Guardiola i Klopp już nie są trendy. Nowa fala trenerów powoli wdziera się do europejskiej piłki
Bundesliga to kuźnia talentów. Robert Lewandowski, Leroy Sane, Pierre-Emerick Aubameyang to tylko kilka przykładów szerokiej rzeszy graczy, którzy w Niemczech stali się zawodnikami najwyższej klasy. U naszych zachodnich sąsiadów nie rozwijają się jednak tylko i wyłącznie talenty piłkarskie. Ich liga to również kuźnia niesamowicie zdolnych trenerów. Takich jak Julian Nagelsmann i Domenico Tedesco.
To właśnie te dwa nazwiska wybijają się na pierwszy plan. Trenerzy Hoffenheim i Schalke mają odpowiednio po 31 i 33 lata. To wiek, w którym wielu piłkarzy nie kończy jeszcze kariery! Ci dwaj panowie wyrobili sobie jednak markę, udowadniając, że młodość i brak doświadczenia w trenerce wcale nie musi być wadą lub przeszkadzać w zdobyciu autorytetu u zawodników.
Koledzy ze „szkolnej” ławki
Szkoleniowcy „Wieśniaków” i „Königsblauen” znają się od dawna. Zdobywali bowiem uprawnienia szkoleniowe razem. Należeli do tej samej grupy, która kształciła się na trenenów piłkarskich w Sportschule Hennef.
Potem ich drogi ponownie się spotkały. Gdy Julian Nagelsmann został mianowany trenerem pierwszej drużyny Hoffenheim i zwolnił posadę w zespole U-19, po sezonie zastąpił go właśnie kolega o włoskich korzeniach.
Od tamtej pory młodszy z dwójki stał się jednym z najgorętszych towarów na rynku trenerskim i został już potwierdzony jako następny szkoleniowiec drużyny RB Lipsk. Zespół związany z Red Bullem ma ogromne ambicje, a zatem taki wybór tylko potwierdza klasę młodego menedżera.
Jego kolega przebył trochę dłuższą drogę. Po niespełna roku pracy z młodzieżówką klubu z Rhein-Neckar Arena objął znajdujące się na dnie drugiego poziomu rozgrywkowego Erzgebirge Aue. Zdołał uratować klub od spadku i wydźwignąć go na 14. lokatę.
Okres pracy na zapleczu Bundesligi sprawił, że dostrzegło go Schalke. Kolejny klub, który liczy na duże sukcesy i zaufał młodemu szkoleniowcowi z własną, wyrazistą filozofią. W pierwszym sezonie pracy w Zagłębiu Ruhry osiągnął świetny wynik – wicemistrzostwo kraju.
Również pierwszy z naszego duetu przeszedł swoistą „szkołę życia”, którą była walka o utrzymanie. Gdy przejmował pałeczkę w swoim klubie, ten znajdował się w strefie spadkowej. Podobnie jak kolega po fachu, wzorowo wywiązał się z pierwszego zadania w „dorosłej” menedżerskiej karierze i uchronił swoją drużynę przed relegacją.
Kolejne dwa sezony były jednak po prostu świetne. Nagelsmann poprowadził „Wieśniaków” do najlepszego w historii, czwartego miejsca w Bundeslidze. W eliminacjach Ligi Mistrzów uległ Liverpoolowi, ale rok później poprawił ligowy wynik. Jego podopieczni zakończyli rozgrywki za plecami zespołu Tedesco, na trzeciej lokacie. Tym samym „Wieśniacy” wywalczyli bezpośredni awans do Champions League.
Zespół 31-letniego trenera nie ma już szans na wyjście z grupy, ale debiutantowi w najbardziej prestiżowych europejskich rozgrywkach można chyba to wybaczyć. Schalke z kolei będzie kontynuować swoją walkę o „uszaty” puchar wiosną.
Odmienne koncepcje
Chociaż nasi bohaterowie zdobywali trenerskie wykształcenie razem i obaj osiągają świetne wyniki, to młodzi niemieccy trenerzy mają odmienne koncepcje gry w piłkę.
Od objęcia posady przez nowego trenera w lutym 2016 roku Hoffenheim prezentuje bardzo interesujący styl gry. Ofensywna piłka „na tak”, której dowodem jest to, że drużyna z Rhein-Neckar Arena zajmuje drugie miejsce w ligowej klasyfikacji strzałów, bardzo cieszy kibiców. Chociaż ofensywa zespołu najczęściej opiera się na szybkich, dynamicznych kontratakach, to utrzymanie futbolówki jest również bardzo ważne.
