Polski napastnik robi furorę na krańcu świata. Strzela jak nigdy i bije rekordy. "Dojrzałem jako piłkarz"
W ostatnich latach często zmieniał kluby i bardzo rzadko strzelał gole. Teraz wreszcie złapał życiową formę. Możliwe, że to największe zaskoczenie sezonu wśród polskich piłkarzy z lig zagranicznych. Oskar Zawada zdobywa bramkę za bramką i bije rekordy. Na krańcu świata.
Pięć meczów z golem z rzędu. Łącznie osiem trafień w dziesięciu ostatnich spotkaniach. Pozycja wicelidera klasyfikacji strzelców A-League. Minionego lata Ekstraklasę opuściło wielu piłkarzy. Mało kto mógł się spodziewać, że spośród nich furorę będzie robił akurat Oskar Zawada z Wellington Phoenix.
Zakręty
Zawada nigdy bowiem w karierze seniorskiej nie osiągnął poziomu strzeleckiego, który prezentował za czasów juniorskich. Trzy poprzednie sezony to kolejno dwie, jedna i trzy bramki. A teraz pewnie spokojnie przekroczy “dychę”. Jest skuteczny jak nigdy. Ostatnio tyle strzelał, gdy jako 16-latek wyjechał ze Stomilu Olsztyn do Wolfsburga i dobrze sobie radził w młodzieżowych zespołach “Wilków”. Od tego czasu minęła jednak ponad dekada. Dekada pełna zakrętów, zmian klubów (grał w Twente, Karlsruher, a następnie Wiśle Płock, Arce czy Rakowie) i problemów. Takich jak te w Korei Południowej, gdzie wyjechał wiosną 2021 roku, bo dostał znakomitą finansowo ofertę.
- Korea była najgorszym miejscem, w jakim kiedykolwiek grałem. Męczyłem się tam jako człowiek i piłkarz, ale to tylko moja indywidualna opinia. Dużo działo się tam rzeczy dziwnych i niekomfortowych. W Jeju United zderzyłem się z zaściankową mentalnością koreańskich trenerów. Szok całościowy i wielopoziomowy. Od rodzaju treningów. Przez ich styl życia. Po taką ogólną bojaźń przed wszystkim. Wiadomo, to jest ich kultura, ale pewnych rzeczy jakoś nie potrafiłem zrozumieć. Pewnie również przez wzgląd na nieznajomość tych klimatów - opowiadał piłkarz w wywiadzie dla “Weszło”.
Po powrocie z Korei dostał szansę gry w Stali Mielec. Odżył, strzelił kilka goli, sam przyznał, że mocno mu to pomogło.
- 10 meczów w Stali było zbawieniem. Te kilka bramek pozwoliło mi pokazać innym klubom, że nie zaginąłem po nieudanej przygodzie w Korei - zauważa Zawada, który 6 lutego był gościem programu “International Level” na kanale Meczyki (Youtube).
Po krótkiej karierze w Mielcu znów zaryzykował i wyjechał w nieznane. Miał propozycje z Holandii, Indii czy trzeciej ligi niemieckiej. Postawił jednak na A-League, gdzie rywalizuje nowozelandzkie Wellington Phoenix. Ten projekt przekonał go najbardziej, na co wpływ miała osoba trenera Ufuka Talaya.
- Kiedy rozmawiałem z trenerem przez Skype’a, to poprzez samo prowadzenie rozmowy ze mną czułem, jakie on ma umiejętności. Wiedziałem, że to będzie dobry trener i się nie pomyliłem - przekonuje napastnik.
Gol za golem
Początki w nowym klubie nie były jednak usłane różami. Zawada od razu zagościł w podstawowym składzie, ale na pierwszego gola czekał do szóstej serii gier.
- Podjąłem decyzję najlepszą dla swojej kariery. Chciałem znaleźć klub, w którym będę miał więcej sytuacji i będę mógł skupić się na atakowaniu, a nie na bronieniu. Czułem, że takiej drużyny potrzebuję, by po prostu pokazać troszkę więcej niż pokazywałem w Ekstraklasie. Udało mi się to. Znalazłem taki klub, znalazłem trenera, który przede wszystkim mi zaufał, postawił na mnie. Gdy przez pięć meczów nie zdobywałem bramek, on był cierpliwy i dawał mi grać. To był też czynnik, który pozwalał mi spać spokojnie, pracować tutaj, zaadaptować się do tego systemu, tej ligi, tej drużyny. I to się opłaciło. I mi, i trenerowi Ufukowi Talayowi, i całej drużynie. Bardzo się z tego cieszę - wyjaśnia 27-latek.
