Rajdowiec Wójcik, winny Zarzeczny i spóźniony Borek na lotnisku. TOP8 piłkarskich anegdot na święta
Pierwsza gwiazdka, trzask opłatka, karpik w galarecie, kompot z suszu, moc rodzinnych receptur na domowe nalewki, zapach igliwia, prezenty prosto z serca pozostawione pod choinką, mieniącą się w naszych oczach milionami szczęść. Gdzieniegdzie zdążyli przybieżeć strudzeni wędrowcy, tu i ówdzie echo wieści gminnej niesie, jak ludzie kolędują małemu. Natomiast my dzielimy się z Wami mocą anegdot, aforyzmów oraz wpadek nie tylko z polskiego futbolu. Zapraszamy!
Winowajca
Paweł Zarzeczny był znany z tego, że – nieistotne, gdzie pracował – do redakcji w reklamówce przynosił rozmaite specjały, np. chińskie zupki, dania w pięć minut oraz zapuszkowany wywar z chmielu (szkło robi zdecydowanie za dużo hałasu). Dzisiejsza historia również ma związek z trunkiem, ale szlachetniejszym, ponieważ mowa o rzemieślniczym wyrobie z fermentowanych owoców, a mianowicie o winie.
W marcu 1996 roku Legia Warszawa grała w ćwierćfinale Ligi Mistrzów przeciwko Panathinaikosowi w Atenach. Jeśli ktoś chciał lecieć na wtorkowy mecz i wrócić w czwartek, to redakcja musiała wykupić mu business class, czego zazwyczaj nie czyniono, więc grupa reporterów – aby dotrzeć na Legię – wyruszyła do stolicy Grecji już w sobotę. Przesiadka w Budapeszcie, zahaczyli o sklepy wolnocłowe, następnie lądowanie w punkcie docelowym.
Zarzeczny zamieszkał w pokoju z Robertem Błońskim, który o poranku udał się do hotelowego bufetu, skąd wziął śniadanie i butelkę zimnego piwa dla Pawła. Gdy wszyscy redaktorzy przygotowywali się do wyjazdu na niedzielne spotkanie Panathinaikos-Olympiakos, Zarzeczny w ramach wdzięczności zaproponował Błońskiemu wspólną wyprawę w odwiedziny do trenera Jacka Gmocha.
Pogaduchom u słynnego szkoleniowca nie było końca. Paweł przez cały czas nawijał jak katarynka i nie dało mu się przerwać żadnego wywodu. Gmoch w pewnym momencie stwierdził: „Pierwszy raz w życiu udzielam wywiadu, w którym dziennikarz mówi więcej niż ja”. Żona pana Jacka, dowiedziawszy się, że przybyło sporo dziennikarzy z Polski, spakowała żywność.
Zarzeczny zaczął przesuwać torby z zapasami, po czym wypalił: „Stenia, co ty chłopców na kolonie wysyłasz? Najlepiej, jakbyś wina dała”. Małżonka dawnego selekcjonera kadry narodowej prędko zripostowała: „Chciałam naszykować, ale wszystko wypiłeś”. Z pustego to i pani Stefania Gmoch nie naleje.
Życzenia od Gianniego
Za każdym razem przy tworzeniu tego rodzaju zestawień obiecujemy sobie, że naprawdę nigdy więcej, ani słowa, zero, nic nie napiszemy. No, ale facet po prostu uparł się, że będzie nam raz po raz dostarczał materiałów do następnych artykułów. Przysięgamy, że nie mamy z nim podpisanej umowy. Tomasz Hajto wykonuję tę robotę całkowicie pro bono, dla dobra społeczeństwa. Działa w interesie publicznym i snujemy przypuszczenia, że nawet nie zdaje sobie z tego sprawy.
Pal licho, że nagranie sprzed ponad roku, jednak wciąż nie możemy pojąć tropu myślenia „Gianniego”. Rozumiemy, że selekcjoner Jerzy Brzęczek nie wszystkim przypadł do gustu, ale żeby tak bezkompromisowo traktować życzeniami trenera? Nie godzi się. Ostatnio dotarła do nas informacja, że były reprezentant Polski też może walczyć w klatce. Po co od razu do klatki, skoro wystarczyłoby trzymać język za zębami? Ale to taki typowy Jugol… Tzn. klasyczny Hajto!
Strudzeni wędrowcy
W 2005 roku tuż przed finałem Champions League pomiędzy Milanem i Liverpoolem, który wrył się w pamięć polskich kibiców ze względu na legendarny „Dudek Dance”, komentujący tamten pojedynek Mateusz Borek spotkał się z Mirosławem Szymkowiakiem w Trabzonie. „Boras” miał zarezerwowany hotel, ale narzekający na samotność Mirek zaprosił go, wraz z operatorem kamery, do siebie, aby dotrzymali mu towarzystwa.
