześć lat. Nie jest to jednak miejsce na skrupulatne przedstawianie przebiegu kariery Anglika, bo to zrobiliśmy już TUTAJ. Konieczne jest natomiast zdefiniowanie jego roli w przebudowie "The Reds". Czy raczej – w procesie stworzenia jednego z najmocniejszych klubów świata.
Dalsza część tekstu pod wideo

Cudotwórca

Gdy Michael Edwards pojawił się na Anfield, Liverpool nie miał pozycji jakkolwiek porównywalnej z obecną. Owszem, klub nadal mógł chwalić się swoją bogatą historią, zaś pod wodzą Brendana Rodgersa zanotowano imponujący sezon z udziałem między innymi Daniela Sturridge’a oraz Luisa Suareza. To wszystko były jednak tylko szczątki, na piłkarskiej mapie Anglii doskoczenie do drużyn z Manchesteru, Chelsea lub Arsenalu wydawało się właściwie niemożliwe. I bez Juergena Kloppa oraz Edwardsa prawdopodobnie takie by było.
Rola niemieckiego szkoleniowca jest nie do zakwestionowania. Niemniej, jak to zwykle w takich przypadkach bywa, równie ważne jest to, co dzieje się w cieniu. A rola dyrektora sportowego klubu, chociaż cały świat piłki nożnej żyje transferami, to niekoniecznie ta najbardziej medialna. Zdarzają się pojedyncze przykłady działaczy powszechnie rozpoznawalnych, lecz w porównaniu z trenerami i piłkarzami to właściwie trzeci szereg. Jednocześnie gwarantuje on możliwość pociągania za najważniejsze sznurki, co Edwards perfekcyjnie wykorzystał.
"The Reds" mają naprawdę bogatych właścicieli, ale sam klub operuje na ograniczonym budżecie. Nie ma i nie było możliwości na takie rozpasanie, jakie widoczne jest na Stamford Bridge czy The Etihad. Znacznie większą rolę przykłada się do odpowiedzialnego zarządzania stanem konta. W tej kwestii Edwards okazał się idealnym wyborem. W ciągu niespełna sześciu lat w roli dyrektora sportowego Liverpool zanotował około 187 mln funtów kosztów na poczet kwot transferowych. Z perspektywy polskiego kibica może wydawać się to kwotą gigantyczną, ale na Wyspach wynik ten jest uznawany za irracjonalnie dobry. "The Reds" regularnie korzystali na sprzedawaniu niepotrzebnych graczy, aż trzy sezony kończyli z dodatnim bilansem transferowym. Takie rzeczy zdarzają się w wypadku klubów pokroju Brighton, ale nie wśród ligowej czołówki.
Anfield
Paul Chesterton/Pressfocus
Nic więc dziwnego, że Edwards doczekał się miana transferowego cudotwórcy. Określenie nie jest na wyrost, co tylko potwierdzają przykłady poszczególnych ruchów ze strony działacza. To bodaj jedyny dyrektor sportowy, który doczekał się tak opasłych opracowań poświęconych spektakularnym transakcjom. Warto wypunktować przynajmniej kilku zawodników puszczonych w obieg przez Anglika.
  • Philippe Coutinho – reprezentant Brazylii odgrywał ważną rolę w Liverpoolu. Dzięki jego odejściu do FC Barcelony zainkasowano jednak 142 miliony funtów. To pozwoliło między innymi na sprowadzenie Alissona oraz Virgila van Dijka. Na Anfield nikt nie narzeka.
  • Danny Ward – rezerwowy bramkarz przeszedł do Leicester City za 12,5 mln funtów. Grając dla "Lisów" doczekał się miana jednego z najgorszych golkiperów w lidze.
  • Harvey Elliott – jeden z najbardziej utalentowanych zawodników "The Reds" kosztował niespełna pięć milionów funtów. Anglik już teraz może pochwalić się 103 występami dla Liverpoolu, a przecież ma 20 lat.
  • Andy Robertson – Liverpool dokonał błyskotliwej wymiany w wypadku Diogo Joty i jego przeprowadzki z Wolverhampton, ale to Andy Robertson jest niedoścignionym wzorem. Reprezentant Szkocji trafił na Anfield za osiem milionów funtów. Do Hull City poszedł zaś Kevin Stewart za cztery miliony. Szkopuł w tym, że ostateczna suma za Anglika urosła do… ośmiu milionów.
  • Rhian Brewster – Anglik nigdy nie zaistniał na poziomie Premier League, dobrze radził sobie jedynie na wypożyczeniu w Championship. Mimo tego Sheffield United wyłożyło za snajpera 23,5 mln funtów. Rhian Brewster strzelił dla "The Blades" pięć goli. Występów ma blisko 80.
  • Mamadou Sakho – Juergen Klopp nie chciał grać nieco niezgrabnym Francuzem. Po stopera niespodziewanie zgłosiło się Crystal Palace, które zaproponowało 26 mln funtów po wcześniejszym wypożyczeniu.

