Strzela jak na zawołanie, od pięciu lat czeka na wielki transfer. Premier League wreszcie przejrzy na oczy?
W ostatnich latach nie mieliśmy choćby jednego okienka transferowego bez plotek z Moussą Dembele w roli głównej. Francuski napastnik w ćwierćfinale Ligi Mistrzów postanowił przypomnieć o sobie w najlepszy możliwy sposób, zapewniając Lyonowi awans dwoma trafieniami przeciwko Manchesterowi City. I znów jest o nim głośno.
Wiele osób mogło przywyknąć do doniesień łączących byłego zawodnika Fulham z powrotem do Anglii czy też przenosinami do zespołów ścisłej europejskiej czołówki. Szczerze mówiąc, zapewne duża część kibiców machała już na nie ręką, ignorując te plotki. W końcu wychowanek PSG, w którym stacjonował od ósmego do szesnastego roku życia, wpychany jest do zespołów z wysokiej półki od co najmniej pięciu lat.
Tymczasem Dembele z Londynu najpierw przeniósł się do Celtiku, a następnie do Lyonu. Powolutku można było zacząć zastanawiać się, czy zapowiadany od dawna wielki transfer w końcu nastąpi. Sobotnie popisy gracza OL przeciwko City zwiększają szanse na taki obrót spraw. Tego typu mecze na najwyższym poziomie potrafią zadziałać niczym fenomenalna reklama, uciszająca niedowiarków.
Game-winner
Decyzja trenera Rudiego Garcii, aby najlepszy strzelec jego zespołu (do soboty 22 gole we wszystkich rozgrywkach, a przecież Ligue 1 zakończyła grę po 28 kolejkach), usiadł na ławce w arcyważnym ćwierćfinale Ligi Mistrzów, była iście szokująca. Niewzruszony menedżer argumentował ten wybór w przedmeczowej rozmowie z “RMC Sport”: - Karl Toko-Ekambi jest bardziej wszechstronny. Kluczowa będzie jego szybkość - wskazywał.
Szkoleniowiec przed pierwszym gwizdkiem zwrócił też uwagę, że kadra na spotkanie składa się nie tylko z 11 graczy, którzy wybiegają na murawę od pierwszej minuty. Rezerwowi to również istotne ogniwo drużyny, a Dembele miał pomóc, gdy nadejdzie odpowiedni moment. No i trzeba przyznać, że plan wykonał w dwustu procentach. A pomysł trenera okazał się słuszny. 24-letni napastnik wszedł na boisko w 75. minucie i już chwilę później dał prowadzenie francuskiemu zespołowi. W końcówce spotkania trafił kolejny raz. Obie bramki nie porywały urodą - ot, trafienia w stylu klasycznego napastnika. Pokazały jednak wartość Dembele. Stanowiły najlepszy dowód jego instynktu strzeleckiego. Nie potrzebował nawet chwili na “wejście” w mecz. Od razu wziął się do roboty. Edersonowi może śnić się po nocach.
Przy pierwszym golu nie kalkulował, tylko od razu ruszył do futbolówki, którą przepuścił znajdujący się na pozycji spalonej Toko-Ekambi. Zachował czujność, wykorzystując moment dekoncentracji rywali, wymachujących w stronę arbitra. Oczywiście nie brakowało kontrowersji wokół tego trafienia, ale to już kamyczek do ogródka arbitra. Przy drugiej zaś Dembele fenomenalnie odnalazł się w polu karnym. Nie spalił sytuacji, zareagował błyskawicznie i z chłodną głową dobił strzał Houssema Aouara.
Obie bramki w stylu napastnika-finiszera, a tacy są już chyba na wymarciu. W momencie, kiedy “Obywatele” przejęli inicjatywę i Lyon musiał liczyć na wykorzystanie pojedynczych szans, trudno było o lepszy wybór personalny. I to ten finiszer okazał się game-winnerem, zresztą nie pierwszy raz.