Wieczór nieco się przedłużył, w ruch poszły różne alkoholowe koktajle i następnego dnia nikt nie obudził się na dźwięk budzika. Samolot, którym do Stambułu wybierali się reporterzy, odlatywał o godzinie 12:30. Na tarczy zegara 12:10, Borek spanikowany, że nie wyrobią się na odprawę. Szymkowiak wstał, przeciągnął się na luzie i mówi: „Spoko, zdążymy”.
Za chwilę wykonał krótki telefon, podjeżdżają na lotnisko, jest już 12:35, pan Mirosław zainicjował kilka rozmów z ludźmi przy odprawie. Zewsząd pełno kibiców, którzy entuzjastycznie podbiegają z tekstem na ustach: „Szymek, foto. Szymek, foto”. Szymkowiak: „Moment, najpierw tutaj załatwimy sprawę”.
Wtem, na tablicy świetlnej obok lotu do Stambułu ukazał się komunikat: „DELAYED”. Gwiazdor Trabzonsporu trzasnął dwadzieścia zdjęć z pracownikami lotniska i rozdał autografy, natomiast Mateusza Borka oraz jego operatora wwieziono specjalnym transportem na płytę, gdzie zameldowali się na pokładzie. O 12:50 samolot wystartował do Stambułu. Piotr Świerczewski ze swoimi kontaktami to pikuś w porównaniu z ówczesnym statusem Mirosława Szymkowiaka w Turcji.
Syn marnotrawny
George Best to bezsprzecznie przykład gracza wybitnego, którego pochłonął świat nocnych rozrywek: hazardu, kobiet, alkoholu, dragów. Futbolowy geniusz rodem z Belfastu miewał w swoim dossier mnóstwo pięknych przygód, zabawnych sytuacji, jak również tragicznych w skutkach incydentów. Na początek serwujemy kilka bezcennych cytatów z życiorysu Besta:
„Powiedziałem kiedyś, że IQ Gazzy jest mniejsze niż numer na jego koszulce, a on mnie zapytał, co to jest IQ?”, „Ból jest chwilowy, sława trwa wiecznie!”, „Wydałem dużo pieniędzy na wódę, babki i szybkie samochody – resztę po prostu roztrwoniłem”, „Gdybym urodził się brzydki, nigdy nie usłyszelibyście o Pele”, „W 1969 roku rzuciłem alkohol i kobiety – to było najgorsze 20 minut mojego życia”.
Właściwie znamienite złote myśli George’a Besta można by mnożyć bez ustanku, ale my spuentujemy scenariusz jego losu fragmentem z książki autobiograficznej pt. „Najlepszy”: „Ilu znacie piłkarzy, którzy spotkali się z byłą miss świata, uciekali w toalecie na imprezę, by następnego dnia – jak gdyby nigdy nic – strzelić parę goli, a najlepiej sześć, w ramach pucharu FA Cup?”. Przyznajemy, że tylko jednego. George’a Besta.
Kierowca bombowca
Przy naszym świątecznym stole anegdotycznym nie mogło zabraknąć Janusza Wójcika. Wprawdzie wiele zabawnych sytuacji z piłkarskiego życia „Wójta” przytoczyliśmy w poprzednich artykułach, lecz były selekcjoner reprezentacji Polski to kopalnia kapitalnych historyjek. Właśnie za jego kadencji w kadrze narodowej debiutował, wspomniany przy okazji finału Ligi Mistrzów, Jerzy Dudek.
W 1998 roku Wójcik na zagranicznym zgrupowaniu reprezentacji zwołał naradę drużyny, podczas której ogłosił wszem i wobec: „Słuchajcie, dzisiaj zagościmy na evencie Mercedesa, gdzie będziecie mieli niepowtarzalną okazję do jazdy próbnej samochodem Formuły 1”. Tomasz Wałdoch: „Trenerze, ale my do kościoła chcemy pójść”. Na co Wójcik: „Misiu, co do kościoła? Jak do kościoła? Cały dzień będziesz w kościele siedział?”.
Koniec końców, poszli do świątyni na mszę, a potem wybrali się na tor wyścigowy Mercedesa. Każdy z zawodników z iskierką w oku, że otrzyma możliwość przejechania się autem testowym F1. Niestety, na imprezie organizator stwierdził: „Panowie, wy sobie żartujecie? Nie ma opcji, żebyście wszyscy dziś pośmigali. Tylko jeden z was”. Kto zasiadł za kierownicą bolidu? Oczywiście, trener Wójcik. Biorąc pod uwagę zawrotną szybkość z jaką mkną te samochody, pocieszamy piłkarzy: „Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal”.