Kontry bowiem nie wynikają bezpośrednio z tzw. „lagi” po przechwycie, a raczej z cierpliwego rozegrania przez obrońców i nagłej zmiany tempa, sprawiającej, że tworzą się przestrzenie, które można wykorzystać do ukąszenia przeciwnika.
Bardzo charakterystyczne jest ustawienie drużyny. Nagelsmann stawia na trzech stoperów, a w jego koncepcji kluczową rolę spełnia centralny z nich. Na początku jego kadencji był nim Niklas Süle, a obecnie Kevin Vogt.
Centralny stoper jest w praktyce pierwszym rozgrywającym. To on najczęściej odpowiada za wyprowadzenie piłki ze strefy defensywnej i pomaga środkowym pomocnikom w zdobyciu kontroli w środku pola lub ruszeniu do przodu.
Tedesco z kolei preferuje bardziej stonowane podejście. Jego filozofia opiera się na czekaniu głęboko, aż rywal zaatakuje i błyskawicznych wręcz kontrach, które mają na celu zaskoczenie zaangażowanego w konstrukcję ataku przeciwnika.
Styl, do pewnego stopnia korespondujący z taktyka preferowaną przez Jose Mourinho w jego najlepszych latach, sprawił że drużyna „Königsblauen” w poprzednim sezonie była drugą siłą niemieckiego futbolu. Dobry wynik przyniósł jednak trochę problemów, bo kluczowi zawodnicy znaleźli się na liście życzeń czołowych klubów europejskich.
Thilo Kehrer i Leon Goretzka wylądowali odpowiednio w PSG i Schalke, a Max Meyer był tak pewny oferty z zespołu najwyższej półki, że postanowił odejść i na koniec… wylądował w Crystal Palace. No cóż, nie można mieć w końcu wszystkiego.
Wracając jednak do trenera i jego pomysłu na grę – warto wspomnieć, że ostatnimi czasy ekipa z Gelsenkirchen była zmuszona do gry w inny sposób, zwłaszcza przeciwko rywalom, którzy ustawiają się w sposób stricte defensywny. W takich scenariuszach budowanie akcji zaczepnej wygląda do pewnego stopnia podobnie, jak u Nagelsmanna.
To nie jedyne podobieństwo, jeśli chodzi o Schalke i Hoffenheim. Oba zespoły bardzo dobrze pracują w obronie, usiłując odebrać piłkę rywalom, a ich agresywność pozwala zajmować miejsca w pierwszej trójce ligowej tabeli fauli.
Niemiecka szkoła i jej nowi absolwenci
Nie od dzisiaj wiadomo, że Bundesliga to prawdziwa kuźnia trenerskich talentów. Niemieckie kluby nie boją się stawiać na młodych szkoleniowców. Kolejni włodarze postanawiają podjąć ryzyko, widząc jak innym opłaca się taka decyzja.
W 2001 roku w Mainz zadecydowano, że zespół obejmie doświadczony stoper zespołu, który dopiero co zakończył karierę. Nazywał się Jürgen Klopp. Ustabilizował sytuację w walczącym o drugoligowy byt klubie, aby w końcu wprowadzić go do ekstraklasy i wreszcie, po kilku latach, przenieść się do Borussii Dortmund. Resztę historii już znamy.
W wieku 35 lat swoją trenerską przygodę z dorosłą piłką rozpoczął Thomas Tuchel. Również stawiał pierwsze kroki w Mainz, a potem trafił do Dortmundu. Teraz buduje potęgę PSG, które chciałoby w końcu triumfować w Lidze Mistrzów. Początek ma naprawdę niezły, bo wręcz rekordowy!
Takie historie sprawiły, że trenerzy, którzy nie mają jeszcze czterdziestki na karku wcale nie są czymś nadzwyczajnym w Bundeslidze. Obecnie mamy takich czterech. Poza Nagelsmannem i Tedesco są też 36-letni Florian Kohfeldt z Werderu oraz Manuel Baum z Augsburga, który ma 39 lat.
Z 18 szkoleniowców pracujących obecnie na najwyższym poziomie rozgrywkowym u naszych zachodnich sąsiadów aż ośmiu debiutowało w Bundeslidze przed 40. urodzinami. To prawie połowa!
Jeśli spojrzymy na średni wiek menedżerów w najlepszych pięciu ligach Europy, to znajdziemy kolejny dowód na to, jak istotna nad Renem jest „nowa siła szkoleniowa”. Przeciętny trener niemieckiej ekstraklasy ma niespełna 47 lat.
