Problemem Legii jest jej najlepszy strzelec? "To może okazać się zbyt prymitywne na puchary" [NASZ WYWIAD]
Kończy się 2020 r., który dla oceny Legii Warszawa był bardzo niejednoznaczny. Poprosiliśmy więc o nią człowieka, który nie boi się nieoczywistych sądów i spostrzeżeń. Jacek Bednarz podsumował ostatnie 12 miesięcy klubu z Łazienkowskiej i podzielił się swymi refleksjami na przyszłość. Czy najlepszy strzelec to jednocześnie największy problem Legii? Czego potrzeba zespołowi, by awansować do grupy w europejskich pucharach? Kto będzie największym rywalem w lidze? Zapraszamy do lektury.
KUBA MAJEWSKI: Pierwsze pytanie będzie banalne, ale tylko pozornie. Jaki to był rok dla Legii?
JACEK BEDNARZ: Trudno lekceważyć mistrzostwo Polski i choć klub nie wykorzystał szansy na awans do fazy grupowej europejskich pucharów, nie można powiedzieć, by był to rok nieudany. Biorąc pod uwagę wszystkie okoliczności, w tym te sanitarne, ale również jak Legia grała na początku i na końcu 2020 r., powiedziałbym, że był to rok lepszy niż dobry.
Wirus mocno pokrzyżował Legii plany? Po przerwie pandemicznej nie była w stanie powrócić do stylu, którym zachwycała jesienią 2019 i nawet na początku bieżącego roku.
To był bardzo trudny czas dla nas wszystkich. Dla sportu również. Po zawieszeniu rozgrywek nie było wiadome kiedy i czy w ogóle wrócimy do grania, a tu trzeba cały czas być pod parą, przygotowanym fizycznie i psychicznie. Zespoły walczące o najwyższe cele bywają labilne emocjonalnie, trudno im się się zmobilizować do gry na pełnych obrotach na wszystkich frontach, o każdy punkt. Po takiej przerwie tym trudniej jest wrócić na właściwe tory. I to nie jest wina wyłącznie Aleksandara Vukovicia, że się zespołowi nie udało, bo tu nie ma mądrych.
Vukovicia zastąpił Czesław Michniewicz i niemal z marszu dostał szokujące 0-3 od Karabachu.
Tej porażki można się było spodziewać. Azerowie to poukładany zespoł, grający od paru lat na poziomie, do którego aspiruje Legia. Mogła natomiast zaskoczyć jej wysokość, bezstylowość mistrzów Polski. Michniewicz zagrał w tym spotkaniu va banque. Wystawił sześciu nowych zawodników, zmienił ustawienie i poległ z kretesem, ale pamiętajmy, że zespół znajdował się wówczas w szczycie problemów. Czasem więc trzeba w takim momencie zrobić coś nieoczywistego, co może odmienić sytuację. Zabrakło jednak czasu, by to dopracować i możemy mówić, że to nie było dobre rozwiązanie.
No tak, tylko jak to jest możliwe, że na grający z rozmachem, szeroko i dynamicznie Karabach wychodzimy z zagęszczonym środkiem i odkrytymi skrzydłami.
Nowy trener na pewno chciał jak najlepiej, podkreślić, że po jego przyjściu coś drgnęło. Próbował gry kompaktowej. W niej czai się ryzyko, że gdy jesteś słaby, masz problemy, to takie ustawienia daje zawodnikom możliwość skrycia się za plecami kolegów. Tam gdzie zwykle wchodzi się w pojedynki, czyli w bocznych sektorach zostawia się miejsce, bo tak zalecił trener. Spycha się odpowiedzialność na innych, a nie ma komu jej wziąć. Tak też było w tamtym meczu. A czemu trener zdecydował się na takie zestawienie? Nie jest to pytanie do mnie.
Michniewicz kupił sobie przychylność obserwatorów rozgrywaniem piłki od bramki. Legia stara się wychodzić spod pressingu krótkimi podaniami. Ale...