Połykacz szkła
Franciszek Smuda wypominał niegdyś Marcinowi Wasilewskiemu, że co mecz, to mu spodenki spadają. „Franz” ma olbrzymie szczęście, że nie trafił na czasy, gdy „Wasyl” grał już w Leicester City, ponieważ wtedy z naszym etatowym obrońcą lepiej było nie szukać zwady. Francuski napastnik, Anthony Knockaert, w 2014 roku świętował z „Lisami” awans do Premiership w jednym z barów.
- Wasilewski wziął szklankę i powiedział: „Jeszcze mnie nie znacie”. Potem włożył ją do buzi i zaczął ją zgniatać zębami. Nigdy czegoś takiego nie widziałem. Na języku miał pełno krwi. Powiedział jeszcze: „Jestem chory” - opowiadał piłkarz.
- “Wasyl” zmierzył nas wzrokiem. Pomyślałem sobie, że z nim coś nie jest w porządku. Zresztą potem robił to ponownie. Wszystkie ograniczenia powodują w nas pewien strach. Wasilewski był jednak wspaniałym człowiekiem, zawsze można było z nim pożartować, pogadać - dodał.
Bura od trenera Smudy wydaje się bajeczką na dobranoc w obliczu zrelacjonowanej przez Knockaerta brawurowej opowieści z udziałem „Wasyla”. Przyjemniaczek, bez dwóch zdań!
Reprezentant z powołania
Grzegorz Szamotulski to hultaj prima sort, rozrabiaka jakich mało, psotnik najwyższej rangi. Pomińmy dzisiaj sytuacje typu kradzież policyjnego radiowozu czy fakt, jak bardzo wyszczekanym jest człowiekiem. Kiedy „Szamo” występował w barwach Legii Warszawa, do klubu przyszła lista z nazwiskami zawodników powołanymi do reprezentacji Polski. Pan Grzegorz nie przepuścił szansy na dowcip.
Kartka nieopatrznie trafiła w jego ręce, w których stała się kawalarską bronią. Szamotulski pomyślał: „To teraz zabawimy się w selekcjonera”. I dopisał do listy Piotra Mosóra. Żeby nie było – o całym procederze został poinformowany trener Jerzy Kopa. Ba! Nawet pogratulował Mosórowi tego zaszczytu.
„Szamo” delikatnie sugerował, że kolegi brakuje w spisie kadrowiczów na Telegazecie, ale Mosór argumentował, iż to na pewno jakiś błąd. Dopiero gdy pan Piotr pakował torbę i zmierzał, by zagrać z orzełkiem na piersi, koledzy z drużyny wraz ze sztabem szkoleniowym okazali miłosierdzie i dali mu jasno do zrozumienia, że to psikus. Można bez chociażby odrobiny złośliwości rzec, że Piotr Mosór minął się z powołaniem.
Piłkarskie sentencje
Dewizy, motta, maksymy, nieraz wyświechtane i wysłużone jak sweterek z czerwononosym reniferem slogany zawsze towarzyszyły piłce nożnej. Na koniec postanowiliśmy przywołać najwspanialsze myśli przekute w słowa wprost od futbolowych mistrzów, mentorów, albo po prostu piłkarskich przewodników po znojnym szlaku uwielbianej, czasami kopanej.
Alessandro Altobelli: „Chciałbym podziękować za karierę moim rodzicom, szczególnie matce i ojcu”.
Mario Basler: „Każda strona ma dwa medale”. David Beckham: „Moi rodzice byli ze mną od zawsze, od czasu gdy skończyłem 7 lat”.
Mauro Bellugi: „Z Trapattonim się nie dyskutuje. Jest najlepszy w Europie, a może nawet we Włoszech”.
Sebastian Deisler: „Wierzę, że to nie będzie mój jedyny debiut”.
sir Alex Ferguson: „Filippo Inzaghi urodził się na spalonym”.
Vinnie Jones: „FA doceniła moje zasługi. Przeniosłem przemoc z trybun na boiska”.
Kevin Keegan: „Zasłużyliśmy na wygraną po tym, jak pokonaliśmy ich 0:0 w pierwszej połowie”.
Mehmet Scholl: „Wszystko mi jedno, czy to będzie chłopiec, czy dziewczynka. Ważne, żeby on był zdrowy”.
I wielki finał, czyli istna perełka od Alexa Kruse, którego szkoleniowiec wpuścił na ostatnie trzynaście sekund piłkarskiego starcia: „Dla mnie było istotne, aby sprawdzić, czy wytrzymam ten mecz kondycyjnie”.
***
Jak zwykle, czekamy w komentarzach na Wasze ulubione futbolowe anegdoty, wpadki oraz mądrości. Tymczasem już się żegnamy, bo potrawy stygną. Przesyłamy pozdrowienia, życząc Wesołych Świąt Bożego Narodzenia.
Mateusz Połuszańczyk