W LaLiga średnia wieku szkoleniowców wynosi lekko ponad 48 lat, w Serie A – 49,6, w Ligue 1 52,3, a w Premier League ponad 53,5 roku! Przewaga naszych sąsiadów nad pozostałymi czołowymi europejskimi ligami jest więc wyraźna. Dla zainteresowanych – u nas statystyczny menedżer klubu Lotto Ekstraklasy liczy sobie prawie 50 wiosen.
Te statystyki potwierdzają tylko, że Niemcy mają naprawdę świetne warunki do rozwoju nie tylko dla młodych piłkarzy, ale i trenerów, na których nie boją się stawiać. Niewykluczone, że nowe pokolenie wielkich szkoleniowców będzie się opierać właśnie o futbolowe umysły, które pierwsze szlify zdobywały w Bundeslidze.
Do kogo będzie należeć przyszłość?
Chociaż zespoły z najwyższego poziomu rozgrywkowego w Niemczech to prawdziwi liderzy, jeśli chodzi o stawianie na młodych trenerów, to również w innych krajach są jednostki, które wyraźnie zaniżają średnią wieku.
W Premier League takimi „egzemplarzami” są Eddie Howe i Marco Silva, którzy liczą sobie po 41 lat. Obaj zbierają w ostatnim czasie naprawdę dobre opinie i mają interesujące CV.
Pierwszy z nich na dobrą sprawę „stworzył” rewelację obecnego sezonu Premier League, czyli Bournemouth. Przejął zespół na skraju bankructwa i spadku do półzawodowej piątej ligi. Wprowadził go na trzeci poziom, odszedł na dwa lata do Burnley, a potem wrócił do „Wisienek”, aby kontynuować marsz w górę ligowej drabinki, uzyskując w końcu historyczny awans do Premier League.
Portugalczyk z kolei po przygodzie w ojczyźnie udał się do Grecji, gdzie zdobył tytuł mistrzowski z Olympiakosem. Potem trafił na Wyspy, gdzie dostał zadanie utrzymania słabiutkiego Hull. Poległ, ale poprawa gry „Tygrysów” była na tyle wyraźna, że w nowym sezonie sięgnął po niego Watford.
Rządząca na Vicarage Road rodzina Pozzo słynie z braku cierpliwości do swoich pracowników i szybko podziękowała 40-letniemu wówczas menedżerowi za pracę. Silva przed startem sezonu objął Everton, z którym stara się namieszać w tradycyjnej „Top Six” angielskiej ekstraklasy. Razem z Howem wydają się być najciekawszymi postaciami brytyjskiej sceny trenerskiej.
We Włoszech również mamy spory trenerski talent. Jest nim szkoleniowiec Lazio, Simone Inzaghi. Brat legendarnego napastnika osiąga naprawdę dobre wyniki w rzymskim klubie, z którym w pierwszym sezonie pracy zajął 5. lokatę w lidze, a także doszedł do finału Pucharu Włoch.
Rok później powtórzył dobry ligowy wynik, dorzucił do niego Superpuchar kraju, a także półfinał Coppa Italia i ćwierćfinał Ligi Europy. W tym sezonie ekipa ze stolicy Italii znowu zajmuje 5. miejsce w Serie A. 42-letni szkoleniowiec wypracował już sobie naprawdę niezłą markę.
To jednak tylko pojedyncze przypadki. Bo, wracając do naszych zachodnich sąsiadów, sytuacja wiekowa wśród trenerów w Niemczech wygląda o wiele bardziej imponująco.
Bez wątpienia część z tych nazwisk już niedługo będzie wymieniana wśród kandydatów do objęcia największych klubów na świecie. Kto z nich stanie się legendą światowej piłki? Wszystko okaże się w mniej lub bardziej odległej przyszłości.
Jeśli spojrzymy na niektórych z najlepszych obecnie trenerów świata, to również wśród nich znajdziemy wciąż stosunkowo młode jednostki.
Pep Guardiola ma 47 lat, a wygrywał już mistrzostwa w Hiszpanii, Niemczech i Anglii. Zinedine Zidane trzykrotnie wygrał Ligę Mistrzów, a w czerwcu obchodził dopiero 46. urodziny! „Nowa fala” ma więc od kogo się uczyć.
Takie piłkarskie umysły jak Nagelsmann czy Tedesco są wręcz skazane na sukces. Bardzo możliwe, że dwóch Niemców przebije przytoczone wyżej tuzy i napisze nową, wspaniałą historię, pokazując, jak świetne jest szkolenie młodzieży w Niemczech. Nie tylko piłkarzy, ale i trenerów. Aż strach pomyśleć, co będzie się działo za dziesięć lat!
Kacper Klasiński