W wieku 19 lat pojechał na Euro i chciała go Borussia. Teraz zaliczył dramatycznego hat-tricka

W wieku 19 lat pojechał na Euro i chciała go Borussia. Teraz zaliczył dramatycznego hat-tricka
Marcin Kadziolka / Shutterstock.com
Miał (ma?) coś rzadko spotykanego u polskich piłkarzy. Świetną technikę użytkową. Wchodził do Ekstraklasy w wieku 18 lat bez żadnych kompleksów, a Legia szybko oparła swoją grę właśnie na nim. Po chwili mogła już przebierać w ofertach, które przychodziły niemal z całej Europy. Mając niecałe dwie dychy na karku załapał się na Euro 2012, a kilka miesięcy później był już piłkarzem włoskiej Fiorentiny. I tu piękna bajka zaczęła zmieniać się w opowiadanie pełne bólu, rozczarowań, niespełnionych nadziei. Dziś Rafał Wolski ma 27 lat. Kilka dni temu po raz trzeci od 2018 roku złapał najgorszą możliwą kontuzję. Zerwał więzadła krzyżowe w kolanie. Z tej mąki chleba już raczej nie będzie…
W koszulce z “eLką” na piersi debiutował w derbowym meczu z Polonią. Wszedł na symboliczną minutę, ale sam fakt, że dostał szansę pokazywał: na tego młokosa przy Łazienkowskiej mocno liczą. Zagrał też w następnej kolejce, a później jeszcze w dwóch ostatnich spotkaniach sezonu, zaliczając pierwszą asystę, gdy “Wojskowi” podejmowali u siebie Polonię Bytom.
Dalsza część tekstu pod wideo

Jeden sezon i na Euro

Zebrał pierwsze szlify, ale to w następnym sezonie zaczął pokazywać pełen wachlarz swoich możliwości. Na karku dopiero 19 lat, a na murawie Pan Profesor. Oczy dookoła głowy, zmysł do gry kombinacyjnej, a trzeba przyznać, że akurat było z kim pograć, bo obok choćby Radović czy Ljuboja. Do tego całkiem niezła - jak na pomocnika - smykałka do strzelania bramek. Ostatecznie sezon 2011/2012 zakończony z sześcioma trafieniami w 21 spotkaniach. A na horyzoncie wielka impreza. Mistrzostwa Europy rozgrywane w Polsce.
Wielki talent szalejący na boiskach Ekstraklasy nie uszedł uwadze ówczesnego selekcjonera, Franciszka Smudy. Na kilka tygodni przed startem Euro 2012, Wolski zadebiutował w towarzyskim meczu z Łotwą. Zaraz później zagrał też ze Słowacją i Andorą, po czym znalazł się na oficjalnej liście powołanych. Podczas samego turnieju już nie wystąpił, ale dla chłopaka, który zaledwie rok wcześniej debiutował w Ekstraklasie, to już było coś.
Nic dziwnego, że Legia dostawała za niego kolejne oferty na grube miliony.
- Mogłem grać w Niemczech w Borussii Dortmund albo Mönchengladbach, Werderze Brema. Z Francji chciało mnie Girondins Bordeaux. Bliski byłem podpisania kontraktu z Red Bull Salzburg - wspominał później Wolski w rozmowie z “WP Sportowe Fakty”.

Ciao Italia

Zdecydował się na Fiorentinę, choć trzeba przyznać, że była to w tamtym momencie decyzja mocno odważna. Wydaje się nawet, że pochopna. Po pierwsze w Ekstraklasie rozegrał zaledwie jeden dobry sezon, po drugie w czerwcu złapał uraz, który ciągnął się przez pół roku. I zaraz po jego wyleczeniu dołączył do drużyny z silnej Serie A. Mądry człowiek po szkodzie, ale chyba było na taki ruch trochę za wcześnie…
Legia zarobiła na transferze niecałe 3 mln euro, a Wolski ruszył na “podbój” Italii. I tam niestety praktycznie przepadł, choć miał pojedyncze przebłyski, co pokaże poniższe wideo. Przez dwa sezony zagrał w 14 meczach, strzelił jednego gola i zaliczył jedną asystę. Lepiej nie było też na wypożyczeniu w Bari, gdzie wystąpił zaledwie w siedmiu spotkaniach.
Pomóc miała zmiana klimatu i ligi. “Viola” wypożyczyła Wolskiego do belgijskiego Mechelen. Wydawało się, że to dla niego liga idealna. Na pewno promująca graczy ofensywnych, gdzie większe znaczenie mają jednak umiejętności techniczne. Ale tyle w teorii. Praktyka okazała się nieco bardziej skomplikowana. “Wolak” spędził w Belgii rok, jednak nie wrócił na odpowiednie tory. Plus był taki, że faktycznie grał w większości spotkań. Minus taki, że zazwyczaj wchodząc z ławki. Ostatecznie dwa razy trafił do siatki, dołożył dwie asysty, po czym z nieco podkulonym ogonem wrócił do Polski…

