Spektakularna forma Widzewa Łódź. Gdzie jest sufit beniaminka? "Otworzył okno w duchocie polskiej piłki"
W sezonie 2021/22 celem Widzewa Łódź było zakończenie sezonu w czubie tabeli Fortuna 1. Ligi. Udało się w sposób spektakularny, bo drużyna Janusza Niedźwiedzia awansowała do Ekstraklasy bez konieczności rozgrywania barażów. W rozgrywkach 2022/23 Widzew celował w utrzymanie, a obecnie zajmuje miejsce tuż za liderującym Rakowem. W Łodzi mogą zacząć żałować, że punktem wyjścia nie było zdobycie mistrzostwa, bo przy takim wyrabianiu normy beniaminek pewnie jakimś cudem biłby się z FC Barceloną w Lidze Mistrzów.
Wywalczenie awansu do Ekstraklasy było dla kibiców Widzewa Łódź sprawą historyczną (więcej TUTAJ). Po latach tułaczki w niższych ligach, która związana była z upadkiem legendarnego klubu, przyszło oczyszczenie. Drużyna nie tylko zaczęła dowozić oczekiwane rezultaty, ale też, a właściwie przede wszystkim, stała się drużyną właśnie. Pod wodzą Janusza Niedźwiedzia zespołowi udało się wskoczyć na poziom, o którym pamiętali tylko najstarsi kibice z blokowisk przy Piłsudskiego.
W tej odbudowie pomagali też nowi właściciele. Widzew w końcu trafił w ręce osób kompetentnych, co było miłą odmianą po erze Sylwestra Cacka, która została zapamiętana jako okres po prostu upokarzający. Stanowiska w zarządzie przejęli bowiem ludzie posiadający odpowiednie predyspozycje, aby je piastować. Dzięki temu łodzianie wyszli na prostą pod względem finansowym, nawet jeśli w skali Fortuna 1. Ligi płacili pieniądze nieosiągalne dla większości stawki.
Wszystko to działo się jednak na zapleczu Ekstraklasy. A drugi poziom rozgrywkowy w Polsce ma to do siebie, że nie zawsze wszystkie chlubne idee udaje się przenieść na - nie ma co kryć - trudniejszy i bardziej wymagający grunt. Wobec tego awans Widzewa był dla części Łodzi prawdziwym świętem, ale też, gdy już minął imprezowy kac, powodem do obaw, czy te momenty chwały nie będą ułudne.
Z perspektywy kilku miesięcy wydaje się, że zmartwienia sympatyków nie znalazły potwierdzenia w rzeczywistości. W miniony piątek Widzew wspiął się na fotel wicelidera Ekstraklasy i jest pewny tego, że miejsce to utrzyma przynajmniej do następnej kolejki. Łodzianie punktują z regularnością godną pochwały, notując start, którego zazdrościć może każdy beniaminek.
Wyjście z tartaku
Widzew wszedł do ligi z konkretnym pomysłem na grę. Przy czym pomysł ten nie był tożsamy z tym, co proponowały inne kluby w stawce. Kolejny z beniaminków - Korona Kielce - postawił na archaiczne metody, które według wielu dalej powinny być skuteczne. Podopieczni Leszka Ojrzyńskiego postawili sprawę jasno - piłka przejść może, zawodnik nie. Początkowo brutalny styl ekipy ze świętokrzyskiego faktycznie dawał niezłe efekty, ale gdy już liga okrzepła i nauczyła się z nimi grać, to Korona czeka na ligowe zwycięstwo już niemal dwa miesiące.
Łodzianie tymczasem uplasowali się po drugiej stronie piłkarskiego bieguna. Już w pierwszym meczu z Pogonią Szczecin - zdecydowanym faworytem starcia - beniaminek nie zamierzał chować się za podwójną gardą. Poszedł z "Portowcami" na wymianę ciosów i... przegrał. Został ukarany za brak doświadczenia, bo zostawienie miejsca Vahanowi równoznaczne było z wymierzeniem kary przez reprezentanta Armenii.
Tamto potknięcie nie miało jednak wpływu na podejście Janusza Niedźwiedzia. Chociaż po pięciu kolejkach jego zespół miał na sowim koncie tylko cztery punkty, a wielu ekspertów zaczęło odgrażać się, że Widzew jest po prostu zbyt naiwny, to szkoleniowiec beniaminka nie dokonywał taktycznej rewolucji. Owszem, zmieniał formację, coraz więcej szans otrzymywał Jordi Sanchez, ale podstawą gry łodzian było ofensywne nastawienie.