Niedoceniana maszynka do zdobywania goli
Można odnieść wrażenie, że rzadko słyszy się o dobrej formie zawodnika Lyonu. Oczywiście wszyscy wiemy, jak traktowana jest często francuska Ligue 1 i osiągnięcia piłkarzy, którzy w niej grają, ale trudno bagatelizować jego skuteczność. Od swoich przenosin do Celtiku zaliczył tylko jeden sezon z dorobkiem mniejszym niż 20 bramek. Zdobył ich wtedy 16, a ponad miesiąc stracił przez urazy. W ciągu ostatnich czterech lat - czy to w Szkocji, czy to we Francji - bardzo regularnie znajdował drogę do bramki rywali.
Dwa kluczowe gole w Lizbonie w jego wykonaniu nie były dziełem przypadku. Francuz regularnie bowiem zdobywa bardzo istotne bramki. W tym sezonie sześciokrotnie otwierał wynik spotkania. Tyle samo razy jego trafienia okazywały się zwycięskie. Jeśli wymazalibyśmy strzelone przez niego 16 goli z ligowego dorobku Lyonu, to w 28 kolejkach “Les Gones” uzbieraliby 10 oczek mniej. A taki wynik oznaczałby finisz dopiero na 15. miejscu. Oczywiście, to duże uproszczenie, ale obrazuje, jak wiele znaczy tak regularny strzelec dla ekipy ze stolicy Rodanu. Nie poświęca mu się jednak wystarczająco dużo uwagi. Pierwsze skrzypce gra Memphis Depay.
Popis w oknie wystawowym
W sobotę Dembele otworzył swój dorobek strzelecki w tej edycji Ligi Mistrzów. Nie mógł sobie wybrać lepszego momentu na przełamanie. Niemal idealnego. Natychmiast znalazł się w okienku wystawowym. Cały świat patrzył i widział, jak Moussa Dembele, co pół roku wysyłany przez dziennikarzy do Premier League, wyrzuca Manchester City z najbardziej prestiżowych rozgrywek Starego Kontynentu.
Awans do półfinału to szansa, o jakiej wcześniej chyba nawet nie marzył. Sensacyjna postawa OL stanowi niepowtarzalną okazję do zrobienia kolejnego kroku do przodu. I to nie tylko dla napastnika, ale i jego kolegów. Kroku, przepowiadanego Francuzowi jeszcze w czasach gry w Fulham, a potem Celtiku. Chris Sutton, który tworzył z Alanem Shearerem legendarny duet strzelecki w Blackburn Rovers, zarzucał klubom Premier League, że “głupio” pominęły wartościowego zawodnika, błyszczącego kilka lat temu za północną granicą.
Prezydent Lyonu Jean-Michel Aulas z pewnością łatwo nie odda swojego kluczowego piłkarza. Niemniej jednak, obecnie niewielu jest tak skutecznych napastników jak Dembele. Do tego Francuz wciąż ma 24 lata, więc to gracz, który dopiero wchodzi w optymalny dla piłkarza wiek. Dwa trafienia przeciwko City mogą okazać się idealną reklamą. Kto wie? Może w końcu pięć lat plotek i oczekiwania na liście życzeń potencjalnych pracodawców przyniesie skutek.
Dembele pokazał szerokiej widowni to, co prezentował na francuskich boiskach. Strzela regularnie. W bardzo istotnych momentach. Czego więcej chcieć od napastnika, nawet jeśli miałby odgrywać rolę żelaznego rezerwowego? To naprawdę ciekawa opcja dla klubów z czołówki. A teraz przynajmniej znalazł się w świetle fleszy, rozstrzygając losy naprawdę wielkiego meczu. I nie jest powiedziane, że zaraz nie zrobi tego samego. Jeśli ktoś ma zaskoczyć i pokrzyżować plany rozpędzonej machinie Bayernu, to może to być właśnie Moussa Dembele.