Wrócił stary Wolski

Ile było już takich historii, że ktoś był u nas kozakiem, wyjechał podbijać Stary Kontynent, tam sobie nie radził, wracał, a za chwilę znowu robił sobie z Ekstraklasy plac zabaw. Było tak i z Wolskim. Znów na zasadzie wypożyczenia z Fiorentiny, która nie chciała się go ciągle pozbyć definitywnie, przeszedł wówczas do bijącej się o utrzymanie Wisły Kraków.
I niemal z marszu stał się jej liderem. Do końca sezonu w 14 meczach strzelił cztery gole i zaliczył aż dziewięć asyst. Zachwycał kibiców przy Reymonta, a przy Łazienkowskiej zaczęli żałować, że nie wrócił akurat do nich. Był chyba jeszcze lepszy niż wówczas, gdy wchodził do Legii i pokazywał się całej Europie. Do wysokich umiejętności technicznych dołożył wyjątkową dojrzałość, boiskową siłę. Naprawdę oglądało się go z wielką przyjemnością.
Ale wypożyczenie się skończyło. Dobra runda w wykonaniu Polaka nie zrobiła szczególnego wrażenia na jego włoskim klubie, który i tak postanowił go w końcu sprzedać. Gdzie? Nie do Wisły, bo jej na taki ruch zwyczajnie nie było stać. Pół miliona euro zapłaciła więc za Wolskiego Lechia Gdańsk.

Zerwane marzenia

I chociaż na Pomorzu nie nawiązywał raczej do świetnej formy z Krakowa, to przez pierwszy sezon przynajmniej grał regularnie, momentami pokazując się z naprawdę dobrej strony, co nie uszło choćby uwadze Adama Nawałki. Ówczesny selekcjoner reprezentacji Polski dał Wolskiemu szanse w eliminacyjnych meczach z Armenią i Czarnogórą, a w tym pierwszym pomocnik odwdzięczył się strzelonym golem. Później wystąpił jeszcze w towarzyskim meczu z Meksykiem. Mógł po cichu liczyć na to, że kilka miesięcy później do Euro z 2012 roku dołoży jeszcze Mundial z 2018. Ale… jeśli chcesz rozśmieszyć Boga, powiedz mu o swoich planach.
18 lutego 2018 roku. Lechia gra u siebie z Piastem. Obie drużyny rywalizują wtedy mocno o utrzymanie w lidze. W pewnym momencie Wolski pada na murawę, chwytając się za kolano. Od razu można mieć najgorsze przypuszczenia, które ostatecznie potwierdzają się dopiero po meczu. Zerwane więzadła krzyżowe. Największy koszmar sportowców. Minimum pół roku w plecy.
Piłkarze po tego typu urazach wracają do gry, ale bardzo rzadko nawiązują do swojej wcześniejszej dyspozycji. Kolano nie jest już tak sprawne, pojawia się uraz psychiczny przed ponowną kontuzją, która lubi wracać, choć specjaliści twierdzą, że w rzeczywistości po odpowiedniej rehabilitacji ryzyko wcale nie powinno być większe.

Dramatyczny hat-trick

Wolski na boisku pojawia się po siedmiu miesiącach. Rozgrywa dziewięć spotkań (żadnego w pełnym wymiarze czasowym), po czym w towarzyskim meczu z Bytovią Bytów… drugi raz zrywa więzadła w kolanie. Prawdziwy dramat. Konieczność kolejnej operacji, następnych wielu miesięcy spędzonych w gabinetach fizjoterapeutów.
Tym razem udaje mu się wykurować na początek trwającego właśnie sezonu. Nie jest jednak podstawowym piłkarzem u Piotra Stokowca. Raz gra 20 minut, raz 15, później wchodzi w doliczonym czasie gry. Dalej miewa genialne przebłyski, jak choćby podczas meczu w Płocku.
Wreszcie zostaje jednak odsunięty od kadry, bo domaga się zaległych pieniędzy. Rozwiązuje kontrakt z Lechią i przenosi się do Wisły Płock.
Kilka dni po podpisaniu umowy świat zostaje opanowany przez pandemię koronawirusa. Wolski czeka na debiut, czeka, czeka, podczas skróconego okresu przygotowawczego do wracającej ligi podobno prezentuje się wyjątkowo dobrze, po czym na kilka dni przed pierwszym meczem… zrywa więzadła po raz trzeci. Dramatyczny hat-trick.
***
Czy to koniec Rafała Wolskiego? Wszystko zależy od tego, co ma teraz w głowie, ale spodziewam się, że kolejny powrót na murawę może wiązać się z wielką psychiczną blokadą. Sam jestem po dwukrotnym zerwaniu więzadeł krzyżowych. Całkowicie odpuściłem uprawianie sportu, bo wizja kolejnej operacji i wielomiesięcznej rehabilitacji nie wygląda zbyt przyjemnie. Tylko ja… jestem amatorem. A on z tego żyje. Tu perspektywa się dość mocno zmienia.
Inaczej na Wolskiego będą już też na pewno patrzyły kluby, które wiedzą, że jego zakontraktowanie to ogromne ryzyko. Niegdyś miał być drugim Piotrem Zielińskim. Jednym z niewielu polskich piłkarzy, któremu futbolówka naprawdę nie przeszkadza w grze. Teraz - zgaduję - chciałby po prostu być zdrowy i pograć trochę w Ekstraklasie.
Na więcej już trudno liczyć. Szkoda. Naprawdę duża szkoda.
Dominik Budziński

Przeczytaj również