Kopciuszek zmiażdżył Real pełen gwiazd. "Ronaldo się nie ruszał. Obrona? Tragedia"
![Kopciuszek zmiażdżył Real pełen gwiazd. "Ronaldo się nie ruszał. Obrona? Tragedia" Kopciuszek zmiażdżył Real pełen gwiazd. "Ronaldo się nie ruszał. Obrona? Tragedia"](https://pliki.meczyki.pl/big700/553/67a33e47e7895.jpg)
Nie FC Barcelona, nie Atletico, nie żaden z angielskich, włoskich, niemieckich czy francuskich gigantów. To Real Saragossa, aktualnie grający tylko na zapleczu La Liga, sprawił Realowi Madryt jego największe lanie w XXI wieku. Dziś wybija 19. rocznica szokującego starcia na La Romerada.
Real Madryt przeżywał w sezonie 2005/06 solidny kryzys. Chociaż kadra zespołu pękała w szwach od wielkich nazwisk w zasadzie na każdej pozycji, “Królewscy” nazywani wówczas nie bez powodu “Galacticos”, szybko stracili w La Liga kontakt z uciekającą Barcelonę, która finiszowała ostatecznie z 12 punktami przewagi nad odwiecznym rywalem.
Na pozostałych frontach wcale nie było lepiej. Ekipa z Santiago Bernabeu odpadła z Ligi Mistrzów już w 1/8 finału, a w Pucharze Króla dokonała rzeczy niebywalej wstydliwej. Poniosła wówczas swoją najwyższą porażkę w XXI wieku. I to z kim! “Królewskich” w pierwszej odsłonie półfinałowego dwumeczu dosłownie rozwalcował Real Saragossa. Z każdą kolejną minutą rywalizacji na La Romerada kibice otwierali swoje buzie coraz szerzej, nie mogąc uwierzyć w to, co właśnie widzą.
Czy Real mógł spodziewać się trudnego meczu? Jak najbardziej. Etap wcześniej “Blanquillos Manos” wyeliminowali z rozgrywek rozgrywającą wtedy świetny sezon Barcelonę. Tę samą, która nie tylko w tamtej kampanii sięgnęła po mistrzostwo, ale wygrała także Ligę Mistrzów. Podopieczni Victora Munoza pokonali u siebie “Blaugranę” 4:2, a minimalna porażka w rewanżu tak czy siak dała im awans do półfinału. Tam czekał kolejny gigant. Real Madryt.
Skład pełen gwiazd
“Królewscy” wyszli wówczas na plac gry w Saragossie tylko w lekko zmienionym składzie. Nie było żadnej rewolucji. Nie było gry drugą czy trzecią jedenastką. Nic z tych rzeczy. Względem rozegranego kilka dni wcześniej meczu ligowego z Espanyolem doszło do czterech zmian. Do składu wskoczyła nowa para stoperów, czyli Ivan Helguera i Sergio Ramos, a Zinedine’a Zidane’a i Cicinho zastąpili Julio Baptista oraz Michel Salgado.
Real wyszedł zatem w bardzo mocnym, pełnym gwiazd zestawieniu. W bramce Iker Casillas, na lewej stronie defensywy Roberto Carlos, w środku pola m.in. Guti, na skrzydłach David Beckham i Robinho, z przodu Ronaldo Nazario.
Milito show
Nabuzowany od pierwszych minut rywal nie miał jednak żadnego respektu dla gwiazdozbioru ze stolicy. Prawdziwy koncert grał wówczas przede wszystkim ten, który potem zrobił największą karierę z ówczesnej ekipy Saragossy. Diego Milito, bo o nim mowa, między 14. i 31. minutą zapakował Realowi hat-tricka.
Najpierw Argentyńczyk huknął potężnie pod poprzeczkę, potem znakomicie wymanewrował defensywę “Królewskich” i w sytuacji sam na sam pokonał Casillasa, a gola na 3:0, tak dla odmiany, strzelił głową. Nadzieję Realowi dał co prawda jeszcze przed przerwą Baptista, ale stracony gol tylko rozdrażnił szalejącą tego wieczora machinę “Blanquillos Manos”.
W drugiej połowie znów uruchomił się Milito. W 55. minucie idealnie złożył się do strzału głową po dośrodkowaniu z rzutu rożnego. Kilka lat przed tym, jak Realowi cztery gole strzelił Robert Lewandowski, podobnej sztuki dokonał zatem snajper wypożyczony wtedy z Genoi. Jeszcze wówczas nie tak znany, po latach prowadzący natomiast Inter Mediolan do triumfu w Lidze Mistrzów na stadionie… Realu właśnie.
Najwyższa porażka w XXI wieku
Po kolejnej bramce Saragossa prowadziła więc 4:1, ale głodny goli, na nieszczęście dla “Królewskich”, pozostawał jeszcze drugi z napastników. Ewerthon, który najwidoczniej pozazdrościł kompanowi z ataku, najpierw wykorzystał szybką kontrę, a potem przypieczętował historyczną porażkę Realu w naprawdę przepiękny sposób. Kapitalnie uderzył z dystansu i ustalił wynik rywalizacji na 6:1.
Nie była to najwyższa porażka w historii klubu z Santiago Bernabeu, natomiast ograniczając się jedynie do XXI wieku - już tak. Pięcioma golami Real przegrał potem jeszcze tylko z Barceloną w 2010 roku. Wtedy jednak w stosunku 0:5.