...ale zdobywanie terenu trwa zbyt długo. Kończąca się właśnie dekada stała pod znakiem stylu Barcelony, długiego utrzymywania się przy piłce, bronienia się poprzez utrzymywanie się przy niej. Legia tak też próbowała, co właśnie odpowiada dzisiejszym pryncypiom. Ale w międzyczasie okazało się, że można grać inaczej i taki bezpośredni futbol również bywa skuteczny. Może być więc szermierka na nogach niczym Apollo Creed, ale można radzić sobie też jak Rocky Balboa, który potrafił nie tylko mocno uderzyć, ale i przyjąć potężny cios. Uważam, że już zimą warto popracować nad alternatywnymi rozwiązaniami w grze. Mecze przeciw Wiśle Kraków i Stali Mielec były bardzo poważnymi ostrzeżeniami. Pokazały, że nie zawsze należy stosować tylko jeden model budowania akcji. Czasem wystarczy jedno, dwa podania, by zdobyć przestrzeń i wypracować sobie okazję.
A czy problemy Legii paradoksalnie nie zaczęły się wraz z przyjściem najlepszego obecnie strzelca Tomasa Pekharta?
Drużyna zmieniła styl gry. Wcześniej opierała się na dwóch mobilnych napastnikach - Jarosławie Niezgodzie i Jose Kante. Dopóki grał któryś z nich, to filozofia Vukovicia znajdowała przełożenie na boisku. Pekhart to kompletnie inny typ atakującego - jest statyczny, jego królestwem jest pole karne i tylko tam jest pożyteczny dla drużyny. Oczywiście nie sposób czynić mu przez to zarzuty, taki jest i już się nie zmieni. Ma inne atuty, z których też trzeba umieć skorzystać. I Legia korzysta. Jakaś zdolność, nawet niewyszukana, ale wyćwiczona, doprowadzona do perfekcji, może być zabójczo skuteczna. Tak jest z Czechem.
Problem w tym, że legioniści mogą budować akcje od tyłu, długo utrzymywać się przy piłce, a gra z takim napastnikiem i tak determinuje sposób zakończenia ataku, czyli dośrodkowanie z bocznego sektoru boiska, jakaś wrzutka. To co jest zwykle wystarczające na ligę, może jednak okazać się zbyt prymitywne na puchary. Tam łatwo te atuty stracić, bo ktoś nie będzie miał czasu dokładnie dośrodkować, a ktoś miejsca by złożyć się do strzału, co zresztą wykazały już tegoroczne eliminacje.
Michniewicz też ma tego świadomość. W przedświątecznych wywiadach niemal wprost podkreślał, że potrzebuje napastnika o innym profilu. Tylko jak odsunąć na boczny tor najlepszego strzelca?
W ataku nie można bać się zmian. Trener ma do dyspozycji właściwie tylko Pekharta. Potrzebuje dla niego realnej alternatywy, a ma sztuki wypełniające kadrę, jak Kante, czy Lopes. Mówiąc wprost - dwóch przeciętnych trzeba zamienić na jednego dużo, dużo lepszego.
Jak, jako były prezes i dyrektor sportowy w różnych klubach, spoglądasz na działania władz Legii? Da się zbudować coś sensownego przy niekończącej się rotacji trenerów?
W klubie brakuje ciągłości pracy. Przypadek Vukovicia jest tego najlepszym dowodem. Przekaz płynący z klubu, uzasadniający jego zatrudnienie okazał się być czczą gadaniną. "Aco" nie zostało dane nawet podjęcie próby wyjścia z drużyną, którą z tego co słyszymy miał za sobą, z kryzysu, spowodowanego w dużej mierze przez czynniki obiektywne. Przyszło mu się mierzyć z COVID-19, kontuzjami, transferami piłkarzy potrzebujących czasu do odbudowy, niektórymi, jak Valencia, ściąganymi zupełnie bez sensu, w sytuacji, gdy musiał pracować w ultra krótkim okresie między sezonami. Prezes Mioduski i jego ludzie w tym czasie pompowali balon twierdzeniami o najlepszym okienku transferowym w historii. Wszystko okazało się mrzonką. Jedynym z nowo pozyskanych piłkarzy, który od początku realnie pomagał drużynie, był Artur Boruc.
