"Potok się, ku**a, skompromitował". TOP 8 złotoustych ludzi polskiej piłki. Majdan, Hajto, Kołtoń i inni
Słowa posiadają ogromną wagę, ale należy brać poprawkę na okoliczności wypowiadanych zdań, ponieważ bez cenzury mogą wypłynąć w nieodpowiednim miejscu i czasie. Piłkarze, działacze oraz trenerzy rzadko kładą akcent na selekcję językową, komentując futbolowe wydarzenia za pośrednictwem środków masowego przekazu. Wybraliśmy dla Was osiem topowych postaci aforystycznych, które na zawsze odmieniły oblicze polskiej piłki nożnej. Zapraszamy!
Pogodny prezenter
Zaczynamy od zawodnika, który swego czasu reprezentował barwy Śląska Wrocław, występował również w drużynie VFL Bochum na zapleczu Bundesligi, a mianowicie Piotra Ćwielonga. Grajkiem był – żeby nie powiedzieć przeciętnym – solidnym. Powierzone zadania wykonywał sumiennie, więc trudno mieć do niego jakiekolwiek pretensje, ale najbardziej w pamięci kibiców utkwiła niepowtarzalna argumentacja pana Piotra odnośnie pierwszej połowy przegranego spotkania przeciwko kieleckiej Koronie:
Przyznajcie, że uzasadnienie kiepskiej postawy godnie odzwierciedla kopaczy naszej rodzimej Ekstraklasy, bo to tłumaczenie genialnie uniwersalne. Pamiętajcie, gdy kierownik zmiany zarzuci Wam, że nie spełniacie wymaganych kryteriów w pracy, zawsze możecie posłużyć się parafrazą powyższego tekstu: „Jest niedziela, siedemnasta, pogoda do jazdy wózkiem widłowym też nie dopisuje”.
Jedno jest pewne: Ćwielong bez większych problemów może w przyszłości aplikować na stanowisko prezentera meteo w największych stacjach telewizyjnych w Polsce (i nie tylko). Wyobraźcie to sobie: „A za chwilę Piotr Ćwielong i prognoza pogody”. Pogódźmy się z tym!
Wymuszenie ekspansywności
Nie ulega wątpliwości, że Andrzej Strejlau to zasłużony szkoleniowiec, ważący słowa, wnoszący wiele do polskiej piłki nożnej, niestandardowo spełniający się jako sprawozdawca sportowy oraz ekspert w studiach meczowych rozmaitych stacji telewizyjnych. Środowisko futbolowe zwykle liczy się z jego teoriami i trzeba oddać panu Andrzejowi, że – pod względem logistycznym – ma łeb na karku:
„Jeśli masz piłkę, to masz większą szansę, że zagrozisz bramce przeciwnika”, „Piłka jest szybsza od najszybszego zawodnika”, „Sentyment w tym momencie zostawiamy zdecydowanie w tylnej części naszego, powiedzmy sobie, aparatu, który decyduje, że będziemy z sentymentem, czy bez sentymentu patrzyli na to spotkanie”.
My jednak postanowiliśmy przytoczyć cytat, którzy w naszym mniemaniu najadekwatniej epatuje elokwencją oraz wysoką kulturą osobistą Andrzeja Strejlaua.
Gdy na trybunach stadionu fani jednego z zespołów skandowali gromkie „Gola! Gola! Strzelcie ku**om gola!”, współkomentujący mecz trener objaśnił milionom widzów zebranych przed teleodbiornikami: „Gorący, głośny doping. Kibice starają się wymusić ekspansywną grę”. Literacka nagroda Nobla goes to… Andrzej Strejlau za dzieło pt. „Expansive Game”. Ukłony, kurtyna.
Jazda, jazda! Majdan gwiazda!
Pozwoliliśmy sobie zaintonować okrzyk kibiców Wisły Kraków z uwagi na to, że owa perełka, którą za moment zaserwujemy, miała miejsce podczas gry Radosława Majdana w trykocie „Białej Gwiazdy”. „Radziu”, jak pieszczotliwie nazywała golkipera jego ówczesna małżonka, to w tamtym okresie bramkarz klasy aspirującej do kadry narodowej. Zresztą, nawet ma na koncie występ na mundialu w 2002 roku w meczu z USA.
