Średnia gra, wybitny nos, przyjaźń ze Zlatanem. Jak rezerwowy został najbardziej utytułowanym piłkarzem świata
Ranking najczęściej triumfujących zawodników w dziejach piłki pokazuje pewien paradoks. Próżno szukać na podium Leo Messiego, Cristiano Ronaldo czy Pele, chociaż to właśnie oni są słusznie zaliczani do historycznej czołówki. Przez pewien moment miano największego kolekcjonera trofeów dzierżył dosyć niespodziewany gracz. Maxwell, bo o nim mowa, nie został obdarzony wybitnym talentem, lecz zawsze podejmował perfekcyjne decyzje przy wyborze klubu.
Przez całą karierę utrzymywał się raczej w cieniu, mało kto poświęcał wystarczającą dawkę uwagi wyczynom zapasowego lewego obrońcy. Głównie dlatego, że na boisku Maxwell nie wyróżniał się szerokim wachlarzem umiejętności. Wielu brazylijskich wahadłowych naznaczyło pewną epokę w dziejach piłki, jednak wychowanek Cruzeiro nie dysponował taką siłą i precyzją, jak choćby Roberto Carlos czy wyszkoleniem technicznym na poziomie Marcelo.
Dopiero z perspektywy czasu okazało się, że ten niepozorny defensor jest prawdziwym specem od zrywania kolejnych skalpów. Osobista gablota Maxwella musi wprost pękać w szwach od nadmiaru zdobyczy.
Selekcja klubów
Swoje pierwsze kroki w świecie futbolu stawiał na boiskach Cruzeiro, gdzie już w wieku 19 lat stał się etatowym członkiem podstawowej jedenastki. Boczny obrońca wyróżniał się nieco w warunkach brazylijskiej ligi, ponieważ rzadko kiedy uczestniczył w akcjach podbramkowych.
Asysty, które notował w barwach "Celestes", były w dużej mierze owocem wykonywania stałych fragmentów. Raczej stronił od ofensywnych zapędów, skupiając się na solidnej prezencji w tyłach. Skomasowana obrona zaprowadziła Cruzeiro do zdobycia Pucharu Brazylii, co posłużyło Maxwellowi za uwerturę do pokaźnej listy triumfów.
Usługami młodego wahadłowego o iście defensywnych inklinacjach zainteresowało się wówczas wiele europejskich klubów. Piłkarz zaśl, w swoim zwyczaju, skupił się na kolektywnej jakości drużyny, a nie szansach na rozwój czy regularną grę. Wybrał Ajax, gdzie w tamtym okresie rolę etatowego lewego obrońcy pełnił wychowanek amsterdamskiej akademii, Tim de Cler.
W barwach "Joden" rozegrał, choć to może nazbyt duże słowo, cztery i pół sezonu. W Eredivisie ledwo dobił do bariery stu meczów i to tylko dlatego, że w międzyczasie de Cler odszedł do AZ Alkmaar. Licznik spotkań powoli nabierał tempa, ale kolejne medale wciąż wpadały na szyję Brazylijczyka. W Ajaxie dwukrotnie zgarnął mistrzostwo, Puchar Holandii oraz Superpuchar. Największą zdobyczą, która się przydała w kolejnych latach, okazała się jednak przyjaźń z pewnym szwedzkim napastnikiem.
Papużki nierozłączki
- Jestem zaskoczony tym, jak dobrym człowiekiem jest Maxwell. Tacy jak on zwykle nie osiągają wiele w futbolu - wygłosił po latach Zlatan Ibrahimović, który poznał go w Amsterdamie.
Pierwszy miesiąc po przenosinach z Malmoe "Ibra" spędził… w domu Brazylijczyka. Spał u niego na materacu, ponieważ nie dysponował jeszcze własnym mieszkaniem. Mimo skrajnie różnych charakterów, obaj szybko znaleźli wspólny język i zostali przyjaciółmi. Pomimo drobnych komplikacji z nabyciem własnego lokum, to właśnie Zlatan szybciej oczarował amsterdamską publikę. Znakomita gra rosłego napastnika sprawiła, że już w 2004 r. trafił w szeregi "Starej Damy". Ścieżki brazylijsko-szwedzkiego tandemu rozeszły się, lecz nie na długo.
Gdy "Ibra" trafił do Interu, "przypadkowo" chwilę później zameldował się tam również Maxwell. Konkurencja na lewej flance była ogromna, ponieważ w stolicy Piemontu brylowali wtedy Fabio Grosso, Christian Chivu czy uniwersalny kapitan "Nerazzurrich", Javier Zanetti. Maxwellowi zupełnie nie przeszkadzało, że jest drugim czy nawet trzecim wyborem Roberto Manciniego.
Zwłaszcza, że kolejna kampania należała już do nieco bardziej owocnych. W sezonie 2007/08 rozegrał nawet 32 spotkania na poziomie Serie A. Co prawda nie zanotował ani jednej bramki czy asysty, aczkolwiek Inter sięgnął po kolejne Scudetto. Rok później “Nerazzurri” zgarnęli jeszcze jedno, trzecie z rzędu. Zlatan i Maxwell mogli, jak zawsze, świętować razem. Kolejny przystanek utytułowanego duetu? Słoneczna Barcelona.