Gdy worek z bramkami się rozwiązał, to już na dobre. Od trafienia 13 listopada przeciwko Western United Oskar zaliczył tylko dwa “puste przeloty”. Złapał optymalną formę, otrzaskał się z nową ligą. W osiągnięciu lepszej dyspozycji strzeleckiej pomogła mu też zmiana taktyki. Na starcie trener Talay preferował grę dwójką napastników, co zmuszało Zawadę do schodzenia niżej po piłkę i dużej aktywności w bocznych sektorach. Teraz występuje jako jedyna “dziewiątka”, ma więcej sił na wykańczanie akcji. To procentuje.
- Nie przyszedłem tutaj jako gwiazda, a osoba zauważona przez trenera, który mnie dosyć dokładnie przeanalizował, który wiedział, że w jego systemie będę strzelał bramki. Z czasem też zauważył, że jeśli jestem tym jedynym napastnikiem, to jestem jeszcze groźniejszy. Cały system gry stworzony przez Talaya bardzo mi odpowiada - podkreśla snajper.
Zespół z Wellington, napędzany bramkami Zawady, kręci się wokół podium tabeli sezonu zasadniczego A-League. Aktualnie zajmuje piąte miejsce. Jaki jest cel zespołu? Najważniejsze, by nie wypaść poza czołową szóstkę. To zapewnia udział w play-offach, gdzie wszystko jest możliwe. Polski napastnik podkreśla, że mierzy wysoko.
- Po ostatnim meczu jestem trochę zawiedziony, uważałem, że my jesteśmy najlepszą drużyną w tej lidze, a to spotkanie pokazało, że mentalnie troszeczkę nam brakuje. Jakościowo, piłkarsko dobrze to wygląda, jednak nie wiem, czy młodzi zawodnicy są na tyle doświadczeni, by na dłuższą metę udźwignąć tę presję, by być regularnym. Ja celuję w mistrzostwo. Może trochę optymistycznie, ale taki już jestem - tłumaczy piłkarz.
Postęp i rekordy
A-League sporo różni się od polskiej Ekstraklasy. To liga nastawiona na ofensywę. Zawada zauważa, że w ojczyźnie drużyny nie chcą głównie tracić bramek, a w Australii chcą je przede wszystkim zdobywać. Wychodzą z nastawieniem, by strzelić jednego gola więcej od rywali, nie patrzą, ile stracą. To oczywiście ma swoje minusy, choćby gra defensywna stoi na słabszym poziomie niż w Polsce, ale z drugiej strony intensywność jest wyższa, więcej się dzieje.
- Jest więcej faz przejściowych. Jedna akcja za drugą. Mamy bardzo mało czasu, by stać i odpoczywać. Trzeba być ciągle w gotowości. Moja intensywność np. bardzo, bardzo się poprawiła, jak patrzę na swoje wykresy biegowe - mówi 27-latek.
I dodaje:
- Obrońcy w Polsce są silniejsi, lepiej zorganizowani taktycznie. Gra defensywna jest na dość wysokim poziomie i niełatwo tam zdobywać bramki, jeśli nie masz dobrej drużyny. W A-League zawodnicy ofensywni tworzą większą jakość, ale wiele goli bierze się z tego, że ci ofensywni piłkarze przerastają tych defensywnych. A w polskiej lidze często jest na odwrót.
Gra na krańcu świata służy Zawadzie. Po zawodniku, który rzadko strzelał gole w Ekstraklasie i szybko zmieniał kluby, nie ma już śladu. Olsztynianin jest efektywny i zna swoją wartość. Podkreśla przy tym, że na przestrzeni lat zmienił się jako piłkarz.
- Często zmieniałem kluby? To dlatego, że zawsze szukałem dla siebie najlepszego rozwiązania, by grać, by się rozwijać. Uważam też, że dojrzałem jako piłkarz. Wcześniej nie byłem gotowy, by grać w Eredivisie czy być jednym z lepszych napastników w Ekstraklasie. Musiałem do takiej roli dorosnąć, powyciągać wnioski z błędów, trenować mądrze, a nie tylko ciężko i głupio. W mojej głowie, w moim podejściu sporo się zmieniło. Mam 27 lat, ale chciałbym od tego sezonu utrzymywać poziom minimum dziesięciu goli w sezonie i być po prostu dobrym napastnikiem, niezależnie w jakiej lidze bym nie był - kwituje.
Zanosi się więc na to, że w tym sezonie Zawada nie poprzestanie na rekordzie, który pobił kilka dni temu, zostając pierwszym w historii Wellington Phoenix graczem z golem w pięciu kolejnych spotkaniach. Przebije też własny rekord strzelecki. Jego kariera wreszcie idzie we właściwym, stabilnym kierunku. Pozostaje nam kibicować, by świetny czas w A-League nie był jedynie epizodem, a początkiem drogi ku ligom, które przepowiadano Oskarowi, gdy dopiero rozwijał się jako piłkarz. Z pewnością ma na to papiery.
Cała rozmowa z Oskarem Zawadą od około [34:00] programu “International Level”.