Cieszy cię jego powrót?
Bardzo. Widzę pana w takim wieku, który jest w świetnej formie, któremu się chce. A do tego parę razy pomagał drużynie uratować punkty, jak choćby z Lechem, czy Wisłą Kraków. Widać, że ma dobry wpływ na kolegów.
Powszechnie chwali się Filip Mladenovicia. Ty jednak milczysz.
To zawodnik, który ma bardzo dobre liczby w ofensywie. Ale pamiętajmy, że te liczby ma również w obronie. Parę goli obciąża jego konto i to w sposób trudno wytłumaczalny. Mamy tu do czynienia z obrońcą skrajnie ofensywnym, którego zapędy trener musi okiełznać. Ale to było wiadomo już od dawna, więc Legia, decydując się na jego transfer, widocznie chciała zawodnika o takim profilu. Uważam, że on musi zacząć grać odpowiedzialnie, pamiętać o elementarnych zasadach, że najpierw ma bronić, a jak już atakuje, to następnie wraca, by odbudować ustawienie z tyłu. W mojej ocenie w Warszawie szybko poczuł się gwiazdą. Tymczasem na kredyt zaufania u kibiców, kolegów i szkoleniowców zapracuje dopiero wówczas, gdy zespół rzeczywiście będzie mógł na niego liczyć. Wydaje mi się przy tym, że to taki typ zawodnika, któremu pomaga rywalizacja o miejsce w składzie, a tego w Legii brakuje.
Po prawej stronie gra zaś Josip Juranović.
O, i przy jego nazwisku postawiłbym mały plusik. Przyznam, że nieszczególnie w niego wierzyłem. On w przeciwieństwie do Mladenovicia, przede wszystkim broni i robi to bardzo przyzwoicie. Jest aktywny w ofensywie i trzeba nadal pracować nad wykorzystaniem go z przodu, ale ogólnie oceniam go pozytywnie.
Utrzyma miejsce w składzie po powrocie Vesovicia?
Vesović wraca po długiej i ciężkiej kontuzji. Tak naprawdę nie wiadomo kiedy dojdzie do pełni dyspozycji, czy w ogóle zobaczymy go w Legii w takiej formie, jak przed urazem. Ten proces potrwa, ale na szczęście trener Michniewicz nie musi się martwić o obsadę na tej pozycji.
Może przesunie go na skrzydło? Tam prawdziwa bieda.
Ano bieda. Jest właściwie tylko Wszołek, który też miał swoje problemy. Valencia nie jest skrzydłowym, bardzo się tam męczy, Luquinhas też udowodnił, że znacznie lepiej wypada w środku. Vesovicia bym jednak nie przesuwał, widzę go na boku obrony. Może prędzej Mladenovicia? Słychać coś o możliwości próbowania gry w systemie z trójką obrońców, więc w razie czego obaj powinni się odnaleźć w roli wahadłowych.
Idąc dalej, trener Michniewicz mówi o potrzebie ściągnięcia przynajmniej jednego stopera. Sądzę więc, że Legię może czekać przebudowa linii defensywnej, a to zawsze zwiastuje kłopoty.
Patrząc na personalia środkowych obrońców, to zmiany muszą być i będą. Czekam z zainteresowaniem, co z tego wyniknie. Na razie jest jednak na tyle dużo ogólników, że nie wiadomo, co z tego wyniknie.
Co zatem czeka Legię w 2020 r.?
Wydaje się, że nadal ma dostatecznie silny skład, by obronić mistrzostwo Polski. Najgroźniejszym rywalem wydaje się być obecnie Raków, który nie tylko stoi przed historyczną szansą i jest w związku z tym bardzo zdeterminowany, ale też nie załamują go porażki, posiada wyjątkową umiejętność uczenia się na własnych błędach, nigdy się nie poddaje.
A w pucharach?
Bez zdywersyfikowania gry i w obecnym składzie personalnym, będzie trudno o awans do fazy grupowej. To co Legia teraz prezentuje, to jest po prostu za mało. Wystarczy, że przyjedzie znów taki Karabach i okaże się ponownie jak bardzo król jest nagi.