Pod względem bramek spodziewanych (xG) Widzew zajmuje obecnie szóste miejsce w całej stawce. Jego wynik - 15,5 xG jest znacznie lepszy niż Korony (12,25), Miedzi (11,54), ale też Cracovii (12,25), Legii Warszawa (14,18) i Górnika Zabrze (14,97), co pokazuje, że łodzianom udało się częściowo zaadaptować ich pierwszoligową brawurę do nowych standardów.
Jednocześnie styl beniaminka wcale nie jest oparty na bardzo długim utrzymywaniu się przy piłce. Oficjalne statystyki wskazują, że Widzew tylko trzy razy w tym sezonie był w tej materii lepszy niż ich bezpośredni rywal. Wynika to z faktu, że kluczem do sukcesu drużyny Janusza Niedźwiedzia jest w gruncie rzeczy skuteczność i pewność większości piłkarzy. W tych 14. kolejkach sezonu 2022/23 łodzianie zdołali się zaprezentować jako zespół dobrze operujący piłką, stale rozwijający się pod tym względem. A to w Ekstraklasie stosunkowo rzadkie zjawisko.
Jest w tym wszystkim nieco brawury, nieco szczęścia, bo przecież wicelider Ekstraklasy jeszcze nie raz zostanie skarcony za swoje podejście. Nie można jednak nie odnieść wrażenia, że Widzew w istocie otworzył okno w duchocie polskiej piłki. To drużyna inna, która już na starcie swojego projektu jest w stanie zaoferować coś ciekawego. Jest to też drużyna, której sprzyja jeden z ważniejszych czynników w futbolu - szczęście.
Szczęściu trzeba pomóc
Tak, zdarzają się mecze, w których Widzew Łódź po prostu ma fart. To nie jest tak, że ekipa Janusza Niedźwiedzia dominuje w Ekstraklasie pod względem każdej możliwej statystyki. Wręcz przeciwnie - beniaminek zwykle oscyluje w środkowych rejonach tabeli. Wyjątków jest raptem kilka, ale to one zdają się mieć decydujące znaczenie.
- bramki spodziewane - 15,5 xG - 5. miejsce w Ekstraklasie
- oddane strzały na mecz - 11,62 - 12. miejsce w Ekstraklasie
- stworzone okazje - 21 - 10. miejsce w Ekstraklasie
- procent zwycięstw po wyjściu na prowadzenie - 87,5% - 3. miejsce w Ekstraklasie
- strzały przeciwnika na mecz - 14,23 - 13. miejsce w Ekstraklasie
- popełnione faule - 143 - 1. miejsce w Ekstraklasie (najmniej)
- spalone - 30 - 17. miejsce w Ekstraklasie
- rywale złapani na spalonym - 18 - 7. miejsce w Ekstraklasie
- skuteczność strzałów - 12,58% - 3. miejsce w Ekstraklasie
Nie są to wyniki, które powalają, jeśli mówimy o wiceliderze Ekstraklasy. Jednocześnie jednak trudno się do tego specyficznego podejścia Widzewa przyczepić szczególnie mocno, bo konwersja strzałów i współczynnik goli spodziewanych dobitnie pokazują, że Widzew wcale nie potrzebuje dominacji, aby udowadniać swoją skuteczność. Zespół na tyle dobrze funkcjonuje na płaszczyźnie indywidualnej, że ostatecznie broni się też jako całość.
Widzew szczęściu pomaga również w sposób najbardziej prozaiczny - robi to, czego wymaga od niego sytuacja na boisku. Pod względem pokonywanych kilometrów mówimy o jednym z najlepszych zespołów Ekstraklasy. Podobnie pod względem pressingu i ciągłego przesuwania się do przodu. Zwróćmy uwagę, że gdy łodzianie już atakują, to zawodnicy zmieniają swoje pozycje, pokazują się do podań i maksymalizują możliwości ofensywne. W teorii są to podstawy, w praktyce kwestie rzadko spotykane na polskich boiskach.
W poniższej akcji Widzew potrzebował tylko trzech zawodników do zdobycia bramki. Świetny wykop Ravasa i bardzo mądre zachowanie Sancheza i Terpiłowskiego. Obaj ruszyli do przodu już w momencie, w którym Słowak składał się do podania. Zatrzymali się dopiero wtedy, gdy piłka wylądowała w siatce Zagłębia Lubin. To też plus beniaminka, bo chociaż stać go na akcje finezyjne, to czasami stawia na prostotę. A ona potrafi znaczyć więcej.
