"Inni nam kibicują i zazdroszczą". Zostajemy (co najmniej) do poniedziałku. Meczyki z Kataru
Po meczu z Arabią Saudyjską byliśmy dobrej myśli. Liczyliśmy na lepszy styl i mniejsze nerwy. Nie było ani jednego, ani drugiego. Ale był awans. Mimo bolesnej weryfikacji przez Argentynę, trzeba się cieszyć. Bo jesteśmy dalej an tym mundialu. Jest też kolejna część katarskiego dziennika.
Poniedziałek, 28.11
Nowy tydzień rozpoczęliśmy spacerem po parku. W Al Bidda Park, skąd nadawaliśmy w poniedziałkowy poranek. Wbrew nazwie, bidy tam nie ma, ale do tego zdążyliśmy się już w Katarze przyzwyczaić. Są za to ciągle duże ograniczenia w ruchu pieszym, do czego z kolei przyzwyczaić się nie możemy. Bo taka na przykład aleja Corniche jest cała obudowana barierkami, a nikt tam praktycznie nie chodzi, nawet wieczorami ruch jest niewielki. Nie wszystkie pomysły organizatorów okazały się trafione, ale o "zabarierkowaniu" mundialowego życia nie będę już kolejny raz pisał.
Tego dnia spotkaliśmy się też z autorem mundialowego virala, Hindusem Abdulem Samadem Khanem, który po golu Roberta Lewandowskiego w meczu Polska - Arabia Saudyjska zdjął zieloną, saudyjską koszulkę i szybko zmienił barwy. Wydawało nam się, że będzie to oryginalny pomysł, ale szybko okazało się, że wpadła na niego połowa obecna w Dausze polskich redakcji. Trudno, tak to jest na dużych imprezach - "szyjesz" z każdego możliwego tematu. Dobrze przynajmniej, że Samad okazał się sympatycznym, pełnym pozytywnej energii gościem, który zaskoczył nas swoją wiedzą o polskiej piłce.
Poniedziałkowe mecze też nas zaskoczyły. Kamerun zremisował z Serbią 3:3, a Ghana wygrała z Koreą Południową 3:2. To były dobre dni dla afrykańskiej piłki, bo przecież jeszcze dzień później Senegal pokonał Ekwador i awansował z grupy A do 1/8 finału. Ja wieczorem wybrałem się na mecz Brazylia - Szwajcaria i kolejny raz przekonałem się, że najwyraźniej coś jest w tym rzekomym podobieństwie do Granita Xhaki, które wszyscy mi wmawiają. Po spotkaniu była nawet okazja zamienić kilka zdań z kapitanem Szwajcarów, który deklaruje zwycięstwo z Kamerunem w meczu o wyjście z grupy G.
Wtorek, 29.11
Ten dzień spędziłem na przyglądaniu się reprezentacji Argentyny. Najpierw "Raport" z Main Media Center, potem konferencje prasowe Polaków i Argentyńczyków, rozmowy z argentyńskimi dziennikarzami i wyprawa na trening Albicelestes. W tzw. międzyczasie zajrzeliśmy na uroczyste spotkanie FIFA z weteranami świata mediów, a więc dziennikarzami, dla których mundial w Katarze jest co najmniej ósmym. Otrzymali oni specjalne statuetki i listy gratulacyjne. Była wśród nich również legenda mikrofonu z Polski, a więc Dariusz Szpakowski.
W ciągu dnia spływały też do nas różne pozasportowe wieści. A to Andre Onana pokłócił się z kameruńskim sztabem i opuścił zgrupowanie reprezentacji. A to na murawę w meczu Portugalia - Urugwaj wybiegł aktywista Mario Ferri, który na przodzie swojej koszulki miał napis "Save Ukraine", na plecach "Respect For Iranian Woman", a w ręku trzymał jeszcze tęczową flagę. Na szczęście rano po meczu poinformował, że został zwolniony z aresztu i nie czekają go żadne, prawne konsekwencje.
A to szef komitetu organizacyjnego MŚ Hassan Al-Thawardi w rozmowie z Piersem Morganem przyznał, że rzeczywiście przy budowie stadionów, dróg i metra na turniej zginęło nie kilkunastu, jak wcześniej deklarował, a 400-500 robotników. Z jednej strony dodał, że "jedna śmierć to za dużo", a z drugiej nie był w stanie określić dokładnej liczby... Smutne, że zapewne nic więcej za tym nie pójdzie. Komunikat odhaczony, możemy bawić się dalej.
A zabawa rzeczywiście trwa. We wtorek z mundialem pożegnały się na dobre Katar, Ekwador, Walia i Iran po meczu pełnym politycznych podtekstów, który jednak na koniec odbył się w spokojnej, normalnej atmosferze. Normalność to coś, o czy marzą piłkarze z Iranu i wielu ich kibiców. Nawet jeśli od większości obecnych tu, w Katarze, prorządowych dziennikarzy szedł zupełnie inny przekaz. Politycy nas dzielą, piłka łączy. Ten mecz znów nam to przypomniał.
Środa, 30.11
W środę od rana w głowach mieliśmy już tylko Argentynę. Kibice reprezentacji Brazylii, z którymi rozmawiałem po meczu ze Szwajcarią i którzy byli już wtedy pewni awansu, byli przekonani, że sprawimy duże kłopoty Messiemu i spółce. Generalnie spotkałem się z wieloma wyrazami sympatii ze strony kibiców i dziennikarzy z różnych krajów. Przyznawali oni, że chociaż nie jesteśmy najprzyjemniejszą drużyną do oglądania, to przynajmniej mamy swój, konkretny styl, solidną defensywę i nazwiska w ataku, których pozazdrościć nam może większość drużyn na tym mundialu.
Wyszło jednak na to, że takie nazwisko mamy przede wszystkim w bramce. Mimo starań Wojciecha Szczęsnego, nie byliśmy w stanie sprawić przyjemności Brazylijczykom (i samym sobie!) i nawiązać walki z Argentyną. Rywale zdominowali nas totalnie na boisku i na trybunach zresztą też. Temperatura była wysoka, boisko było słabe, generalnie nic nam nie sprzyjało. Ale najsłabsza była nasza bojaźń. Ważne jednak, że ostatecznie porażka 0:2 okazała się zwycięska i Polacy zostają w Katarze dłużej.
A my razem z nimi. Co najmniej do niedzieli będziemy nadal mocno wierzyć i nadal relacjonować dla was te mistrzostwa od środka. Już w czwartek ruszamy na kolejny trening kadry i kolejne spotkania tego mundialu. W stawce jest jeszcze kilka drużyn, które chciałyby być w tym miejscu, co my...