Tak czy inaczej, Majdan zdobył serca sympatyków polskiej piłki nożnej wypowiedzią, której nie sposób wymazać z pamięci, aczkolwiek raczej zalicza się do tych wtop, które wspominamy z uśmiechem na twarzy. Wpadka z kategorii przestróg, aby zawsze uważać, co się mówi przed wejściem na antenę telewizyjną.
Pan Radosław nieprzypadkowo powędrował do naszej „Hall of Shame” ludzi pozytywnie zakręconych, bowiem później przyznał, że to był wyłącznie psikus na potrzeby telewizji. Jednak przy okazji zdradził fanom kulisy batalii bark w bark na boisku. „Odruchowo machnął ręką, trafił go, ten przyaktorzył”.
My też czasami odnosimy wrażenie, obserwując zmagania ligowe, że oglądamy czeski film, gdzie zawodnicy nie odgrywają pierwszoplanowych ról, lecz „aktorzą”. I ta chwila, kiedy otrzymujesz na słuchawki informację, że jesteś na wizji… bezcenne. Są rzeczy, których kupić nie można. Za wszystkie inne zapłacisz kartą Majdan Card.
Gmoch Bomb! You are Gmoch Bomb!
„Dzień dobry, panie Jacku. Łączymy się z Jackiem” – jak brzmiała parodia Mistrzostw Świata z dawnych lat. Klasyka gatunku. O ile na krajowym podwórku został zrównany z glebą za brak sukcesu na Mundialu w 1978 roku w Argentynie, o tyle na greckich terenach do dziś jest cenionym, legendarnym specjalistą, jeśli chodzi o tzw. „polską myśl szkoleniową”. Oto tylko niektóre wyborne myśli z dziennika Jacka Gmocha:
„Dwie drużyny z północy Europy – Szwecja i Czechy”, „Finowie są wysocy pod względem wzrostu”, „Jeśli poszedłby dalej, byłoby mu trudno strzelić. A już zwłaszcza, gdy nie ma lewej nogi”, „Miałem tego chłopca, gdy miał siedemnaście lat”, „Robben ma prawą nogę od wchodzenia do tramwaju”, „Ten ciemnoskóry piłkarz od Szwajcarów... – Embolo. Tak! Ja go mylę ciągle z tą chorobą”.
Ale to wszystko małe piwo w porównaniu do studia pomeczowego, kiedy każdy z zaproszonych gości debatował na tematy czysto futbolowe, a tymczasem pan Jacek wzrokiem wytrawnego konesera kobiecego piękna wciąż wpatrywał się w ekran umieszczony za ich plecami, poszukując tej jedynej. Aż w końcu pojawiła się, zaś Gmoch, wskazując na Jennifer Lopez, zakomunikował prowadzącemu Jackowi Kurowskiemu: „O, weź jeszcze do tyłu. Jednak seksbomba jest”. Stary człowiek, a może… chcieć móc.
Bezkompromisowa kompromitacja
26 października 2012 roku odbyły się wybory nie tylko nowego prezesa PZPN, ale przede wszystkim pogrzebanie działających w związku struktur tzw. „leśnych dziadków”, od lat piastujących najwyższe funkcje w naszym rodzimym futbolu.
Jednym z baronowych delikwentów kandydatów był niejaki Edward Potok, który wygłosił przemówienie tak nudne, przypominające apel dowódcy wojskowego, że nawet flaki z olejem tryskają większym poczuciem humoru. Inny człowiek ubiegający się o urząd szefa polskiej piłki nożnej, Zbigniew Boniek, zwyciężył w cuglach, natomiast całą sytuację dobitnie spuentował jego imiennik, pan Lach.