- Obronę podsumuję krótko – tragedia, żenada i jeszcze coś, co oddaje poziom gry piłkarzy występujących w tej formacji, a raczej jego braku. Pomoc była bezproduktywna, ospała i… trudno mi znaleźć słowo, a nie chcę przecież używać wulgaryzmów, choć te byłyby najodpowiedniejsze. W ataku osamotniony Ronaldo, który nie ruszał się przez cały mecz i oddał może jeden strzał, zresztą zablokowany - pisał po pogromie w Saragossie jeden z redaktorów portalu realmadryt.pl.
![](https://i.ytimg.com/vi_webp/wry3jHNO_3w/sddefault.webp)
Remontada była blisko
Podrażniony jak lew Real miał wówczas przed sobą jeszcze rewanż. I był naprawdę blisko wielkiej remontady. Tym razem prowadzący wtedy “Królewskich” Juan Ramon Lopez Caro posłał w bój najsilniejszą możliwą jedenastkę, a ta od pierwszej minuty przystąpiła do odrabiania strat. I to dosłownie. Nie minęło nawet 60 sekund, a na 1:0 trafił nieobecny w pierwszej odsłonie dwumeczu Cicinho.
W 10. minucie ekipa z Santiago Bernabeu prowadziła już… 3:0. Drugą bramkę dorzucił Robinho, trzecią z kolei Ronaldo. “Królewscy” wystartowali zatem idealnie, ale później nie byli już w stanie utrzymać takiego tempa i skuteczności. Po przerwie na 4:0 trafił jeszcze Carlos. Na więcej Realu nie było już stać. Plama została zatem zmazana tylko częściowo.
Co ciekawe, ekipa z Saragossy, która awansowała wtedy do finału, nie sięgnęła po trofeum. W wielkim finale wyraźnie lepszy był już Espanyol, który wygrał 4:1.
Co z bohaterami pogromu?
Jak natomiast potoczyły się kariery tych, którzy wtedy tak szokująco zbili naszpikowany gwiazdami Real? O Diego Milito zdążyliśmy już wspomnieć. Z Saragossy powędrował do Włoch, gdzie największą furorę robił w barwach Interu. Jego kompan z ataku, Ewerthon, jeszcze przed rozpoczęciem przygody z Saragossą z dobrym skutkiem reprezentował natomiast Borussię Dortmund, a potem próbował swoich sił m.in. w Stuttgarcie, Espanyolu, Palmeiras czy Tereku Grozny.
Cani kilka miesięcy po historycznym meczu z “Królewskimi” za 11 mln euro odszedł do Villarreal, gdzie został prawdziwą legendą, a biegający na drugim skrzydle Oscar Gonzalez przez całą karierę reprezentował tylko trzy kluby - Saragossę, Real Valladolid i Olympiakos Pireus.
W środku pola rządził wówczas Albert Celades, który zbliżał się już powoli do końca kariery, a przed transferem do Saragossy jako jeden z niewielu piłkarzy w historii reprezentował i Barcelonę, i Real Madryt, w obu klubach zaliczając ponad 100 spotkań. Grał też m.in. dla Celty Vigo czy New York Red Bulls. W starciu z “Królewskimi” wspomagał go zdecydowanie mniej doświadczony David Generelo. 23-letni wówczas Hiszpan całą karierę spędził w ojczyźnie. Grał nie tylko dla Saragossy, ale też Elche, Realu Oviedo czy Mallorki.
Duet środkowych obrońców stworzyli Gabriel Milito i Alvaro. Pierwszy z wymienionych półtora roku po rozgromieniu Realu przeszedł do Barcelony, w której barwach rozegrał 76 meczów i sięgał po najcenniejsze trofea. Po opuszczeniu stolicy Katalonii grał już tylko w argentyńskim Independiente. Drugi ze stoperów, Brazylijczyk, zadomowił się w Hiszpanii, gdzie przez osiem lat przywdziewał barwy kolejno Las Palmas, Saragossy i Levante. Potem karierę kontynuował w swojej ojczyźnie.
Dokładnie 19 lat temu oglądaliśmy też w koszulce “Blanquillos Manos” Alberto Zapatera, czyli jedynego gracza z tamtej ekipy, który wciąż gra zawodowo w piłkę. Hiszpan, który dla Saragossy rozegrał aż 422 mecze, ma w CV także występy w Genoi, Sportingu czy Lokomotiwie Moskwa, a obecnie oglądać można go w… kanadyjskiej ekstraklasie. W tym roku skończy 40 lat, ale nadal zakłada koszulkę Atletico Ottawa.
Podstawową jedenastkę tamtego Realu sprzed prawie dwóch dekad uzupełnili jeszcze Leonardo Ponzio (cała kariera w trzech klubach - Saragossa, River Plate, Newell’s Old Boys) i bramkarz, Cesar Sanchez. Ten ostatni może pochwalić się ciekawą historią. Przez lata był piłkarzem Realu Madryt, gdzie pełnił jednak głównie rolę zmiennika, zaliczył epizody w Tottenhamie czy Villarreal, ale zdecydowanie częściej występował w barwach Valencii, Realu Valladolid i właśnie klubu z La Romerada.
To więc właśnie oni, tworząc świetnie funkcjonujący monolit, zagrali na nosie gigantowi z Santiago Bernabeu.