Spełniony
- Gdy Maxwell się pakował, dałem mu swoje buty i powiedziałem: "Zabierz je do Barcelony, zaraz tam do ciebie dołączę". Wszyscy w szatni się śmiali, myśleli, że żartuję. Dwa dni później zaproszono mnie na rozmowy. Po dwóch tygodniach zostałem zaprezentowany na Camp Nou - zdradził Zlatan w rozmowie z "Mundo Deportivo".
I chociaż Szwed przybywał do stolicy Katalonii jako gwiazda, jeden z przyszłych filarów, to niepozorny Maxwell wytrwał dłużej w bordowo-granatowym trykocie. Niesnaski i ciągle spięcia na linii Ibrahimović-Guardiola sprawiły, że obecny bombardier Milanu opuścił "Blaugranę" już po dwunastu miesiącach. Maxwell został nieco dłużej, chociaż jego wkład w sukcesy barcelońskiego dream-teamu był iluzoryczny.
Przez pewien czas Maxwell wskoczył do podstawowego składu, ale nie ze względu na spektakularną dyspozycję, lecz absencję Erica Abidala, który zmagał się z nowotworem. Brazylijczyk otrzymał sporą dawkę minut, chociaż w najważniejszych spotkaniach Pep wolał eksperymentować i na boku obrony wystawiał Carlesa Puyola.
Od momentu ćwierćfinałowego rewanżu w sezonie 2010/11, Maxwell nie wybiegł na murawę ani razu w Lidze Mistrzów. Nie zmienia to jednak faktu, że to właśnie Barcelona sięgnęła po upragniony Puchar Europy, a Brazylijczyk po raz kolejny otrzymał zwycięski medal. Któż by przypuszczał, że z dwójki Zlatan-Maxwell, to akurat ten drugi zatriumfuje na arenie europejskiej.
- Maxwell zwracał uwagę na moje wytyczne, był zawsze skoncentrowany i ambitny. Dawał z siebie wszystko dla zespołu. Zasługuje na ogromny szacunek - chwalił gracza sam Pep Guardiola.
Katalończyk mógł darzyć go sympatią, lecz decyzje personalne nieco zaprzeczały kwiecistym pochwałom. Po transferze Adriano i udanym leczeniu Abidala, Maxwell znacząco spadł w hierarchii. W rundzie jesiennej kampanii 11/12 rozegrał tylko dwa spotkania ligowe w pełnym wymiarze czasowym. Wtedy podjął decyzję o przejściu do ostatniego klubu w swojej obfitej karierze. Trafił do PSG.
Kolekcjoner
Co “zaskakujące”, już w następnym oknie transferowym do paryżan dołączył także Ibrahimović. To był czwarty wspólny klub obu panów. Brazylijczyk tylko szatni Cruzeiro nie dzielił ze Zlatanem. Gdyby nie obecność utalentowanego Theo Hernandeza, być może zdjąłby buty z kołka i wznowił karierę, aby znów być u boku swojego przyjaciela.
Chociaż samemu zawodnikowi chyba nigdy nie przeszkadzała drugoplanowa rola. Maxwell, wybierając Inter czy Barcelonę, zdawał sobie sprawę z konkurencji na pozycji lewego obrońcy, ale wiedział również, że gra dla tych klubów stanowi gwarant sukcesów. Przyjemne z pożytecznym połączył dopiero w Parku Książąt, gdzie hurtowo zdobywał trofea, jednocześnie będąc kluczowym elementem pierwszego składu.
W stolicy Francji rozegrał ponad 200 spotkań, znacznie powiększając swój dorobek pucharowy. Cztery tytuły mistrzowskie Ligue 1, tyle samo Superpucharów i Pucharów Ligi Francuskiej. Łącznie na Parc des Princes sięgnął po niebagatelną liczbę piętnastu trofeów, stając się w 2017 r. najbardziej utytułowanym zawodnikiem w historii futbolu.
Palmę pierwszeństwa stracił dopiero rok temu na rzecz Daniego Alvesa, który jako pierwszy przekroczył barierę 40 zdobyczy. Licznik Maxwella zatrzymał się na 37. Bez cienia wątpliwości można powiedzieć, że wychowanek Cruzeiro wycisnął ze swojej kariery wszystko, co się da i nawet jeszcze ociupinkę więcej.
Wszak mówimy o zawodniku, który w barwach narodowych rozegrał… dziesięć spotkań. Jedyna okazja na występ na turnieju rangi mistrzowskiej nadarzyła się w 2014 r. Brazylia została zdemolowana przez Holandię, a Arjen Robben w pojedynkę udowodnił, że Maxwell raczej nie należy do światowej czołówki bocznych obrońców.
Z drugiej strony, holenderski skrzydłowy, tak jak zresztą większość piłkarzy, może jedynie pomarzyć o liczbie sukcesów, które świętował Maxwell. Nigdy nie zdobył zaufania selekcjonerów, nie dołożył zbyt pokaźnej cegiełki do drużynowych triumfów, ale zawsze wiedział, który klub wybrać. Gdy drużyny wkraczały w swój najlepszy okres, Maxwell już szykował się do przenosin. Przez kilkanaście lat był we właściwym miejscu we właściwym czasie.
Mateusz Jankowski