Największe zaskoczenie
Aktualnego sukcesu Widzewa nie byłoby też bez kilku konkretnych postaci. Jordi Sanchez i Bartłomiej Pawłowski to napastnicy wyróżniający się w Ekstraklasie, zaś Janusz Niedźwiedź zawstydził już niejednego szkoleniowca, ale kilka punktów beniaminek zawdzięcza wspomnianemu już Henrichowi Ravasowi. Słowacki bramkarz to ostoja łódzkiego klubu i na ten moment jeden z najlepszych golkiperów w całej stawce.
25-latek broni na nieprawdopodobnej wręcz skuteczności 80,7%. Takim wynikiem nie może pochwalić się żaden z zawodników. Tłumaczy to również, dlaczego Widzew stracił aż 5 bramek mniej niż "powinien". Do tej pory Ravas musiał wyciągać piłkę z siatki 11 razy, tymczasem współczynnik xGA w wypadku beniaminka wynosi 16,04. Nie trzeba chyba dodawać, że żaden inny bramkarz nie ma tak zbawiennego wpływu na postawę swojego zespołu.
Ravas wyróżnia się też pod względem historycznym. W swoich pierwszych 14 meczach na poziomie Ekstraklasy zachował aż osiem czystych kont. To wynik lepszy niż ten, który wykręcali Dante Stipica, Bartłomiej Dragowski czy Radosław Majecki. Należy przy tym pamiętać, że Słowak gra w drużynie beniaminka, gdzie, nie ma co kryć, o podobne wyniki jest znacznie trudniej.
Na ten moment utalentowany zawodnik Widzewa jawi się jako największe zaskoczenie na pozycji bramkarza. Żaden inny piłkarz tak mocno nie przerósł jakichkolwiek oczekiwań. Widzew między swoimi słupkami ma absolutnego pewniaka, który nierzadko zaprzecza logice i ratuje swój radośnie grający zespół. Jednocześnie Henrich Ravas daje nadzieję na to, że, jeśli przyjdzie taka konieczność, łodzianie ubiją na nim niezły biznes. 25-latek okazał się graczem świetnie reagującym na linii, ale też coraz lepiej funkcjonującym w wyprowadzeniu piłki. A za takich specjalistów płaci się miliony.
W kibicach siła
Wreszcie jest kwestia, która też ma niebagatelny wpływ na to, że Widzew w tym sezonie zdołał zaskoczyć wszystkich. Ekipa Janusza Niedźwiedzia zaprzecza wielu statystycznym wyliczeniom, punktuje jak oszalała, chociaż tym samym nie wykazuje żadnej zgodności z Excelem. To sztywnych ram nie da się jednak wpisać kibiców łódzkiego klubu, a to oni niosą ekipę beniaminka jako metaforyczny dwunasty zawodnik.
Widzew wyprzedał wszystkie karnety. Na trybunie prasowej bywa tak tłoczno, że dziennikarze nie mają miejsc siedzących. W tym sezonie na niewielki przecież stadion przybyło 101768 kibiców drużyny gospodarzy. To czwarty wynik w Ekstraklasie, ale należy pamiętać, że Górnik Zabrze, Lech Poznań i Legia Warszawa dysponują znacznie bardziej okazałymi obiektami.
Wobec tego bardziej wymierna może okazać się statystyka dotycząca udziału w meczach wyjazdowych. Tutaj również łodzianie zajmują miejsce w TOP4, chociaż zdarzają się spotkania, na których niekoniecznie są mile widziani. Niemniej mówimy o grupie kibiców, która jest absurdalnie, czasami wręcz poza granicami rozsądku, oddana swojej drużynie. Fani Widzewa jeździli za piłkarzami po najbardziej zapomnianych miejscowościach polski powiatowej. Teraz zmierzają na największe stadiony Ekstraklasy i sytuacja ta nie zmieni się nawet wtedy, jeśli ostatecznie podopiecznym Janusza Niedźwiedzia nie uda się wkroczyć do pucharów.
Mimo spektakularnego obecnie miejsca w tabeli wydaje się, że nie taki jest cel beniaminka. Spotkanie z Europą po kilkudziesięciu latach nieobecności jawi się rzecz jasna jako - co za zbieg okoliczności - ziemia obiecana, ale po latach zawirowań Widzew bardziej ukochał sobie harmonię i stopniowy rozwój. W tą stronę ma zamiar podążać w kolejnych latach, a kibice - chociaż mają za sobą kilka(dziesiąt) niechlubnych incydentów - będą mu w tym pomagać.
To miłość bardzo dziwna, czasami niepoprawna. Jednocześnie jednak miłość, która Widzew Łódź niesie zarówno pod względem sportowym, jak i finansowym.