Dżin

Na powyższej liście z pewnością uderza brak Mohameda Salaha. To jednak brak celowy, gdyż reprezentant Egiptu zasługuje na osobne omówienie. Jego rola w historii Liverpoolu jest gigantyczna, mówimy o niekwestionowanej legendzie "The Reds". Skrzydłowy uchodzi przy tym za jednego z najlepszych zawodników w całej historii Premier League, a kosztował przecież niespełna 40 milionów funtów. Nie o samą kwotę tu jednak chodzi.
Salah wrócił do Anglii w 2017 roku, miał za sobą dobry okres w AS Romie. Juergen Klopp nie był jednak zupełnie przekonany co do tego zawodnika. Niemiecki szkoleniowiec opowiadał się za ściągnięciem Juliana Brandta z Bayeru Leverkusen. Sytuacja była napięta, trener cały czas naciskał na sprowadzenie swojego rodaka, uważał go za idealne wzmocnienie ofensywy. Od tego pomysłu odwiódł go jednak Michael Edwards. To właśnie Anglik przeforsował plan transferu Salaha, pomocna była wspomniana już kwota, która jawiła się jako niższa niż w wypadku prognoz dotyczących Brandta.
Postawienie na swoim było dla Edwardsa nie tyle udowodnieniem pozycji na Anfield, lecz raczej wymknięciu się ogólnej tendencji. Dyrektor sportowy miał bowiem za zadanie sprowadzać i sprzedawać tych graczy, których wskazał Klopp. W większości przypadków to opinia Niemca okazywała się wiodąca, w końcu to on odpowiadał za kwestie taktyczne. Jeśli więc jakaś strona musiała się dostosować, to bywał to głównie Edwards.
Anglik wywiązywał się z tego zadania znakomicie, dość przypomnieć wspomniane już transakcje dotyczące Sakho, Van Dijka czy Danny’ego Ingsa. Liverpool przeszedł zupełną transformację kadrową, sprzedawał na potęgę, poświęcił nawet swoją największą gwiazdę wczesnej ery Kloppa, a mimo tego po sześciu latach rządów Edwardsa dysponował drużyną nieporównywalnie lepszą i to na każdej pozycji. Każda bajka kiedyś się jednak kończy.
Trent Alexander-Arnold i Virgil van Dijk
PressFocus/Conor Molloy/News Images
Edwards odszedł z Anfield po 11 latach, co i tak było przekroczeniem pewnej granicy, bo wcześniej Anglik zakładał maksymalnie dziesięcioletni pobyt. Według The Athletic o jego ostatecznym pożegnaniu przesądziły kwestie rodzinne, działacz chciał poświęcić się najbliższym, zrewanżować czas, którego nigdy nie było. Drugą stronę medalu stanowi jednak to, że Edwards nie miał pełnej kontroli, nie miał swobody. Wymagania Kloppa prawdopodobnie tylko rosły, a ceniony dyrektor sportowy nie czuł już potrzeby w dłuższym dostosowywaniu się. Dowodem na to kolejne ruchy ze strony zarządu "The Reds".

Rewolucjonista

Po odejściu Michaela Edwardsa zarząd Liverpoolu postawił na Juliana Warda. Ten na stanowisku dyrektora sportowego wytrzymał zaledwie rok, a jego miejsce zajął Joerg Schmadtke. Z całej wymienionej trójki to właśnie on wydawał się największy ukłonem w stronę Juergena Kloppa. Niemiec, duża otwartość na transfery z Bundesligi, sympatia w stosunku do szkoleniowca, co było podkreślane od samego początku. Schmadtke był jednak tylko rozwiązaniem tymczasowym, po pół roku jego przygoda na Anfield dobiegła końca. Najważniejsze zaś, że niebawem z "The Reds" pożegna się też Klopp.
Decyzja legendarnego trenera wprawiła w osłupienie fanów angielskiego klubu. Wobec pozostałych zmian w strukturze gabinetowej Liverpool znalazł się bowiem w obliczu rewolucji, jakiej nie było od kilkunastu lat. Z rzeczy prozaicznych - trzeba przecież przebudować skład, w końcu nowy szkoleniowiec nie będzie nieodzowną kopią Kloppa. Niezależnie od tego, czy działacze dogadają się z Xabim Alonso, czy z Rubenem Amorimem, to zmiany będą na pewno. Tym samym konieczne jest znalezienie kogoś, kto zabawi się w kierownika budowy. Według właścicieli "The Reds" osobą idealną pozostaje Edwards. Od kilku tygodni trwa usilne umizgiwanie do Anglika z nadzieją na namówienie go do powrotu, o czym informowaliśmy już TUTAJ.
Juergen Klopp, 01.01.2024
MB Media / pressfocus
Zdaniem The Athletic stanowisko Edwardsa pozostaje niezmienne, nie chce on znów pakować się w świat futbolu, przecież nie tak dawno odrzucił intratną propozycję z Chelsea. Niemniej Liverpool próbuje i jest skłonny zrobić naprawdę wiele. Uważa się bowiem, że Edwardsa może przekonać jedno – władza. Nie mógł kontrolować wszystkiego podczas współpracy z Kloppem, więc odejście Niemca otwiera przed nim gigantyczne wręcz możliwości. Pytanie jednak, czy marzenie o ponownej współpracy z Edwardsem nie okaże się na tyle determinujące, że zniechęci nowego trenera. Warto też pamiętać, że walka o Anglika jest stale związana z ryzykiem niepowodzenia. "The Reds" teoretycznie interesują się Richardem Hughesem z Bournemouth, lecz to Edwards pozostaje celem numer jeden. Nie można zaś wykluczyć, że Szkota przekona ktoś inny.
Edwards odegrał gigantyczną rolę w stworzeniu Liverpoolu wybitnego, jego wyczyny na rynku transferowym na zawsze wyryły się w pamięci decydentów. Kwestia tego, czy melodia przeszłości będzie w stanie pięknie brzmieć w nowych okolicznościach pozostaje jednak nierozstrzygnięta.

Przeczytaj również