Abstrahując od wystąpienia Edwarda Potoka, Lach podczas swoich uroczystych krasomówczych popisów nie szczędził uprzejmości rywalom, ponieważ dostawało się i Michałowi Listkiewiczowi, i Zdzisławowi Kręcinie, i pozostałym odpowiedzialnym za stan polskiego futbolu. Facet miał przysłowiowe jaja, chociaż jaj jak berety w trakcie tych obrad nigdy nie brakowało. Podajemy definicję zwrotu „walne zgromadzenia”: walnę kilka głębszych i po zgromadzeniu.
Turku, kończ ten mecz!
Tomasza Zimocha nie trzeba przedstawiać miłośnikom piłki nożnej. Z jego emocjonalnymi komentarzami wiąże się masa wydarzeń z różnych sportowych aren. Te porównania rodem z kosmosu, przebieg stu dwudziestu słów na jedną myśl oraz metafory, których sama Wisława Szymborska by się nie powstydziła. Najbardziej pamiętnym reportażem i tak już na wieki pozostanie relacja Zimocha z końcówki pojedynku Broendby Kopenhaga kontra Widzew Łódź w ramach eliminacji do Champions League.
Niczego nie musimy dodawać. Po prostu krzyknijmy wspólnie: „Turku, kończ ten mecz!”.
Napoleon Bona-Kołtoń
Redaktor Roman Kołtoń to nie tyle dziennikarz sportowy, co wspaniały strateg. On wręcz otrzymał dar od Boga i błogosławieństwo Napoleona Bonaparte, żeby zostać mianowanym do pełnienia zaszczytnej funkcji selekcjonera polskiej kadry narodowej. Przed starciem z Gruzją w 2011 roku „Ro-Ko” perfekcyjnie rozplanował założenia taktyczne zespołu prowadzonego przez trenera Franciszka Smudę, aż studio zadrżało w posadach… ze śmiechu.
Pragniemy z ograniczoną odpowiedzialnością zaapelować do prezesa Zbigniewa Bońka: nie ważmy się zmarnować potencjału drzemiącego w Romanie Kołtoniu. Bo cytując tego jegomościa: „Dlaczego nie Barcelona, Mati? Dlaczego nie Barcelona?”.
Tomasz Hajto – dzieła wyprane
Zanim jeszcze zdążyliśmy napisać parę zdań w kwestii Tomasza Hajty, sami zachodziliśmy w głowę, co poeta miał na myśli. Odkąd sięgamy pamięcią, złotousty „Gianni” wyraziście próbował wybielać własne interpretacje futbolu, jakby naoglądał się reklam proszku do prania, w których Zygmunt Chajzer zachęca do zakupu towaru znanej wszystkim marki (artykuł nie zawiera lokowania produktu). Bądź co bądź, poniżej znajdziecie najciekawsze aforyzmy Tomasza Hajty.
„80% umiejętności Krychowiaka to umiejętność biegania”, „Czas lotu piłki jest momentem doskoku do rywala”, „Xabi miał w jednym z meczów 111 kontaktów z piłką, z czego 110 celnych”, „Graj z kija!”, „Oddali trzy, cztery groźne strzały, z czego dwa były groźne”, „Teraz potrzebna nam jest przypadkowa bramka”, „To są te automatyzmy, to są te detale”, „Zobaczmy tutaj. Robert pokrył spalonego”.
Nie chcemy być złośliwi, ale taką małą „truskawką na torcie” popularnego „Gianniego” jest dialog z Mateuszem Borkiem, gdy rozgrywano mecz młodzieżówki Polska-Słowacja, gdzie kadra ustępowała oponentom pod każdym względem:
Borek: Ale zobacz, jacy ci Słowacy są rośli, jacy twardzi, jak dominują w środku pola.
Hajto: A czy to moja wina?
My również nie zamierzamy szukać winowajców, więc darujemy sobie wymienianie mistrzowskiego składu Kaiserslautern z 1998 roku. Przedstawiliśmy dziś zaledwie kroplę w oceanie otoczonych kultem tez, stwierdzeń, filozofii oraz entuzjastycznych refleksji światopoglądowych, pochodzących często z alternatywnej piłkarskiej rzeczywistości. Jakie są Wasze ulubione futbolowe sentencje z krajowego podwórka? Dajcie znać w komentarzach.
Mateusz Połuszańczyk